Olwen dotarła do granic
lasu. Tam usiadła na pniu i czekała. Zapadł zmierzch, pojawiły się gwiazdy. W
oddali widziała ciemne morze.
Z mroku wynurzył się jakiś
kształt. Przestraszyła się, lecz okazał się jej ojcem.
– Coś długo nie wracacie –
powiedział.
– Pan Gotier miał wrócić
po kij… i wciąż go nie ma!
Rohałt bez słowa zagłębił
się w las. Po jakimś czasie wrócił w towarzystwie Wiedźmy. Trzymała w ręku kij.
– Nie ma sensu go szukać –
powiedziała cicho. – Właśnie wciągnęły go wiły.
Rohałt wzdrygnął się.
– Dlaczego go nie
uratowaliście? – zapytała Olwen i rozpłakała się. – Był taki dobry!
Wiedźma położyła rękę na
jej ramieniu.
– Nie mogę powstrzymać
kogoś, kto robi coś z własnej woli – wyjaśniła. – Poza tym, byłoby trudno,
przekroczył granice bzu…
Rohałt podsumował
szorstko:
– Ech, ta ich cała
mądrość, chodź, Olwen. Wziąłby kij, to by nic nie było!
Poszli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz