Cormac zgodnie z obietnicą
wyjechał. Początkowo miał zamiar udać się prosto do Jaskółczego Gniazda, ale
Hermina, która wciąż liczyła na możliwość ugody z królem w sprawie zwrotu
Sobnej, zdołała go przekonać, by udał się do Ody. Jako powód podała zły stan
zdrowia żony Bredegara z Rubinów, Groi. Wszyscy wiedzieli, że chorowała na
serce. Hermina poprosiła, by Cormac, dysponujący rozległą siecią kontaktów,
zechciał doradzić pani na Odzie, do kogo zwrócić się po pomoc: zdrowie coraz
bardziej jej szwankowało. W istocie jednak Hermina liczyła na to, że być może
obecność maga powstrzyma krewniaka z Rubinów przed zbyt pochopnymi decyzjami.
Mimo wszystko, wciąż się bała zbrojnego natarcia na Sobną. Cormac, oczywiście
nieświadom okoliczności, łaskawie zgodził się i już następnego dnia rankiem,
wylewnie pożegnany, zaopatrzony w listy do głowy rodu Rubinów, opuścił
Wiernirę.
To samo zrobił Morholt,
ale z o wiele mniejszą pompą. Od uwięzienia ochroniła go tylko protekcja króla,
o której mógł zaświadczyć Ingwald, który nie krył rozgoryczenia, że polecany
przez niego młody człowiek, tak mile powitany na dworze, okrył się niesławą.
Sam Ingwald zdecydował się towarzyszyć Cormakowi w charakterze eskorty, aby
choć częściowo móc zrekompensować swój mimowolny udział w całej sprawie.
Wszyscy, i młodzi, i
starzy, byli zniesmaczeni. Przez kilka dni nie mówiono prawie o niczym innym.
Nikt nie utaił zresztą przed starszymi udziału Sigrlin w całej sprawie.
Dziewczyna szybko stanęła przed sądem familijnym złożonym ze szlachetnych
krewniaków, którym przewodzili Sinfjotl i Hermina.
Było to w południe, w sali
rycerskiej. Światło sączyło się przez witraże i oświetlało lustra i zdobienia.
Starszyzna rodów Kamieni, zapewne dla podkreślenia powagi momentu, odziana byli
w najbardziej wystawne, kolorowe szaty, na tle których popielata suknia Sigrlin
wyglądała jak ponura plama. Niektórzy, jak stolnik, skrzywili się, uważając
zapewne, że strój winowajczyni miał być kolejną prowokacją skierowaną w stronę
krewnych. W istocie jednak, Sigrlin o nim po prostu nie pomyślała, załamana
tym, że nie udało jej się pożegnać z Morholtem. Teraz dyskretnie dotykała
bransoletki na ręce i podziwiała symetrię wzoru kwiatowego na posadzce. Morholt
wspominał, że coś rysował… czy umiałby stworzyć takie piękne róże?
– Sigrlin z Topazów,
spójrz na mnie – powiedziała ciotka i dziewczyna uniosła wzrok. Dziesięć par
oczu przygwożdżało ją spojrzeniami do podłogi. Twarze zlewały jej się w jedno.
Instynktownie się skuliła.
– Wytłumacz się, dlaczego
wywołałaś taki skandal – zażądała stanowczo Hermina z Topazów.
Sigrlin milczała. Po
chwili wahania Sinfjotl ponowił pytanie, ale bez rezultatu. Ciotka i
siostrzeniec spojrzeli po sobie, nieco zaniepokojeni. Sigrlin patrzyła w ich
kierunku, ale nie na nich, tylko jakby przez nich. Jakby w ogóle ich nie
widziała.
Wówczas zabrała głos
Aleida ze Szmaragdów:
– Obraziłaś Cormaca z
Tantu, czcigodnego maga, wskutek czego zdecydował się opuścić Wiernirę w
czasie, gdy wszystkim rodom Kamieni zależy na dobrych kontaktach z królem i
jego magami. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co ty zrobiłaś, dziewczyno?
Po chwili ciszy Agobard
zauważył z przekąsem:
– Nawet nie raczy
odpowiedzieć.
– Sigrlin! – zawołała
Hermina błagalnie – dlaczego? Po co ci to było? Powiedz mi, dziecko, przecież
wiesz, że ci dobrze życzymy!
– Szukałam Prawdy – wyszeptała
z trudem i mimowolnie wsunęła palce prawej dłoni pod rękaw, by poczuć nitki
bransoletki.
– Jakiej prawdy? Że
magowie mówią jedno, a robią drugie? To przecież żadna tajemnica, wszak to
zbiorowisko zdrajców swoich rodów i trudno się po nich spodziewać, by zachowali
jakieś zasady – wtrącił Agobard ze zniecierpliwieniem.
Sigrlin nic nie
odpowiedziała.
– Możemy przyjąć, że to
zapalczywość młodości… – zaczął niepewnie Tyrkir z Ametystów.
– W istocie, zwłaszcza, że
poddała się wpływowi Morholta z Nedywii. Wydaje mi się, że to mógł być szpieg.
Chciałabym wam coś pokazać – dodała Hermina i przywołała sługę, który wyszedł z
sali. Po chwili wrócił z niewielką skrzynią i ostrożnie postawił ją na stole.
Wszyscy utkwili w niej wzrok.
– To znaleźliśmy w jego
komnacie, przeszukaliśmy ją, gdy był pod strażą – wyjaśniła Hermina. Ostrożnie
uniosła wieko i wyjęła grubą tekę. – Chciał to wziąć ze sobą, ale nie
zezwoliłam. Chciałam się dowiedzieć, co o tym myślicie.
Coś w Sigrlin, jakiś obcy
głos, powiedział pogardliwie: co za głupcy.
Tymczasem jej „sędziowie”
rozdzielili między siebie arkusze i zaczęli przeglądać je w skupieniu.
– Okolice zamku… – mruknął
ktoś.
– Portrety pracowitych.
– Zgadza się. Tu jest
jakaś starucha.
– A tu dziecko.
– Tu baba z koszem.
– Tu jest Wiernira…
– Chłop z sierpem, to
musiało być rysowane latem. Morholt podróżował po Janarze, zgadza się?
– Tak, zawitał razem z
Ingwaldem na dworze królewskim, potem odłączył się i na własną rękę zwiedzał
kraj, zanim przyjechał tutaj.
– A tu cała gromada
żeńców.
– Tu jest jakiś inny
zamek, nie wiem, czyj. Herbu nie widać.
– Wszystkie szkice zostały
wykonane węglem – zauważyła Blodeuwed ze Szmaragdów – bardzo biegłą ręką, z
wyczuciem detalu. Widać, że rysowano z natury, nie powtarza się ani jedna
twarz. Ten chłopak mógł pobierać nauki od najlepszych mistrzów fachu. Tak żywe
portrety widziałam tylko na zamku w Odzie, gdy odnawiał go świętej pamięci mój
brat, Begeld z Rubinów.
Jeszcze przez jakiś czas
przeglądali zawartość teczki, lecz nikt nie umiał z niej wyczytać niczego
więcej. Gdyby Morholt w swoich szkicach odwzorował wejścia do siedzib, mury czy
pokoje, można byłoby coś z tego pojąć. Ale na papierze widniały tylko twarze i
sylwetki, w większości już umęczone przez życie, pochylone ku ziemi i
przedwcześnie postarzałe.
– Nie rozumiem – westchnął
Agobard w końcu. – Talentu młodzianowi odmówić nie można, ale dlaczego, u
licha, uparł się rysować wieśniaków? Tych rysunków jest co najmniej kilkaset!
– Wróćmy do dziewczyny –
napomniał wszystkich Klarian z Rubinów, który ledwo rzucił okiem na szkice, za
to często i tęsknie popatrywał w kierunku okna.
– Sigrlin – powiedziała
Hermina łagodnie. Coś kazało jej nie traktować siostrzenicy zbyt ostro. Może
sprawiło to dziwnie zalęknione spojrzenie dziewczyny, może obcy wyraz jej
twarzy, a może fakt, że Sigrlin, która nigdy nie wahała się poddawać rzeczy
własnej ocenie i wyjawiać ją, teraz zachowywała się, jakby wyjęto z niej wolę,
energię i rozum. Hermina nagle poczuła głęboki niepokój. – Sigrlin, podejdź tu
i przyjrzyj się tym portretom. Czy potrafisz nam powiedzieć, czemu one mają
służyć?
Dziewczyna podeszła powoli
do stołu i chwyciła pierwszą z brzegu kartkę.
– Kości i krew –
powiedziała cicho.
– Słucham? – zapytał Sinfjotl
i popatrzył na rysunek. Zobaczył chude dziewczę z garbem na plecach i krzywymi
nogami. Miała całkiem ładną buzię, ale kąciki jej ust kierowały się w dół.
Wokół jej bosych stóp leżały zeschłe liście. Żadnych kości, żadnej krwi.
Przeszył go dreszcz. Wpatrywał
się w siostrę uważnie.
Sigrlin utkwiła wzrok w
ścianie za nim i na jej twarzy pojawił się wyraz tak sugestywnego przerażenia,
że wszyscy odwrócili się, niemal gotowi na to, że z gobelinu nagle wynurzy się
monstrum. Ale nic takiego oczywiście nie nastąpiło, ściana wyglądała dokładnie
tak, jak przedtem. Obecni krewni osądzanej zaczęli już przeczuwać, że coś
zaczynało się dziać nie tak, jak powinno. Blodeuwed i Bianka wymieniły
spojrzenia, Klarian zaczął się wiercić, Aleida zmarszczyła brwi, a Agobard
spocił się pod wpływem nagłego niepokoju.
– Sigrlin?… – zaczął
Sinfjotl prawie błagalnie.
Dziewczyna stała
nieruchomo, nawet nie mrugając.
– Dziecko, co z tobą!
Sigrlin? – krzyknęła Hermina z rozpaczą.
Agobard wstał, przechylił
się przez stół i potrząsnął dziewczyną. Nie oderwała wzroku od ściany, jej
czoło okryło się potem, a spojrzenie wciąż wyrażało lęk. Nie ruszyła się
jednak, lecz zaczęła bełkotać:
– Pęknięcie… ścięcie… ęć,
pięść. Walę. Mało. Czemu te cegły idą wszerz?
Hermina obeszła stół, by
objąć i uspokoić siostrzenicę, jeszcze nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie
widziała. Ktoś zadzwonił na służącego i polecił:
– Uzdrowiciela! Prędko!
Tymczasem Sigrlin
przeniosła wzrok ze ściany na twarze krewnych. Po kolei zmierzyła każdego
wzrokiem.
– Pękły maski. Wyjrzeli
mordercy – powiedziała. Nagle zaszlochała i ukryła twarz w rękach. – Takie
wielkie twarze!
Nagle poczuli drganie,
jakby zamek zatrząsł się w posadach i prędko zerwali się z miejsc w odruchu
ucieczki. Ze wszystkich stron doleciał do nich okropny łoskot, a potem wyraźnie
usłyszeli, jak za oknem i na zamku wybuchła wrzawa. Przez okna wleciały tumany
kurzu i osiadły na wszystkim. Klarian i Andret z Szafirów już dobiegali do
drzwi, by dowiedzieć się, co właściwie się stało, lecz w tej samej chwili do
sali wpadł służący.
– Co się dzieje? Jest
uzdrowiciel? – zapytała Hermina.
– Przybywa. Ale, pani…
– Co takiego? – warknęła
Herminę, tuląc sztywną Sigrlin, która nie dawała sobie oderwać dłoni od twarzy.
– Wszystkie bramy i
zewnętrzne mury runęły. Zawaliły się. Nie wiemy, jak to się mogło stać! –
krzyknął służący. Zza okien dolatywały do nich przekleństwa, płacze, lamenty i
krzyki.
Wszyscy obecni
przedstawiciele rodów Kamieni, z wyjątkiem Sigrlin, westchnęli w nagłym
przebłysku zrozumienia. Otoczyli obie kobiety ciasnym kołem. Blodeuwed z
Szafirów rozpłakała się.
– Biedne, biedne dziecko!
Tymczasem Tyrkir wołał:
– Uzdrowiciel nie
wystarczy! Posłać po maga wysokiej rangi! Natychmiast, bo wszystkim nam grozi
zagłada!
Hermina tymczasem tuliła
siostrzenicę i szeptała:
– No już, już…
Ale Sigrlin spojrzała na
nią nagle, jakby w ogóle jej nie poznawała. Potem rozejrzała się po sali i
krzyknęła.
– Ręce, ręce ze ściany!
Maski!
Przerażenie w jej głosie
było tak sugestywne, że mężczyźni odruchowo dobyli broni. Lecz nie było ku temu
powodów.
– Wyjęli mi myśli z mojej
głowy… gdzie są moje myśli? Dlaczego oni je mają?
– Cicho, cicho, nikt nie
może ci wyjąć myśli z głowy – szeptała Hermina bezradnie, przełykając łzy.
– Kłamstwo. Oni wyjęli mi
myśli z głowy i włożyli własne. Jestem zabita i leżę pod ziemią. Dawno temu.
Do sali wszedł
mag-uzdrowiciel w towarzystwie felczera, niosącego misę z intensywnie pachnącą
substancją i gąbkę. Wszyscy rozstąpili się, tylko Hermina nie chciała odejść od
siostrzenicy. Jednak i ona na jego stanowczy gest w końcu odsunęła się. Jednak
gdy tylko Sigrlin poczuła dotknięcie ręki uzdrowiciela na swojej, zaczęła
wrzeszczeć i rozdzierać na sobie suknię. Młodsi mężczyźni prędko doskoczyli, by
ją obezwładnić. Udało im się to, skrępowali jej ręce z tyłu, lecz ona
wrzeszczała:
– Płynny ołów!
Uzdrowiciel przemawiał do
niej uspokajająco, tymczasem felczer śpiesznie zanurzał gąbkę w misie. Podał ją
magowi, który z kolei podłożył ją dziewczynie pod nos. Sigrlin po chwili
uspokoiła się i przez łzy, spoglądając na każdego, mówiła:
– Wtopił mnie w podłogę.
Dlaczego po mnie chodzicie?
Hermina zapytała:
– Czcigodny, powiedz
wprost. Wylwa? Heltzgrot?
– Wylwa. Heltzgrot –
potwierdził uzdrowiciel bez wahania, ale nie patrząc jej w oczy.
Na to wszyscy obecni
krewni skłonili się Herminie i Sinfjotlowi, zupełnie jakby ci nagle przywdziali
żałobę. Po chwili jeden po drugim zaczęli wychodzić z komnaty. Aleida
powiedziała cicho:
– Hermino, pozwól… wydam
dyspozycje odnośnie do obiadu, dobrze? No i ktoś musi przypilnować
porządkowania tego wszystkiego…
Hermina skinęła nieuważnie
głową, przygryzając wargę. Ktoś położył jej rękę na ramieniu, ktoś pocałował w
policzek. Sinfjotl usiadł ciężko na krześle i nawet nie zauważył, że składano
mu wyrazy współczucia.
Nie odważyli się wyjść z
komnaty, lecz zanim przybył magister Domu Magów Forgall, minęło kilka godzin.
Co jakiś czas ktoś zaglądał, przynosząc posiłek lub wieści. Okazało się, że
runęły wszystkie mury wokół zamku, a w kilku miejscach pękła ziemia. Zawaliła
się jedna z wież, używana dawniej jako więzienie. Agobard sprawnie przejął
dowodzenie i instruował wszystkich w sprawie odgruzowywania. Zarówno Hermina,
jak i Sinfjotl byli mu bardzo wdzięczni. Przez okna pozbawione szyb słyszeli
szlochy i nawoływania mieszkańców Wierniry. Młodsi i starsi mężczyźni czym
prędzej wzięli się do odgarniania gruzów, w nadziei znalezienia żywych jeszcze
towarzyszy. Kobiety przygotowywały opatrunki i posiłki...
Gdy Forgall wkroczył do
sali w towarzystwie służącego i witającej go Kasyldy, ledwo pamiętali, by wstać
na jego widok, lecz zdawał się wcale nie mieć im tego za złe. Sigrlin natomiast
nie zauważała niczego. Patrzyła wciąż w ścianę i to, co w niej widziała,
zdawało się ją napełniać niepokojem. Drżała i wciąż mamrotała o pękniętych
twarzach.
Hermina zwróciła zalaną
łzami twarz w stronę magistra.
– Będziemy mogli ją
odwiedzać?
– Nie – odpowiedział
krótko.
– Dlaczego?! – wykrzyknął
Sinfjotl.
– Lokalizacja zamku
Heltzgrot jest ściśle tajna. To jest miejsce pilnie strzeżone… dla bezpieczeństwa
wszystkich. Gdzie mogę znaleźć czyste zwierciadło wielkości człowieka?
– Już… Berta pokaże… –
wymamrotała Hermina. Kasylda, wyraźnie przytłoczona wydarzeniami wokół,
zaofiarowała się pójść po zaufaną służkę.
Po kilku kwadransach kilku
mężczyzn pod kierownictwem Berty wniosło lustro, przykryte tkaniną. Forgall
polecił je postawić naprzeciw okna, tak, by odbijało jak najwięcej promieni
słonecznych.
– Teraz możecie pożegnać
się z dziewczyną – powiedział sucho i dyskretnie oddalił się nieco. Berta ze
łzami w oczach wycałowała swoją panienkę, która stała nieruchomo jak kukła.
Sinfjotl nieśmiało ujął ją za ręce i uściskał. Hermina nie zrobiła nic, tylko
przygryzała wargę, by nie wybuchnąć znów płaczem. Kasylda bezradnie tuliła się
do męża. Berta chciała przyprowadzić młodych, by również się pożegnali, lecz
Hermina zaprotestowała.
– Niech pamiętają ją taką,
jaka była – wyjaśniła krótko.
Wreszcie nastał moment, w
którym okazało się, że wszystko już zostało powiedziane. Forgall ujął Sigrlin
za rękę, stanął naprzeciw lustrzanej tafli, zrobił krok, potem drugi – i oboje
zniknęli za zwierciadłem, które, zgodnie z instrukcją Magistra, rozbito na
drobne kawałki.
Pozostali trwali jakiś
czas w milczeniu. Wreszcie Sinfjotl się podniósł.
– Czas do nich wracać –
powiedział.
– Tak – zgodziła się
Hermina.
W sali jadalnej właśnie
kończono obiad