niedziela, 19 kwietnia 2020

Podzielona Kraina - II.7


Świat dalej trwał, choć Sigrlin była już inna. Nawet pogoda się nie zmieniła, choć mogłoby się wydawać, że powinno nastąpić trzęsienie ziemi, burza albo co najmniej (odpowiednia do pory roku) wielka śnieżyca. Jak to się dzieje, pytała Sigrlin samą siebie, że w człowieku wszystko wywraca się na nice, a rzeczywistość dookoła pozostaje taka sama, jakby nic się nie wydarzyło?
Między nią a innymi w ciągu jednej nocy pojawiła się bariera. Gdy rankiem wszyscy wstali od śniadania, a słudzy zaczęli wynosić misy z resztkami, Sigrlin aż zdrętwiała na myśl, że oto kolejne śmieci trafią na groby niemowląt. Chciała biec i odwołać służących, ale powstrzymało ją poczucie śmieszności. Gdy przyjechali kolejni goście i rozpoczynali od obowiązkowego zachwytu nad pięknem Wierniry, pomyślała o tych wszystkich, którzy ponieśli ofiarę, by ten zamek mógł powstać.
Tylko Morholt mógłby ją zrozumieć i wesprzeć, lecz nie będąc oficjalnym narzeczonym, nie mógł jej towarzyszyć, gdy panny i kawalerowie przebywali osobno. Rozumiała zresztą, choć spełnił rolę drogowskazu, dalsze podążanie ścieżką należało do niej. Nie mogła wymagać od niego, by ogłaszał wszystkim o ich odkryciu: był cudzoziemcem, a to narażało go po dwakroć. Sigrlin miała wrażenie, że było jej więcej, nie w sensie cielesnym, nie urosła przecież, lecz w duchowym, jakby przyjęła w siebie Morholta i teraz on stanowił część niej samej.
Było to trochę znane – ile razy przecież w jej głowie rozbrzmiewał karcący lub pochwalny głos ciotki? – ale bardziej nowe, bo to ona sama go tam wpuściła i chciała, by pozostał.
Od tej nocy jestem człowiekiem z rozszerzoną duszą. Tak brzmiał zapis w dzienniku z tego dnia.
Ale fizycznie przy niej ukochanego nie mogło być i to samo w sobie, nawet odrzucając wszystko inne, stanowiło udrękę. Tak bardzo potrzebowała z kimś porozmawiać!
Jednak największą próbą okazało się wieczorne spotkanie w komnacie, gdzie młodzież zgromadziła się, by posłuchać czytania w wykonaniu Cormaka z Tantu. Jak na ironię, to Hermina z Topazów, widząc przygnębienie siostrzenicy i jej jednoczesny brak zainteresowania zabawami, uznała, że odmiana w postaci wspólnej lektury dzieła naukowego będzie z pożytkiem i dla niej, i dla wszystkich innych. Chociaż więc nie przepadała za Cormakiem, uprzejmie poprosiła go o dobór lektury na wieczór, na co on, równie dwornie, zaproponował Traktat o magii i logice Gotfryda z Harii, przetłumaczony ongiś przez Sigrlin z Topazów Starszą. Młodzież z mieszaniną niechęci i przerażenia na twarzach zasiadła na swoich miejscach, poganiana przez swych opiekunów, którzy podejrzanie pośpiesznie opuszczali komnatę.
Wobec oczywistego zadowolenia Herminy z tej wielce pożytecznej rozrywki nikt nie śmiał jej powiedzieć, że oprócz niej (i Cormaka) nie było entuzjastów tego przedsięwzięcia. Ostatnie tygodnie upłynęły na tańcach, śpiewach, żywych obrazach, grze w mariasza, ślepą babkę, warcaby, kości i wiele innych. Wśród tych czynności płynął ożywczy prąd energii. Dało się go wyczuć w taksujących spojrzeniach, jakie matrony rzucały na potencjalnych zięciów, gestach, gdy dwoje młodych ludzi muskało potajemnie swoje ręce, czy tonie głosu, gdy najniewinniejsza uwaga o pogodzie stawała się kluczem do flirtu. Kilka par wyraźnie miało się ku sobie, kilka wciąż rzucało sobie zalotne spojrzenia, nie mogąc zdobyć się na bardziej stanowcze kroki. Pożądane więc były westchnienia, komplementy, zwierzenia i przypadkowe spotkania, a nie jakieś wydumane abstrakcje – przynajmniej tak uważali prawie wszyscy zgromadzeni na sali. Nie sprzeciwili się jednak, rozumiejąc, że choć w tej chwili byli jeszcze w grupie wiekowej, którą starsi przywykli oświecać i umoralniać, to czas jednak działał na ich korzyść.
Główna adresatka tych zabiegów siedziała apatycznie i patrzyła w okno. Choć Inunna, Aldona i inne towarzyszki co jakiś czas rzucały słówko w jej stronę, ani razu im nie odpowiedziała. Morholt zerkał na nią z troską z rogu pomieszczenia.
Cormac zasiadł w fotelu, odchrząknął, po czym rozpoczął czytanie. Od kaflowego pieca buchał żar. Wszyscy rozluźnili się, niektórzy dyskretnie przymykali oczy, tylko Sigrlin nagle usiadła prosto jak struna i zwróciła wzrok na czytającego. Nie mrugnęła ani razu, podczas gdy mag kontynuował:
proces magiczny w istocie swej to zmiana rzeczy, czy to w materii, czy w jej energii. Aby tedy móc tę zmianę przeprowadzić, należy pojąć istotę tejże rzeczy. Trudne do zadanie. Jedni bowiem twierdzą, iż rzecz sama zawiera się w jej nazwie, i poznając nazwę, widzi się istotę, inni jednakowoż pewni są, że należy przyglądać się rzeczy samej, bez uprzedzenia, jako dzieci, które jeszcze języka nie ujmują, rzecz jest bowiem sama w sobie. Tego sporu nie jesteśmy władni rozstrzygnąć, uważamy jednakowoż, iż ważne jest, aby o rzeczy samej ustalić pewne niepodważalne tezy.
Pierwszą z nich jest, iż rzecz nie może być, a zarazem nie być. Jeżeli jest, to jest, a jeżeli nie ma, to nie ma. Drugą tezą jest, iż rzecz nie może być sobą, a jednocześnie nie sobą. Z tego wprost można wyprowadzić, że rzecz nie może być swoim przeciwieństwem. Trzecią tezą jest, że o rzeczach można rzec, układając zdania, które mogą być prawdziwe, jak wtedy, gdy mówi się, że rzecz jest, kiedy jest, lub że nie ma, kiedy nie ma, albo fałszywe, gdy mówi się, że rzecz jest, gdy jej nie ma. Kiedy już mamy te trzy tezy, możemy mówić o oddziaływaniach…

– Więc prawda nie może być kłamstwem? – przerwała dźwięcznie Sigrlin z Topazów.
Cormac drgnął, a pozostali zwrócili na nią wzrok. Kątem oka dostrzegła, jak Morholt gwałtownie pomachał rękami, jakby chciał ją zatrzymać. Nie, kochany, pomyślała. Prawda to też życie.
– Słucham?
– Pytałam, czy rzecz może być jednocześnie prawdą i kłamstwem – powtórzyła Sigrlin.
Mag odchrząknął.
– To bardzo dobre pytanie, szlachetna panno. Prawda i fałsz to podstawowe kategorie logiczne i na nich opiera się cały system. Są sobie przeciwstawne, nie mogą więc przechodzić jedna w drugą.
– Czym zatem jest Prawda?
Ktoś ze słuchaczy sarknął, ktoś prychnął, ale Sigrlin pozostała niewzruszona. Morholt poruszył się niespokojnie.
– Będzie o tym mowa w dalszej części traktatu, szlachetna panno.
– Traktat, o ile mi wiadomo, jest dość długi, zatem dla lepszego zrozumienia, zechciej nam proszę wytłumaczyć, czcigodny, czym jest Prawda, jedna z cnót Korony.
Teraz wszyscy zaczęli się wiercić.
– Nie – powiedziała Sigrlin z uśmiechem – nie nawiązuję do upadku Diamentów. Niewiele mi o tym rodzie nie wiadomo. Chcę wiedzieć, czym jest Prawda. Ta prawdziwa.
Cormac splótł dłonie, zamyślił się, powiódł wzrokiem po wszystkich, upił łyk wody z cynowego kubka i tonem wprawnego wykładowcy rozpoczął:
– Prawda w logice oznaczona jest jedynką, fałsz zaś zerem. Pozostają one w różnych relacjach: alternatywy, wynikania jednego z drugiego, równoważności, przeczenia…
– Jeżeli Prawda jest jedynką – Sigrlin znów mu przerwała, a otaczające ją dziewczęta odsunęły się nieznacznie, płonąc ze wstydu za taki brak grzeczności – czy wobec tego jest jedna i całkowita?
Mag uśmiechnął się dobrotliwie.
– Tak myśleć mogą jedynie nieoświecone umysły, które nie są wdrożone w subtelne rozumowanie – powiedział, a część obecnych zachichotała. Sigrlin zacisnęła zęby, ale nie spuściła z niego wzroku.
– Wskaż mi więc, czcigodny, gdzie popełniam błąd.
– Prawdę lub fałsz w logice orzeka się dla zdań, a nie ogólnie. Nie rozważamy tu wartości w ich abstrakcji, lecz konkretny osąd, prawdziwy lub nie dla zdania. Rozumiem, że młode panny – znów się uśmiechnął, a Sigrlin niemal zazgrzytała zębami – lubują się w marzeniach, bo ładnie jest tak sobie usiąść w okienku, spoglądać w dal i rozmyślać o pięknie czy o prawdzie. Ale to nie są marzenia młodych panien, tylko podstawy nauki. Podstawy magii – dokończył surowiej i demonstracyjnie zaczął szukać akapitu w księdze.
– Czcigodny, proszę cię więc, w uznaniu dla bystrości twojego umysłu i dla lat, które w samozaparciu poświęciłeś zgłębianiu magii i nauki… abyś zechciał wytłumaczyć mi tę trudną dla mnie rzecz na przykładzie. Czy mogę? - zapytała dziewczyna głosem tak miłym i pokornym, że wszyscy odetchnęli z ulgą.
– Możesz – zezwolił Cormac łaskawie.
– Jeżeli powiem – Sigrlin uśmiechnęła się łagodnie – że magowie poszukują wiedzy o chorobach, to będzie prawda czy fałsz?
Cormac uśmiechnął się.
– W odniesieniu do magów o specjalizacji uzdrowicielskiej. Alchemicy poszukują sposobów oddziaływania na substancje inne niż tkanki ludzkie, takie jak…
– A jeżeli zawężę to jeszcze bardziej i powiem: magowie o specjalizacji uzdrowicielskiej poszukują wiedzy o chorobach kosztem życia istnień ludzkich, to będzie prawda, czy fałsz?
– Sigrlin! Opamiętaj się! – krzyknęła Inunna.
– Tego nie wiem. Nie jestem uzdrowicielem – odparł Cormac z rezerwą. Jego spojrzenie zmieniło się i ze zirytowanego stało się nagle czujne, badawcze.
– Ale ja wiem – niespodziewanie włączył się Morholt. Sigrlin odwróciła się i nieznacznie pokręciła głową, ale młodzieniec albo jej gestu nie zauważył, albo go zignorował. – Słyszałeś zapewne, czcigodny Cormaku, że już dwadzieścia lat temu uzyskano w pełni zadowalające wyniki w leczeniu trądu, czy nie?
– Tak, to prawda. Lecz miałem czytać traktat w tłumaczeniu szlachetnej przodkini obecnej tu wymownej panny, więc…
– Zakończysz czytanie, czcigodny, tylko zadam pytanie: dlaczego więc w Janarze w oddalonych zakątkach kraju wciąż działają leprozoria? Czy nieprawdą jest, że magowie nie leczą zarażonych biedaków, lecz przetrzymują ich tam, aby obserwować i notować postępy choroby i pobierać wydzieliny z ciał? Lecz to i tak lepiej, albowiem były czasy, gdy nie tylko nie leczyli, ale i zarażali i to gorszymi chorobami niż ta. Słyszałem coś o wlewaniu ołowiu w kości. Czy to wciąż pozostaje w obrębie twojej niewiedzy, czcigodny Cormaku?
Mag zatrzasnął księgę, a w komnacie rozpętała się wrzawa. Ktoś wybiegł z pomieszczenia, mężczyźni zaczęli wołać:
– Oszczerstwa! Cudzoziemiec obraża nasz kraj!
Aelort z Wierzbni doskoczył do Morholta, złapał go za poły kaftana i zawołał:
– Stawaj na ubitej ziemi! Jutro o wschodzie słońca!
Zakotłowało się, Sigrlin nie bacząc na nic usiłowała przecisnąć się do Morholta, ale nie udało jej się. Pochwyciła jednak jego spojrzenie i szepnęła bezgłośnie: „Dlaczego?”. Odparł na głos:
– Nie będziesz walczyła sama.
Do pomieszczenia wtargnęli strażnicy i zaniepokojony Sinfjotl. Panny wydawały okrzyki przerażenia, kawalerowie gotowi byli rzucić się na Morholta z pięściami, Sigrlin stała jak posąg, a Cormac sapał z oburzenia i wołał:
– Obraza! Natychmiast opuszczam to miejsce! Siodłać mi konia!
Sinfjotl z okrzyków i ponagleń dość szybko zorientował się w sytuacji i kazał ująć Morholta, który w ogóle się temu nie sprzeciwiał. Po twarzy Sigrlin płynęły łzy. Stała osamotniona, podczas gdy inni usiłowali odwieść Cormaka od pomysłu wyjazdu z Wierniry, lecz on tylko wzruszył ramionami i wyszedł. Za nim ruszyli inni, nawet nie spojrzawszy na Sigrlin, która wciąż płakała bezgłośnie, przyciskając do piersi porzucony i zapomniany Traktat o magii i logice Gotfryda z Harii, przetłumaczony kiedyś przez Sigrlin z Topazów Starszą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...