niedziela, 19 kwietnia 2020

Podziela Kraina - II.8


Cormac zgodnie z obietnicą wyjechał. Początkowo miał zamiar udać się prosto do Jaskółczego Gniazda, ale Hermina, która wciąż liczyła na możliwość ugody z królem w sprawie zwrotu Sobnej, zdołała go przekonać, by udał się do Ody. Jako powód podała zły stan zdrowia żony Bredegara z Rubinów, Groi. Wszyscy wiedzieli, że chorowała na serce. Hermina poprosiła, by Cormac, dysponujący rozległą siecią kontaktów, zechciał doradzić pani na Odzie, do kogo zwrócić się po pomoc: zdrowie coraz bardziej jej szwankowało. W istocie jednak Hermina liczyła na to, że być może obecność maga powstrzyma krewniaka z Rubinów przed zbyt pochopnymi decyzjami. Mimo wszystko, wciąż się bała zbrojnego natarcia na Sobną. Cormac, oczywiście nieświadom okoliczności, łaskawie zgodził się i już następnego dnia rankiem, wylewnie pożegnany, zaopatrzony w listy do głowy rodu Rubinów, opuścił Wiernirę.
To samo zrobił Morholt, ale z o wiele mniejszą pompą. Od uwięzienia ochroniła go tylko protekcja króla, o której mógł zaświadczyć Ingwald, który nie krył rozgoryczenia, że polecany przez niego młody człowiek, tak mile powitany na dworze, okrył się niesławą. Sam Ingwald zdecydował się towarzyszyć Cormakowi w charakterze eskorty, aby choć częściowo móc zrekompensować swój mimowolny udział w całej sprawie.
Wszyscy, i młodzi, i starzy, byli zniesmaczeni. Przez kilka dni nie mówiono prawie o niczym innym. Nikt nie utaił zresztą przed starszymi udziału Sigrlin w całej sprawie. Dziewczyna szybko stanęła przed sądem familijnym złożonym ze szlachetnych krewniaków, którym przewodzili Sinfjotl i Hermina.
Było to w południe, w sali rycerskiej. Światło sączyło się przez witraże i oświetlało lustra i zdobienia. Starszyzna rodów Kamieni, zapewne dla podkreślenia powagi momentu, odziana byli w najbardziej wystawne, kolorowe szaty, na tle których popielata suknia Sigrlin wyglądała jak ponura plama. Niektórzy, jak stolnik, skrzywili się, uważając zapewne, że strój winowajczyni miał być kolejną prowokacją skierowaną w stronę krewnych. W istocie jednak, Sigrlin o nim po prostu nie pomyślała, załamana tym, że nie udało jej się pożegnać z Morholtem. Teraz dyskretnie dotykała bransoletki na ręce i podziwiała symetrię wzoru kwiatowego na posadzce. Morholt wspominał, że coś rysował… czy umiałby stworzyć takie piękne róże?
– Sigrlin z Topazów, spójrz na mnie – powiedziała ciotka i dziewczyna uniosła wzrok. Dziesięć par oczu przygwożdżało ją spojrzeniami do podłogi. Twarze zlewały jej się w jedno. Instynktownie się skuliła.
– Wytłumacz się, dlaczego wywołałaś taki skandal – zażądała stanowczo Hermina z Topazów.
Sigrlin milczała. Po chwili wahania Sinfjotl ponowił pytanie, ale bez rezultatu. Ciotka i siostrzeniec spojrzeli po sobie, nieco zaniepokojeni. Sigrlin patrzyła w ich kierunku, ale nie na nich, tylko jakby przez nich. Jakby w ogóle ich nie widziała.
Wówczas zabrała głos Aleida ze Szmaragdów:
– Obraziłaś Cormaca z Tantu, czcigodnego maga, wskutek czego zdecydował się opuścić Wiernirę w czasie, gdy wszystkim rodom Kamieni zależy na dobrych kontaktach z królem i jego magami. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co ty zrobiłaś, dziewczyno?
Po chwili ciszy Agobard zauważył z przekąsem:
– Nawet nie raczy odpowiedzieć.
– Sigrlin! – zawołała Hermina błagalnie – dlaczego? Po co ci to było? Powiedz mi, dziecko, przecież wiesz, że ci dobrze życzymy!
– Szukałam Prawdy – wyszeptała z trudem i mimowolnie wsunęła palce prawej dłoni pod rękaw, by poczuć nitki bransoletki.
– Jakiej prawdy? Że magowie mówią jedno, a robią drugie? To przecież żadna tajemnica, wszak to zbiorowisko zdrajców swoich rodów i trudno się po nich spodziewać, by zachowali jakieś zasady – wtrącił Agobard ze zniecierpliwieniem.
Sigrlin nic nie odpowiedziała.
– Możemy przyjąć, że to zapalczywość młodości… – zaczął niepewnie Tyrkir z Ametystów.
– W istocie, zwłaszcza, że poddała się wpływowi Morholta z Nedywii. Wydaje mi się, że to mógł być szpieg. Chciałabym wam coś pokazać – dodała Hermina i przywołała sługę, który wyszedł z sali. Po chwili wrócił z niewielką skrzynią i ostrożnie postawił ją na stole. Wszyscy utkwili w niej wzrok.
– To znaleźliśmy w jego komnacie, przeszukaliśmy ją, gdy był pod strażą – wyjaśniła Hermina. Ostrożnie uniosła wieko i wyjęła grubą tekę. – Chciał to wziąć ze sobą, ale nie zezwoliłam. Chciałam się dowiedzieć, co o tym myślicie.
Coś w Sigrlin, jakiś obcy głos, powiedział pogardliwie: co za głupcy.
Tymczasem jej „sędziowie” rozdzielili między siebie arkusze i zaczęli przeglądać je w skupieniu.
– Okolice zamku… – mruknął ktoś.
– Portrety pracowitych.
– Zgadza się. Tu jest jakaś starucha.
– A tu dziecko.
– Tu baba z koszem.
– Tu jest Wiernira…
– Chłop z sierpem, to musiało być rysowane latem. Morholt podróżował po Janarze, zgadza się?
– Tak, zawitał razem z Ingwaldem na dworze królewskim, potem odłączył się i na własną rękę zwiedzał kraj, zanim przyjechał tutaj.
– A tu cała gromada żeńców.
– Tu jest jakiś inny zamek, nie wiem, czyj. Herbu nie widać.
– Wszystkie szkice zostały wykonane węglem – zauważyła Blodeuwed ze Szmaragdów – bardzo biegłą ręką, z wyczuciem detalu. Widać, że rysowano z natury, nie powtarza się ani jedna twarz. Ten chłopak mógł pobierać nauki od najlepszych mistrzów fachu. Tak żywe portrety widziałam tylko na zamku w Odzie, gdy odnawiał go świętej pamięci mój brat, Begeld z Rubinów.
Jeszcze przez jakiś czas przeglądali zawartość teczki, lecz nikt nie umiał z niej wyczytać niczego więcej. Gdyby Morholt w swoich szkicach odwzorował wejścia do siedzib, mury czy pokoje, można byłoby coś z tego pojąć. Ale na papierze widniały tylko twarze i sylwetki, w większości już umęczone przez życie, pochylone ku ziemi i przedwcześnie postarzałe.
– Nie rozumiem – westchnął Agobard w końcu. – Talentu młodzianowi odmówić nie można, ale dlaczego, u licha, uparł się rysować wieśniaków? Tych rysunków jest co najmniej kilkaset!
– Wróćmy do dziewczyny – napomniał wszystkich Klarian z Rubinów, który ledwo rzucił okiem na szkice, za to często i tęsknie popatrywał w kierunku okna.
– Sigrlin – powiedziała Hermina łagodnie. Coś kazało jej nie traktować siostrzenicy zbyt ostro. Może sprawiło to dziwnie zalęknione spojrzenie dziewczyny, może obcy wyraz jej twarzy, a może fakt, że Sigrlin, która nigdy nie wahała się poddawać rzeczy własnej ocenie i wyjawiać ją, teraz zachowywała się, jakby wyjęto z niej wolę, energię i rozum. Hermina nagle poczuła głęboki niepokój. – Sigrlin, podejdź tu i przyjrzyj się tym portretom. Czy potrafisz nam powiedzieć, czemu one mają służyć?
Dziewczyna podeszła powoli do stołu i chwyciła pierwszą z brzegu kartkę.
– Kości i krew – powiedziała cicho.
– Słucham? – zapytał Sinfjotl i popatrzył na rysunek. Zobaczył chude dziewczę z garbem na plecach i krzywymi nogami. Miała całkiem ładną buzię, ale kąciki jej ust kierowały się w dół. Wokół jej bosych stóp leżały zeschłe liście. Żadnych kości, żadnej krwi.
Przeszył go dreszcz. Wpatrywał się w siostrę uważnie.
Sigrlin utkwiła wzrok w ścianie za nim i na jej twarzy pojawił się wyraz tak sugestywnego przerażenia, że wszyscy odwrócili się, niemal gotowi na to, że z gobelinu nagle wynurzy się monstrum. Ale nic takiego oczywiście nie nastąpiło, ściana wyglądała dokładnie tak, jak przedtem. Obecni krewni osądzanej zaczęli już przeczuwać, że coś zaczynało się dziać nie tak, jak powinno. Blodeuwed i Bianka wymieniły spojrzenia, Klarian zaczął się wiercić, Aleida zmarszczyła brwi, a Agobard spocił się pod wpływem nagłego niepokoju.
– Sigrlin?… – zaczął Sinfjotl prawie błagalnie.
Dziewczyna stała nieruchomo, nawet nie mrugając.
– Dziecko, co z tobą! Sigrlin? – krzyknęła Hermina z rozpaczą.
Agobard wstał, przechylił się przez stół i potrząsnął dziewczyną. Nie oderwała wzroku od ściany, jej czoło okryło się potem, a spojrzenie wciąż wyrażało lęk. Nie ruszyła się jednak, lecz zaczęła bełkotać:
– Pęknięcie… ścięcie… ęć, pięść. Walę. Mało. Czemu te cegły idą wszerz?
Hermina obeszła stół, by objąć i uspokoić siostrzenicę, jeszcze nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie widziała. Ktoś zadzwonił na służącego i polecił:
– Uzdrowiciela! Prędko!
Tymczasem Sigrlin przeniosła wzrok ze ściany na twarze krewnych. Po kolei zmierzyła każdego wzrokiem.
– Pękły maski. Wyjrzeli mordercy – powiedziała. Nagle zaszlochała i ukryła twarz w rękach. – Takie wielkie twarze!
Nagle poczuli drganie, jakby zamek zatrząsł się w posadach i prędko zerwali się z miejsc w odruchu ucieczki. Ze wszystkich stron doleciał do nich okropny łoskot, a potem wyraźnie usłyszeli, jak za oknem i na zamku wybuchła wrzawa. Przez okna wleciały tumany kurzu i osiadły na wszystkim. Klarian i Andret z Szafirów już dobiegali do drzwi, by dowiedzieć się, co właściwie się stało, lecz w tej samej chwili do sali wpadł służący.
– Co się dzieje? Jest uzdrowiciel? – zapytała Hermina.
– Przybywa. Ale, pani…
– Co takiego? – warknęła Herminę, tuląc sztywną Sigrlin, która nie dawała sobie oderwać dłoni od twarzy.
– Wszystkie bramy i zewnętrzne mury runęły. Zawaliły się. Nie wiemy, jak to się mogło stać! – krzyknął służący. Zza okien dolatywały do nich przekleństwa, płacze, lamenty i krzyki.
Wszyscy obecni przedstawiciele rodów Kamieni, z wyjątkiem Sigrlin, westchnęli w nagłym przebłysku zrozumienia. Otoczyli obie kobiety ciasnym kołem. Blodeuwed z Szafirów rozpłakała się.
– Biedne, biedne dziecko!
Tymczasem Tyrkir wołał:
– Uzdrowiciel nie wystarczy! Posłać po maga wysokiej rangi! Natychmiast, bo wszystkim nam grozi zagłada!
Hermina tymczasem tuliła siostrzenicę i szeptała:
– No już, już…
Ale Sigrlin spojrzała na nią nagle, jakby w ogóle jej nie poznawała. Potem rozejrzała się po sali i krzyknęła.
– Ręce, ręce ze ściany! Maski!
Przerażenie w jej głosie było tak sugestywne, że mężczyźni odruchowo dobyli broni. Lecz nie było ku temu powodów.
– Wyjęli mi myśli z mojej głowy… gdzie są moje myśli? Dlaczego oni je mają?
– Cicho, cicho, nikt nie może ci wyjąć myśli z głowy – szeptała Hermina bezradnie, przełykając łzy.
– Kłamstwo. Oni wyjęli mi myśli z głowy i włożyli własne. Jestem zabita i leżę pod ziemią. Dawno temu.
Do sali wszedł mag-uzdrowiciel w towarzystwie felczera, niosącego misę z intensywnie pachnącą substancją i gąbkę. Wszyscy rozstąpili się, tylko Hermina nie chciała odejść od siostrzenicy. Jednak i ona na jego stanowczy gest w końcu odsunęła się. Jednak gdy tylko Sigrlin poczuła dotknięcie ręki uzdrowiciela na swojej, zaczęła wrzeszczeć i rozdzierać na sobie suknię. Młodsi mężczyźni prędko doskoczyli, by ją obezwładnić. Udało im się to, skrępowali jej ręce z tyłu, lecz ona wrzeszczała:
– Płynny ołów!
Uzdrowiciel przemawiał do niej uspokajająco, tymczasem felczer śpiesznie zanurzał gąbkę w misie. Podał ją magowi, który z kolei podłożył ją dziewczynie pod nos. Sigrlin po chwili uspokoiła się i przez łzy, spoglądając na każdego, mówiła:
– Wtopił mnie w podłogę. Dlaczego po mnie chodzicie?
Hermina zapytała:
– Czcigodny, powiedz wprost. Wylwa? Heltzgrot?
– Wylwa. Heltzgrot – potwierdził uzdrowiciel bez wahania, ale nie patrząc jej w oczy.
Na to wszyscy obecni krewni skłonili się Herminie i Sinfjotlowi, zupełnie jakby ci nagle przywdziali żałobę. Po chwili jeden po drugim zaczęli wychodzić z komnaty. Aleida powiedziała cicho:
– Hermino, pozwól… wydam dyspozycje odnośnie do obiadu, dobrze? No i ktoś musi przypilnować porządkowania tego wszystkiego…
Hermina skinęła nieuważnie głową, przygryzając wargę. Ktoś położył jej rękę na ramieniu, ktoś pocałował w policzek. Sinfjotl usiadł ciężko na krześle i nawet nie zauważył, że składano mu wyrazy współczucia.
Nie odważyli się wyjść z komnaty, lecz zanim przybył magister Domu Magów Forgall, minęło kilka godzin. Co jakiś czas ktoś zaglądał, przynosząc posiłek lub wieści. Okazało się, że runęły wszystkie mury wokół zamku, a w kilku miejscach pękła ziemia. Zawaliła się jedna z wież, używana dawniej jako więzienie. Agobard sprawnie przejął dowodzenie i instruował wszystkich w sprawie odgruzowywania. Zarówno Hermina, jak i Sinfjotl byli mu bardzo wdzięczni. Przez okna pozbawione szyb słyszeli szlochy i nawoływania mieszkańców Wierniry. Młodsi i starsi mężczyźni czym prędzej wzięli się do odgarniania gruzów, w nadziei znalezienia żywych jeszcze towarzyszy. Kobiety przygotowywały opatrunki i posiłki...
Gdy Forgall wkroczył do sali w towarzystwie służącego i witającej go Kasyldy, ledwo pamiętali, by wstać na jego widok, lecz zdawał się wcale nie mieć im tego za złe. Sigrlin natomiast nie zauważała niczego. Patrzyła wciąż w ścianę i to, co w niej widziała, zdawało się ją napełniać niepokojem. Drżała i wciąż mamrotała o pękniętych twarzach.
Hermina zwróciła zalaną łzami twarz w stronę magistra.
– Będziemy mogli ją odwiedzać?
– Nie – odpowiedział krótko.
– Dlaczego?! – wykrzyknął Sinfjotl.
– Lokalizacja zamku Heltzgrot jest ściśle tajna. To jest miejsce pilnie strzeżone… dla bezpieczeństwa wszystkich. Gdzie mogę znaleźć czyste zwierciadło wielkości człowieka?
– Już… Berta pokaże… – wymamrotała Hermina. Kasylda, wyraźnie przytłoczona wydarzeniami wokół, zaofiarowała się pójść po zaufaną służkę.
Po kilku kwadransach kilku mężczyzn pod kierownictwem Berty wniosło lustro, przykryte tkaniną. Forgall polecił je postawić naprzeciw okna, tak, by odbijało jak najwięcej promieni słonecznych.
– Teraz możecie pożegnać się z dziewczyną – powiedział sucho i dyskretnie oddalił się nieco. Berta ze łzami w oczach wycałowała swoją panienkę, która stała nieruchomo jak kukła. Sinfjotl nieśmiało ujął ją za ręce i uściskał. Hermina nie zrobiła nic, tylko przygryzała wargę, by nie wybuchnąć znów płaczem. Kasylda bezradnie tuliła się do męża. Berta chciała przyprowadzić młodych, by również się pożegnali, lecz Hermina zaprotestowała.
– Niech pamiętają ją taką, jaka była – wyjaśniła krótko.
Wreszcie nastał moment, w którym okazało się, że wszystko już zostało powiedziane. Forgall ujął Sigrlin za rękę, stanął naprzeciw lustrzanej tafli, zrobił krok, potem drugi – i oboje zniknęli za zwierciadłem, które, zgodnie z instrukcją Magistra, rozbito na drobne kawałki.
Pozostali trwali jakiś czas w milczeniu. Wreszcie Sinfjotl się podniósł.
– Czas do nich wracać – powiedział.
– Tak – zgodziła się Hermina.
W sali jadalnej właśnie kończono obiad

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...