W całym zamku zapanował
żałobny nastrój, lecz nie było czasu na bezczynne rozpamiętywanie, za co
Hermina z Topazów była nawet wdzięczna, choć nie za bardzo wiedziała, do kogo
lub czego to uczucie kierować. Do losu? Sił natury? Gdy zawaliły się mury i nadkruszyły
części fundamentów baszt, mnóstwo osób zostało rannych, część zginęła.
Poszkodowanymi zajęli się uzdrowiciele i felczerzy. Choć wiele osób zaczęło
mówić o szczęściu, bo ofiar mogło być więcej, jednak i tak każdy z panów i sług
miał kogoś do opłakiwania. Mimo wytężonej pracy, minęło sporo czasu, zanim
wydobyto wszystkie ciała spod gruzów. Zwłoki złożono w bocznym hallu. Nawet po
śmierci, która, jak mówiono, zrównuje wszystkich, traktowano je inaczej:
pomywaczka leżała na słomie, przykryta płótnem, cześnikowi i stolnikowi zaś
zapewniono piękne katafalki i krepy wyszywane złotem.
Choć daleko było jeszcze
do zakończenia odgruzowywania po katastrofie, należało już pomyśleć, jak
miałaby wyglądać odbudowa. Podczas naprędce zwołanego spotkania krewni,
zatroskani o stan psychiczny gospodarzy, doradzali jak potrafili i w końcu
stanęło na tym, że wysłano umyślnego po architekta z miasta, aby pomógł
unowocześnić fortyfikacje. Ustalono również, że ciała cześnika, stolnika oraz
ich ludzi zostaną przewiezione do siedzib Szafirów i Ametystów. Jak na umówiony
sygnał, wszyscy dalsi krewni, a szczególnie ci, którzy przybyli z młodzieżą,
zaczęli pakować kufry. Powszechnie rozumiano, że po ceremonii oddania zmarłym
należnego hołdu i pochówku czas będzie opuścić Wiernirę, aby pozostawić
mieszkańców zamku z najbliższymi, by mogli w spokoju przeżyć żałobę nie tylko
po zabitych, ale i tej, która nie umarła, ale została na zawsze utracona.
Trzeba jeszcze było
wszystko wytłumaczyć Sinfjotlowi. Choć pełnił funkcję męskiej głowy rodu, był
przecież taki młody. Hermina więc, gdy już mogła się na to zdobyć, przyszła do
jego gabinetu i powiedziała łagodnie:
– Ludzie niekiedy rodzą
się z siłą, zdolną zmieniać rzeczywistość bez użycia narzędzi, samą wolą uczuć
czy pragnień. Ta siła może być mniejsza lub większa. Gdy ten ktoś jest
mężczyzną, jeśli będzie długo się kształcił, to dzięki zdobytej wiedzy jest w
stanie ją w sobie rozwinąć i zostanie magiem, kontrolującym materię świata.
Lecz jeśli – co się trafia rzadko – posiadaczką siły będzie kobieta, stanie się
wylwą: utraci zmysły, a siła nie będzie tym, czym być powinna. Zamiast tworzyć
i ulepszać, będzie jedynie powodować śmierć i zniszczenie. Dla dobra wszystkich
wylwa powinna być odizolowana i zamknięta. Do tego służy twierdza Heltzgrot,
specjalnie przygotowana dla takich jak ona.
– Zostanie tam już? –
zapytał Sinfjotl cicho, bawiąc się pieczęcią.
– Tak. O ile nam wiadomo z
dawnych przekazów, tak utraconych zmysłów nie można już przywrócić.
– Kto tak mówi? Magowie?
Czy to nie ona właśnie wytknęła im fałsz? – zawołał.
Hermina nie była w stanie
odpowiedzieć od razu.
– Ja też ją kochałam –
wymamrotała wreszcie.
– Wierzę. Byłaś z nią. A
ja… ja jej nawet nie znałem. Teraz dopiero widzę, jak wyjątkową osobą była moja
siostra. Co ja mówię: była. Jest! Jest wyjątkowa! – wykrzyknął.
– Teraz to już jest inna
osoba. Lepiej o niej myśleć jak o umarłej – powiedziała Hermina łagodnie.
– A ja myślę, że gdzieś
tam pod spodem czeka ta Sigrlin, którą znamy. Gdyby z nami została… gdyby
sprowadzić najlepszych uzdrowicieli…
– To nic nie da.
– Przecież to niemożliwe,
żeby człowiek mógł utracić samego siebie!
– To się dzieje. Częściej
niż sądzisz.
Sinfjotl wstał gwałtownie.
– To przecież nie ona! To
jakaś obca siła w nią weszła! Gdybyśmy zaczekali, nie działali tak szybko, może
gdybyśmy nie kazali jej stanąć przed tym naszym żałosnym sądem… może gdyby
zanieść modlitwy do bogów…
Hermina zrozumiała
niewypowiedziane oskarżenie. Odparła jednak:
– Gdybyśmy zrobili jak
mówisz, narazilibyśmy własne życie i życie setek ludzi, którzy zawierzyli
Topazom.
Spojrzał na nią prawie z
nienawiścią, jakby świadomie oddała krewną i wychowankę w ręce oprawców. W
tamtym momencie nie był gotów do przyjęcia nawet najmądrzej wyważonych argumentów.
I do zrozumienia jej bólu. Wstała więc i wyszła.
Idąc krużgankiem, Hermina
spojrzała na zachód. Dzięki zburzonym murom, można było sięgnąć wzrokiem dalej
niż wcześniej. Okolica była płaska i dość monotonna, zimą jeszcze bardziej, bo
przestrzeni nie urozmaicały pola obsiane zbożem. Ta myśl podsunęła jej jeszcze
inną. Minął Nowy Rok, czy dzierżawcy się już wypłacili? Czy miasta przekazały
stosowne sumy pieniędzy? Gdy Sinfjotl się otrząśnie, trzeba będzie go o to
zapytać, pomyślała. Mimo nieszczęść, ród i siedziba musiały trwać. Jako ostoja,
filar.
Przystanęła przy
fragmencie ocalałego muru i oparła się o kamienie. Dawno już nie patrzyła w
niebo i ziemię ot tak, dla odpoczynku. Zbyt wiele się działo. Nagle poczuła się
bardzo, bardzo zmęczona. Tak by chciała móc złożyć całą tę odpowiedzialność na
inne, młodsze barki! Ale jak dotąd, nie było na czyje. Osoba, którą
przygotowywała na swoją następczynię, już nie była w stanie podjąć się tej
roli. A przecież tyle jeszcze było do zrobienia. W pierwszej kolejności,
przypilnować odzyskania Sobnej.
W czerwonawym blasku już
chylącego się słońca dostrzegła sznur setek postaci. Wyraźnie zmierzały ku
zamkowi, lecz czyniły to w niecodzienny sposób: niektórzy chodzili podrygując,
inni kręcili się w kółko na jednej nodze, jeszcze inni kiwali się w przód i w
tył, czasem upadając. Stając jeden za drugim, tworzyli sznury, kręgi i
korowody. Herminie błysnęła na moment myśl, że być może Sigrlin po przybyciu
uwolniła pozostałe mieszkanki Heltzgrot i teraz wróciła do domu… lecz to byłoby
zbyt nieprawdopodobne. No i sam zamek był przecież daleko, mówiono pokątnie, że
w Ścianach… Żeńska głowa rodu Topazów prędko otrząsnęła się z zamyślenia. Ta
dziwna ludzka horda poruszała się z zadziwiającą szybkością.
– Strażnik! – zawołała
Hermina z Topazów.
Gdy stawił się przed nią
odbywający właśnie służbę Rotar, poleciła mu:
– Sprawdzić, kto to.
I czekała w niewzruszonej
postawie, ale serce biło jej szybko. Gdy strażnik wrócił, przyjrzała mu się i
powiedziała spokojnie:
– Widzę po twojej twarzy,
że wieści nie są dobre. Mów.
– Wielmożna… to ci. Idzie
ich tu mnóstwo. Tańczący chłopi!
Rotar był wyraźnie
przerażony. Herminę wiadomość zmroziła, ale przecież nie mogła tego okazać
przed swoim człowiekiem. Choć wiele ją to kosztowało, pewnym głosem
powiedziała:
– Powiadomić Sinfjotla.
Podesłać mi seneszal i jakiegoś pazia. Niech straże zajmą pozycje. Otworzyć
zbrojownię. Zgromadzić gości, kobiety służące, ich dzieci i starców w
największej baszcie, uzbroić i wyznaczyć mężczyzn do ich obrony.
Jej ton sprawił, że
strażnik wyprostował się i wyraźnie uspokoił, na tyle nawet, że wyraził troskę
o samą Herminę:
– Pani, pozwól, że zabiorę
cię w bezpieczne miejsce, gdzie ty i Kasylda schronicie się na czas, gdy my
pokonamy tych dzikich wędrowców.
– Dziękuję, nie trzeba,
pozostanę tutaj. Przekaż Kasyldzie, że ma pozostać z kobietami, dodawać im
otuchy i bronić ich – w razie gdyby się sprzeciwiała, powiedz, że to mój
rozkaz. Jako najstarsza, to ja teraz będę dowodzić.
Ponieważ Rotar stał,
wpatrując się w nią z mieszaniną lęku i zdziwienia na twarzy, dodała
niecierpliwie:
– Czas ucieka, idź!
A gdy odwrócił się, chcąc
wykonać polecenie, dorzuciła:
– Wyślij kogoś do kuchni.
Niech przygotują kadzie z wrzątkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz