Morze bezustannie szumiało.
Wezbrane fale rozbijały się o klif, z którego Olwen, Zazula, Miłost i Jaromir
przyglądali się wypływającym łodziom. Ojcowie rodzin usiłowali zdobyć
pożywienie. Z uporem, ponawiając wciąż próby, choć od kilku tygodni nawet
najbardziej doświadczeni rybacy nie zdołali złowić choćby jednego morskiego
stworzenia. Niebo i woda przybrały niepokojącą siną barwę. W miejscach, o
których od pokoleń wiedziano, że były spokojne i bezpieczne, pojawiły się wiry
wodne i zdradzieckie skały. Woda atakowała zajadle, wywracała łodzie, kamienie
dziurawiły ich dna, doświadczeni pływacy zaplątywali się w wodorosty, machali w
panice rękami albo usiłowali opanować łapiący ich nagle skurcz. Wciąż jednak
wracali. Jak dotąd.
Dlatego dzieciarnia na
klifie z niepokojem obserwowała, jak łodzie, jedna po drugiej, wypływały na
wezbrane wody. Wszyscy czworo przytulili się do siebie, by zyskać trochę ciepła
i wbili głodny wzrok w niebieskawy horyzont. Wiatr mierzwił im włosy i ziębił
do szpiku kości.
– Ciekawe, czego to morze
chce… – zastanowił się Jaromir, najstarszy z całej czwórki. Gdyby nie
niebezpieczeństwo, pomagałby przy połowach. Lecz po ostatniej wyprawie ojciec
zabronił mu tego stanowczo, mówiąc: „Teraz jest zły czas na to”.
Dlatego Jaromir
niecierpliwił się i czekał.
Pozostali nie
odpowiedzieli, usiłując rozpoznawać, która z dalekich sylwetek była tą jedyną,
ojcowską. Zazula, której rodzic utonął w trakcie połowu trzy lata temu, z nie
mniejszym napięciem niż reszta śledziła zmagania mężczyzn z żywiołem.
– No bo – drążył temat
Jaromir – morze daje nam ryby i sól.
– I bursztyny – dorzuciła
Zazula.
– Prawda – przyznał. – No
a my, co mu dajemy?
– Morzu? Podziękowanie za
połowy – powiedziała Olwen po namyśle.
– Może to nie wystarczy?
Może trzeba złożyć ofiarę? - powiedział Jaromir, a wszyscy spojrzeli na niego.
– No co – bronił się. –
Jak mój brat i jego żona budowali chałupę, to składali ofiarę zakładzinową.
Ażeby ich żadne złe nie dopadło w nowym domu.
Skrzywili się, ale ta
argumentacja trafiła im do przekonania. Zazula zauważyła:
– To prawda. Jak się coś
dostało, to należy się odwdzięczyć. Musimy ofiarować coś morzu. Żeby mężczyźni
wrócili i żeby coś złowili.
– Tylko co możemy dać
morzu? – zastanowił się Miłost.
– Mam w chacie kamienie i
bursztyny – wyznała Zazula ciężko. Olwen spojrzała na nią z podziwem. Zazula
była chyba najwytrwalszą zbieraczką wszelkich morskich drobiazgów. Cieszyła się
nimi, co jakiś czas wyjmowała ze skrzyni i miłośnie patrzyła na połyskujące w
świetle barwy. A teraz była gotowa poświęcić zdobycze dla dobra wspólnej
sprawy.
– Nie – powiedział Jaromir
stanowczo i Zazula ledwo zauważalnie odetchnęła z ulgą. – To jest z morza.
Powinniśmy chyba dać coś innego, czego ono nie ma. Coś bardzo, bardzo
wartościowego.
– Olwen, czy ty po tym
swoim nauczycielu nie masz jakichś rzeczy? – zapytał nagle Miłost.
Zapytana zaczerwieniła się
i pomarkotniała. Nie lubiła głośno mówić o Gotierze. Zdążyła się do niego
przywiązać, nie tylko za naukę, ale i za to, jakim był człowiekiem – dobrym,
spokojnym, uczciwym. Gdy go zabrakło, musiała się zmagać nie tylko z pustką po
nim, ale i z nowymi wymaganiami matki, która żądała, by teraz codziennie pisała
od początku cały alfabet, by go nie zapomnieć, jak i z zazdrością swoich
towarzyszy zabaw, którzy w czasie jej nauki pracowali ciężko razem z rodzicami.
A niania przecież powtarzała, by chronić się przed cudzą zawiścią za wszelką
cenę, bo zawiść to złe oko, które może przecież wyrządzić wiele szkód. Dlatego
Olwen zgodnie z prawdą odpowiedziała:
– Zostały księgi i różne
przybory, ale pani matka z nianią schowali je w skrzyni i kazali nie ruszać.
Siedzieli chwilę, milcząc.
– Ale mogę coś napisać –
dodała Olwen w przypływie natchnienia. – Kto ma korę z brzozy?
Lubisz światotworzenie, to widać. Magiczne tradycje, stare zwyczaje: magia żywa i wciąż obecna w ludzkim życiu to widać, że Twój konik :D
OdpowiedzUsuń