– Szukaliśmy chyba
wszędzie, ale nie ma jej – mówił Sławoj do rodziców Olwen. Rohałt chodził w tę
i z powrotem po komnacie. Blancheflor siedziała nieruchomo na zydlu, ściskając
go mocno rękami.
– Chyba nie poszła… –
zaczęła niepewnie Kalina, ale Blancheflor przerwała jej ostro:
– Wypluj to!
– Tak czy owak, nie ma jej
już od kilku godzin – powiedział Rohałt. – Jak tylko się pojawi, spiorę ją tak,
że nie usiądzie przez miesiąc!
Sławoj ciągnął:
– Ale Stoigniewa,
dziewucha od Lestka, mówiła, że widziała ją, jak szła na cmentarz z Dziewanną.
– A cóż jej do naszej
córki? – zdziwiła się Blancheflor.
Niania wtrąciła z
namysłem:
– Może nic. Ale parę dni
temu straciła własną. Źle, że Olwen z nią poszła. Widziałam złe oko tej
kobiety.
– Te wasze wieczne
przekonania i zabobony… – zaczęła Blancheflor, ale Rohałt przerwał jej
szorstko:
– Zamilcz.
Niechętnie posłuchała.
– Idę do Dziewanny –
oznajmił. Po chwili wahania Blancheflor skinęła głową. Rohałt niepewnie
rozejrzał się jeszcze po komnacie. Jego wzrok spoczął na kępce zasuszonych
ziół, zawieszonej nad piecem: bylica, przytulia, ruta, jałowiec, mak i mięta.
Po namyśle szybko zerwał sznurek, schował wiecheć do sakwy i wyszedł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz