Korm,
6 maja 258 roku od Z. F.
Najdroższy
Ingwaldzie, jeżeli
to czytasz, oznacza to, że posłaniec wywiązał się z powierzonego mu zadania i
przekazał Ci, jak uczynić atrament widzialnym. Proszę Cię, byś odpowiedź do
mnie ukrył w taki sam sposób: mój człowiek udzieli Ci szczegółowych informacji.
Teraz nasze sprawy.
Wracające niedobitki armii naszego krewniaka opowiadają całkowicie niedorzeczne
i niewiarygodne historie, godne piastunek małych dzieci, lecz potwierdziło się
już z całkowitą pewnością, że Bredegar poniósł druzgocącą klęskę. Na jaw
wychodzą kolejne szczegóły: jaka dokładnie była liczebność tej armii,
uzbrojenie i tak dalej. Mam dziwne wrażenie, że choć, logicznie rzecz biorąc,
jest to przerażająca wiadomość, bo tak potężne wojsko nie zdołało pokonać
pięciuset wieśniaków i to jest naprawdę wielkie zagrożenie, spotykani przez
mnie magowie (a, jak wiesz, nie zaniedbuję ofiar dla bóstw!) mają dziwnie
zadowolone miny. Logika nakazuje, by nie wierzyć w bezsens, lecz sama widzę:
gdy dyskutują o tej klęsce, wydają się bardziej usatysfakcjonowani, że ich
przewidywania okazały się zgodne z prawdą, niż zagrożeniem ze strony
potencjalnie niepokonanych hord obłąkanych. Doprawdy, nie miałam dotychczas
powodu, by nienawidzić magów, owszem, szanowałam i poważałam tę grupę, wszak z
nich wywodzą się nasi bogowie i obrońcy. Lecz całokształt tej sytuacji naprawdę
niepokoi.
Cały Korm żyje tymi
wieściami. Wzmożono czujność. Pachołcy miejscy o wiele surowiej wypytują
przybyszy i podejrzliwie przyglądają się orszakom. Trwają prace nad
wzmocnieniem bram miejskich. Rada Miejska zaleciła inspekcję baszt cechowych,
czy są utrzymane w należytym porządku. Ludzie są w panice. Codziennie
przyjeżdża wóz z oskarżonymi w łańcuchach. W ostatnim tygodniu powieszono lub
spalono dwadzieścia kobiet i mężczyzn, których oskarżono o sięganie po wiedzę
zastrzeżoną dla szlachetnych i wywołanie obłąkania. Sąd grodzki i sąd ziem ościennych
obradują nieustannie. Na Rynku stale już ktoś jest zakuty w dyby. Ludziom tak
spowszedniał ten widok, że nawet nie obrzucają skazanych odpadkami. Ot, od
niechcenia ktoś od czasu do czasu podrwi, a potem w strachu idzie dalej.
Niedawno byliśmy z Pwyllem na egzekucji, gdy powieszono mężczyznę i dwie
kobiety. Straszny to był widok. Ledwo powłóczyli nogami, złamani przez tortury
i do ostatka pokornie błagali o przebaczenie za winy.
Upadek Bredegara
wywołał poruszenie wśród znanych mi kupców. Powód jest nader prozaiczny –
okazuje się, oboje z Groą zapożyczyli się na tą całą ich hojność wobec biedaków
i swoje wojenne wyprawy. Ich dług opiewa na pokaźne sumy. Teraz wierzyciele
obawiają się niewypłacalności i głośno narzekają, bo pewnie będą teraz musieli
dochodzić swych praw sądownie, a wiadomo, że w sporze ze szlachtą sędziami
zostają szlachcice. W rezultacie takich sporów niejeden kupiec zbankrutował
przez rycerza, ale rycerz przez kupca jeszcze nigdy.
Mój syn miewa się
dobrze. Trudno jest mi w czymkolwiek go pochwalić – chyba tylko w tym, że mówi
niewiele. Często wychodzi, by błąkać się po mieście. Zezwalam mu na to, bo
wiem, że z trudem nawiązuje kontakt z obcymi i na pewno nie będzie chełpił się
na lewo i prawo, kim jest. Uważam, że dobrze, by rozeznał się w tutejszych
stosunkach, zanim stąd wyjedziemy. Poza tym, nie wiem, co mam z nim robić. Nie
mogę nająć mu preceptorów, by nadrobił braki w edukacji, bowiem nie chcę, by
wieść o nim rozniosła się ponad miarę – nie jesteśmy tu tak bezpieczni, jak w
rodowej siedzibie. Jednak chciałabym, by podjął nauki jak najszybciej i z
każdym dniem utwierdzam się bardziej, że to Ty powinieneś podjąć się tego
zadania – inaczej ten chłopak zgubi nas wszystkich. Przykro mi, że muszę tak
mówić o moim synu, dziecku swego świętej pamięci ojca, lecz powiem jasno: to
czystej krwi pastuch i są chwile, w których wstyd mi za niego. Gdy już się
odezwie, przemawia dziwacznie, nie wie o najprostszych rzeczach, a to, co jest
mu mówione, rozumie opacznie, tak, że nieraz ogarnia mnie rozpacz. Gdy
oglądaliśmy egzekucję skazanych, gdy kat założył pętle na szyje i utrącił
stołki spod nóg, mój syn przyglądał się temu przez chwilę, po czym odwrócił się
do mnie i rzekł: „Głowy zbyt pełne światła przyciągają ćmy. Teraz motyle
triumfują, a zwieszone głowy tańczą na złamanych szyjach”. Aż ludzie obok
obejrzeli się wymownie. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć, w domu skarciłam go
za taką dziwaczność, mam jednak wrażenie, że nie pojął sensu mojej reprymendy.
Ingwaldzie, muszę Ci wyznać, że czuję się bezradna wobec tej mieszaniny
hardości i zamknięcia w sobie. Próbuję w sobie rozbudzić czułość wobec tego
chłopaka, odnaleźć podobieństwo do jego ojca lub mojej rodziny, lecz nie widzę
go. To, co u Begelda świadczyło o sile charakteru: niezależność, małomówność i
spokój, u jego syna przeradza się w karykaturę, nad czym ubolewam. Mój świętej
pamięci mąż mógł mieć godniejszego siebie dziedzica. Lecz może jeszcze z tego
chłopaka coś wyjdzie i nie wszystkie jego talenty zostały zaprzepaszczone przez
pasanie owiec.
Co do wyjazdu, doprawdy
nie wiem, co robić. Udzieliłam ci wszelkich pełnomocnictw, byś mógł wypełnić
plan, o którym rozmawialiśmy. Podtrzymuję tę decyzję. Ufam Ci zupełnie. Ja sama
jednak nie wiem, czy nasz plan jest słuszny. Bredegar zginął. Groa już dawno
musiała otrzymać o nim wieści. Czy to właściwy moment, by powracać? Nie sądź,
że kieruję się sentymentem lub współczuciem dla wdowy. Aż za dobrze pamiętam,
co oni uczynili ze mną, gdy sama owdowiałam. Lecz boję się, czy nasze prawa
zostaną uznane. Zginęło wielu świadków tamtej sprawy, a ja krótko mieszkałam w
Odzie i nie wszyscy mnie pamiętają. Zostały kobiety podległe władzy Groi. Poza
tym, wciąż nęka mnie wątpliwość, czy moje kupieckie zajęcie jednak nie
pozbawiło mnie szlachectwa, przyznanego przez małżeństwo. Zaprzyjaźnieni
magowie szukali w miejskich i świątynnych archiwach, przeglądali dawne
wilkierze, kroniki i wyroki sądów szlacheckich, lecz nie znaleźli żadnego
precedensu, choćby w przybliżeniu podobnego do mojej sytuacji.
Ingwaldzie, poradź mi,
bowiem waham się i naprawdę nie wiem, co należy czynić. Moja sytuacja jest
niejasna, okoliczności zmieniły się radykalnie, no i przyznam, że dla mnie to
też jest wyzwanie – porzucić coś, co własnym wysiłkiem i dzięki dobremu imieniu
śp. rodziców zdołałam zbudować i przenieść się tam, gdzie nie będzie miało to
najmniejszego znaczenia. No i te długi. Czy Bredegar i Groa obciążyli swoje
własne ziemie, czy rodowe? Niby nie mogą obciążyć majątku rodowego, lecz ja już
niczemu nie ufam.
Z niecierpliwością czekam
na Twoją odpowiedź.
Twoja
najserdeczniejsza przyjaciółka
Idun
z Rubinów
Czarnowody,
20 maja 258 r. od Z.F.
Najdroższa
Idun,
dziękuję Ci za
wskazanie bezpiecznego sposobu na przekazanie tak poufnych treści. Twój
człowiek wypełnił swoje zadanie. Dziękuję Ci również, że zechciałaś mi się
zwierzyć z trapiących Cię wątpliwości. Rozumiem je, choć nie podzielam i jestem
zdania, że powinniśmy udać się do Ody jak najszybciej i jest to w tej chwili
sprawa najwyższej wagi. W związku z tym chciałbym, żebyś wraz z synem, gdy
tylko otrzymacie ten list, niezwłocznie udała się w drogę do Ody. Proszę Cię
również, żebyś wcześniej uważnie rozpytała o bezpieczeństwo drogi. Wspomniałaś,
że mi ufasz – proszę Cię więc, a wręcz zaklinam, byś zastosowała się do mojej
rady.
Jest to konieczne z
kilku względów. Nie wiem, czy słyszałaś, że od pewnego czasu Geryn odbiera
kobietom ziemie i przekazuje je wiernym sobie ludziom. Dowiedziałem się, że
działo się tak już od jakiegoś czasu, lecz szerszy oddźwięk sprawa znalazła
dopiero wówczas, gdy Hermina z Topazów została pozbawiona Sobnej. Nie była to
rodowa siedziba, lecz nie możemy ryzykować: Groa nie ma już dzieci i nie będzie
ich miała, mężczyźni z Rubinów w większości zginęli, a o Pwyllu synu Begelda
nikt poza nami nie pamięta ani się o niego nie upomni. Jeżeli przyjadą
królewscy urzędnicy, Oda i jej ziemie będą stracone. Geryn na pewno nie zechce
stracić takiej okazji. Dlatego musimy się spieszyć. Gromadzę ludzi. Ten list
wysyłam Ci przez zaufanego człowieka. Podaruj mu swoją miniaturę, jeśli jeszcze
wciąż je masz, aby mógł przekazać Twój wizerunek swoim ludziom. Będą czekać w
umówionym miejscu, którego położenie mój człowiek przekaże Ci ustnie.
Co do moich zamiarów:
chcę napisać list do Groi, że wracam do Ody i ofiaruję jej swoją opiekę. Nie ma
podstaw, by mi odmówić. Dobrze się złożyło, że wracałem z gór krótszą drogą i
nie rozgłosiłem powrotu syna Begelda. Dzięki temu Groa nie nabrała jeszcze
podejrzeń co do mnie. Twoje informacje na temat interesów z kormskimi kupcami
są bardzo cenne, będę mógł ją nimi nieco nastraszyć, a w obecnym stanie ducha
nie będzie raczej okazywała swojej zwykłej dumy i pewnie pozwoli mi zajrzeć w
księgi rachunkowe. Nie obawiaj się – jej i jej męża długi nie obciążają nas w
żaden sposób, majątku rodowego nie można zadłużyć, tak jak i nie wolno go
zastawić ani sprzedać. Gdyby zaś to uczynili, łatwo będzie podważyć te
posunięcia w sądzie.
Mam już kilkudziesięciu
ludzi. Z tego co wiem, Oda jest zupełnie pozbawiona obrońców, lecz to potężny
zamek i obleganie go może zająć wiele dni i zabrać siły, których w tej chwili
nie mamy. Chcę więc uczynić w następujący sposób: gdy już znajdę się za murami
i obsadzę kluczowe posterunki, wyślę do Ciebie umyślnego. Czekaj na mnie w
pogotowiu z ludźmi, których zwerbowałem. Na jego sygnał, wyrusz w drogę do Ody.
Moi ludzie Cię wpuszczą i wtedy będziemy mieć siedzibę Rubinów całkowicie pod
kontrolą. Co do Twoich i Pwylla praw – są przecież dokumenty i na pewno znajdą
się ludzie, którzy pamiętają, że Begeld miał syna. Wszak wiele osób przyjechało
na tamten pamiętny turniej z okazji jego narodzin. Musimy wszystkim
przypomnieć, że to nie Terwagant ani Tybald synowie Bredegara są dziedzicami,
jak wielu przywykło o nich myśleć, lecz Pwyll syn Begelda, wywieziony niegdyś w
góry, rzekomo z racji słabego zdrowia. Gdy to uczynimy, może objawią się
utajeni wrogowie Bredegara – wiadome jest, że nie wszyscy jego wasale poszli za
wezwaniem. Trzeba będzie więc zaprosić tych ludzi jak najprędzej i odebrać
przysięgę na wierność dziedzicowi… ale to w dalszej przyszłości. Póki co – bądź
w pogotowiu, Najdroższa Krewniaczko. Niejednokrotnie w swoim życiu musiałaś
wykazać się zimną krwią i hartem ducha. Ufam, że i tym razem Twoje męstwo Cię
nie zawiedzie. Twoja odwaga w walce o swoją przyszłość potwierdza, że w pełni
przynależysz do rodu Rubinów.
Co do chłopaka– możesz
mi wierzyć, że gdy tylko uporam się z moimi obowiązkami, chętnie podejmę się
roli wychowawcy tego młodzieńca, choć w jego wieku charakter jest już w dużym
stopniu ukształtowany, a pewne szkodliwe nawyki utrwalone. Lecz ufam, że
zarówno ja, jak i Ty zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by przywrócić
porządek, sprawiedliwość i chwalę domu Rubinów. Bogowie zakpili z nas, zsyłając
tak zniekształcone narzędzie do przywrócenia właściwego porządku świata, lecz
niejeden metal zahartował się w ogniu, a dobro rodu i zabezpieczenie
przyszłości to sprawa priorytetowa i czyjś wypaczony charakter nie może
przeszkodzić w spełnieniu ważnego zadania. Szczególnie teraz, gdy zostało nas
tak niewiele, a samozwańczy pan rodu tak lekkomyślnie wywiódł ludzi na
zatracenie, położenie fundamentów pod dalszą przyszłość to zadanie, nad które
nie ma istotniejszych. Cierpliwości, Droga Krewniaczko. Od wieków wiadomo, że przewodnictwo
mężczyzny pozwoli ukształtować mężczyznę. Nie jest zatem aktem nierozumnym, by
czekać i pielęgnować nadzieję na korzystniejszy obrót spraw. Wszyscy ryzykujemy
w tym wielkim dziele. Ja również rzucam na szalę największy swój majątek –
honor i moje dobre imię. Ku chwale domu Rubinów!
Nie przesyłaj mi już
listów, ale pamiętaj o swojej miniaturze – a najlepiej kilku, bym jedną z nich
mógł schować na sercu, gdy będę z dala od Ciebie.
Twój
oddany sługa i krewny
Ingwald
z Rubinów
Idun z Rubinów i Pwyll syn
Begelda wkroczyli do Ody trzeciego lipca dwieście pięćdziesiątego ósmego roku
od Zwycięstwa Fryderyka. Matka, z uniesioną wysoko głową, odziana w kolorowe
szaty szlachetnych dam, kroczyła dumnie przez przystrojony kwiatami hall. Syn
stąpał sztywno i sprawiał wrażenie nieobecnego duchem. Odpowiadał jednak na
ukłony i kilka razy wymamrotał parę konwencjonalnych powitań. Oboje dotarli
wreszcie do nowo mianowanego seneszala, który wygłosił długą orację, a
następnie wręczył Pwyllowi krótki miecz na znak, że ten stał się opiekunem i
obrońcą Ody, a Idun klucze, jako nowej pani. Potem usunął się w bok, a jego
miejsce zajęła młodziutka córka seneszala, odziana w biel, z koszem pełnym
czerwonych róż. Wręczyła po jednej synowi i matce, mówiąc:
– Czerwień to kolor
Rubinów. Przyjmij, panie, ten kwiat i strzeż ogrodu, w którym rośnie. Przyjmij,
pani, ten kwiat i strzeż ogrodu, w którym rośnie.
Dygnęła i odeszła, by wraz
z rówieśniczkami wręczać pozostałe róże zgromadzonym. Pwyll i Idun zasiedli w
końcu w fotelach, Pwyll na honorowym miejscu, jego matka po prawej, a Ingwald
za oparciem. Obecni ruszyli kolejno pozdrowić nowego pana Ody i zamienić kilka
słów. Choć nikt poza Groą nie nosił żałobnych szat, a wszystkie paradne komnaty
udekorowano na przywitanie, jednak nastrój tłumu był daleki od radości. Nie tak
dawno spodziewano się przecież powrotu zupełnie innego pana. Szlachcice i
szlachcianki, ustawieni według rang i starszeństwa, wymieniali uśmiechy i
formułki, jakby śpiewali na zmianę kolejne zwrotki pieśni poznanej przez nich
jeszcze w kołysce. Kątem oka zerkali na twarze pana i jego matki, usiłując
wyczytać, co też się na nich zapisało: okrucieństwo czy łagodność? Wierne damy
z orszaku Groi szeptały gniewnie – wręczenie kluczy Idun było oczywistą
zniewagą dla pani Rubinów.
Mimo to, pierwsza podeszła
właśnie odziana w czerń Groa, za nią jej damy. Jedynie ona nie wysilała się na
uśmiech. Nie pochyliła również głowy przed bratankiem męża. Wymamrotała tylko:
– Pamiętam cię jako małe
dziecko, a ty stałeś się młodzieńcem. Jak moi synowie…
I umilkła. Pwyll w
spontanicznym odruchu ujął jej rękę. Twarz wdowy na moment rozjaśniła się
uśmiechem. Ingwald sarknął, Idun energicznie powstała z miejsca.
– Chcę powiedzieć –
zaczęła donośnym głosem, przeszywając Groę spojrzeniem – że mąż tej oto
kobiety, uznany za bohatera, choć wywiódł tysiące ludzi na pewną śmierć, brat
mojego świętej pamięci męża Begelda i ojca tu obecnego Pwylla z Rubinów,
człowiek, zwany Bredegarem z Rubinów, szesnaście lat temu zabił mojego
bezbronnego męża. Bredegar rzucił nożem w swego rodzonego brata! A ja, nosząc
wtedy syna pod sercem, widziałam na własne oczy, jak mój ukochany mąż padał,
powalony z ręki najbliższego krewnego! Ten, na szczęście już nieżywy,
bratobójca i tu obecna wdowa po nim latami ukrywali ten czyn! Świadkiem jestem
ja i wszystkim znany Ingwald z Rubinów. Byliśmy związani przysięgą milczenia.
Lecz dziś właśnie sprawiedliwości stało się zadość. Latorośle bratobójcy już
nie zasiądą na ukradzionym miejscu, a prawowity dziedzic powrócił, by wam
przewodzić ku chwale rodów Kamieni!
Groa na przemian bladła i
czerwieniała, słuchając tego wywodu. Nagle zachwiała się i upadła. Zrobiło się
zamieszanie, jej damy krzyczały i załamywały dłonie, któraś uklękła i ostrożnie
umieściła głowę pani na swoich kolanach. Prędko zjawił się felczer z sakwą w
rękach. Dopadł Groi i spróbował ją ocucić. Po chwili jednak pokręcił głową i
wstał.
– Atak serca. Nie żyje.
W całym hallu zaszumiało od szlochów i okrzyków grozy. Cała wyreżyserowana i ćwiczona wielokrotnie ceremonia powitania nowego dziedzica uległa przerwaniu. Seneszal usiłował zaprowadzić porządek, by nie dopuścić do wybuchu paniki. Paru mężczyzn położyło ciało Groi na desce, przykryło naprędce przyniesioną tkaniną i przeniosło do świątyni. Idun zagryzała wargi. Pwyll otworzył szeroko oczy i przez chwilę próbował coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował. A Ingwaldowi z Rubinów kołatała się w głowie myśl: więc jednak nie wiedziała. Przez cały ten czas nic nie wiedziała…