piątek, 29 maja 2020

Podzielona Kraina - IV.10

Wasale Bredegara i ochotnicy przybywali tłumnie wraz ze swymi ludźmi. Nie wszyscy rycerze związani przysięgą lojalności pojawili się w Odzie. Krążyły słuchy, że sporo właścicieli małych spłachetków ziem odpowiedziało odmownie na wezwanie pana z Rubinów, bo skusiła ich perspektywa królewskich nadań, o których wieści zataczały coraz szersze kręgi. Paru drobnych rycerzy otwarcie wypowiedziało posłuszeństwo Bredegarowi, powołując się na królewską wolę. Pan Ody nie skomentował relacji swoich wysłanników ani słowem, ale bliscy mu ludzie wiedzieli, że zawsze miał znakomitą pamięć i imiona wiarołomnych rycerzy na pewno się w niej zapisały, mimo nawału innych spraw.

Tymczasem wciąż przybywali kolejni konni rycerze, łucznicy, włócznicy, słudzy i rzemieślnicy w orszakach kolejnych panów. Obóz pod Odą stawał się coraz większy, ruchliwszy i bardziej gwarny. Dołączali do niego licznie uciekinierzy zgromadzeni na podzamczu, widząc w tym okazję do zemsty, wzbogacenia się lub nauki wojennego rzemiosła. Znad licznych kuźni unosiły się dymy – kowale mieli pełne ręce roboty przy zbrojach i broni. Krawcy dokonywali ostatnich poprawek, a cieśle kończyli robotę przy drewnianych częściach taboru. Zjeżdżali się dostawcy mąki, jaj, serów i mięsa. Codziennie przybywali kupcy, chcący dobić korzystnego targu, kolejne kobiety, chcące wojakom umilić czas, a także nieodzowni igrce i śpiewacy, przewyższający niejednego dostojnika swym wojennym doświadczeniem. Młodzieńcy ścierali się w obowiązkowych ćwiczeniach, a potem przechadzali się po obozie, podziwiając z daleka bojowe wierzchowce wielmożnych i szacując wartość końskich rzędów.

Wodzowie nocowali na zamku. W ciągu dnia jednak wracali wraz z Bredegarem do największego, bogato zdobionego namiotu z proporcem Rubinów, by przyjąć raporty zwiadowców i omówić strategię. Plan ewoluował: to, co początkowo miało być tylko niewielkim zrywem, wywołanym przez oburzenie i gniew, stawało się przemyślanym działaniem, mającym na celu zmianę królewskiej polityki względem szlachetnie urodzonych. Otwarcie rozważano, które miasta mogłyby przejść na stronę zbuntowanych, a które pozostaną lojalne względem króla. Wysłano kilkoro zaufanych mężczyzn i kobiet z tajną instrukcją, by solidnie wystraszyć, a potem przeciągnąć na stronę Rubinów jak największą liczbę kasztelanów i rajców. Na pergaminach księgowano wydatki, rysowano mapy i linie zaopatrzenia.

Aż wreszcie nadszedł dzień wymarszu.

Audun na prowizorycznym ołtarzu, na którym spoczywały sztandar Rubinów i miecz Bredegara, przewodniczył zbiorowym modłom. Pięciuset konnych rycerzy, dwa tysiące łuczników, tysiąc włóczników i pozostała niezliczona zgraja złożona z rzemieślników, sług, kupców, igrcow i kobiet lekkich obyczajów polecało się w opiekę bogom. Najważniejszymi z panteonu byli Aelort z Wierzbni, znakomity wojownik, a także Egil z Tantu, który ponoć za życia był tak wytrawnym uzdrowicielem, że nawet wskrzeszał umarłych. Potężny chór głosów niósł słowa modlitw i pieśni daleko poza przedpola Ody. Ci, do których z daleka dolatywały pobożne słowa, dołączali swoje szeptane prośby o zdrowie i opiekę dla obrońców Janaru.

Pomocnicy Auduna rozpostarli sztandar. Pięknie wyszyty Rubin na czarnym tle błyszczał w złotej oprawie przed oczami zgromadzonych. Bredegar powstał ze swego honorowego miejsca, wspiął się do ołtarza, przypasał miecz, odwrócił się do tłumu i rzekł głośno:

– Wielmożni, szlachetni i pracowici! W tym dniu jednoczycie się, aby dać świadectwo najwyższej z cnót Korony: odwadze!

Przerwał, gdy rozległy się wiwaty.

– Bo tylko odważni mogą, tak jak my to czynimy, porwać się na rzeczy wielkie. A ci, którzy tego dokonują, dostępują chwały, sięgającej tak daleko, jak trwa pamięć ludzka. I nas zapamiętają! Czy domyślacie się, w jaki sposób? Jako tych, którzy wbrew spiskom i knuciom wyruszyli, by spotkać się w polu z wrogiem. Jako tych, którzy wbrew woli możnych tego świata mieli dość odwagi, by wyruszyć bronić ojczyzny! Ku chwale Janaru!

– Chwała Janaru! – odkrzyknął tłum.

Bredegar zszedł z podwyższenia, dając tym samym znak do wymarszu. Zaczął się ruch i hałas, podprowadzano konie do orszaków wielmożnych, ustawiano tabory i pieszych. Wyznaczeni dowódcy wydawali rozkazy, pilnując porządku. Tu i ówdzie rozlegały się złorzeczenia, gdzie indziej żegnano się już ostatni raz. Groa przez chwilę stała bez słowa naprzeciwko męża i patrzyła mu w oczy. Nagle podeszła, oparła ręce na jego ramionach i pocałowała go mocno. Bredegar oddał jej pocałunek i pogładził ją po policzku. Po tej krótkiej pieszczocie znów stali przez chwilę, trzymając się za obie ręce, jak w tańcu. Wreszcie Bredegar z niechęcią cofnął się, dając miejsce synowi. Tybald podszedł do matki i pocałował ją w rękę. Groa wyszeptała matczyne błogosławieństwo. Potem głośno wyrzekła:

– Wróćcie.

– Wrócimy – odparł Bredegar.

Groa zwróciła się do Auduna:

– Opiekuj się nimi.

– Po to jadę, pani – odpowiedział mag.

– Od dwudziestu lat nigdzie nie ruszałam się bez ciebie. Wahałam się, czy zgadzać się, byś towarzyszył mojemu mężowi… ale myślę, że jemu i jego ludziom twoja wiedza i umiejętności przydadzą się bardziej niż mnie.

– Pani, jesteś całkowicie bezpieczna. Moi felczerzy zostali przeze mnie poinstruowani i przeszkoleni. Cieszę się, że wyświadczyłaś mi ten zaszczyt, zgadzając się na moją prośbę o wzięcie udziału w tej wyprawie. Mam nadzieję, że nie zawiodę.

Groa była blada, ale trzymała się prosto.

Pachołkowie podprowadzili wierzchowce. Bredegar, Audun i Tybald wskoczyli na konie i za dwójką heroldów, wołających:

– Miejsce dla pana z Rubinów! – Dostojnie przejechali wśród swoich ludzi na czoło armii. Trębacze uroczyście zadęli w rogi. Człowiek za człowiekiem, koń za koniem, wóz za wozem – po kolei na dany znak ruszali w wyznaczonym kierunku – na południe, w stronę pokonanej Wierniry.

Groa wytrwale spoglądała za nimi. Gdy ostatnie wozy z taboru dźwignęły się w drogę, uklękła na kobiercu przy ołtarzu, a za nią gromadka dam i paziów. Tak jak wcześniej męskie, tak teraz żeńskie i chłopięce głosy powtarzały:

– Aelorcie, tchnij moc w miecze, włócznie i strzały. Nadaj oczom bystrość sokoła, a rękom pewność śmierci... Egilu, daj mądrość medykom, udziel im łaski skutecznego leczenia, by dzielni wojownicy, wolni od chorób, ran i niedomagań, wrócili w chwale do swych żon i córek…

Słowa przebijały się przez turkot wozów, stuk końskich kopyt, nawoływania i strofy rycerskich pieśni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...