Rohałt z Diamentów nie mógł spać.
Nadmiar myśli i uczuć poderwał go z posłania na długo przed świtem i kazał
krążyć po zamku, po cichu żegnając się z każdym kątem i zostawiając drobne
dowody szacunku i przyjaźni wszelkim mieszkańcom, o których istnieniu wiedział
lub przypuszczał. Podczas tej wędrówki w mroku, tu i ówdzie błysnęło spojrzenie
w mroku albo rozległ się zduszony chichot – i zaraz milkł, a pozostawione dary
znikały w mgnieniu oka. Tylko na dole, w korytarzu między kuchnią a schodami,
znikąd wyłoniła się postać – a Rohałtowi serce zabiło mocniej, bo poznał ją,
mimo że widział tę istotę tylko raz, przez moment, lata temu. Domowy. Mówiło
się o nim rzadko, ściszonym głosem, zawsze z najwyższą czcią. Zgarbiony,
brodaty starzec z ogarkiem w powykręcanej dłoni człapał bezgłośnie, z obliczem
ukrytym w cieniu poszarpanego kapelusza. Mijając zamarłego gospodarza,
przystanął na chwilę, rzucił mu krótkie spojrzenie i lekko uniósł nakrycie
głowy. Oszołomiony Rohałt skłonił się nisko. Gdy podniósł się, starca już nie
było. Wracając na miękkich nogach do zimowej komnaty, rozmyślał. Co mogło
oznaczać to ukazanie się? Z pewnością pożegnanie. A może chęć dodania otuchy
przed wyprawą, na którą Rohałt wyruszał bynajmniej nie dlatego, że jej pragnął?
Ci, którzy kiedyś go odrzucili, nagle
wezwali go do siebie z powrotem, w imię obowiązku, obiecując zaszczyty i
opiekę. Czy można im zaufać, jeśli raz już było się wystawionym na drwinę i
pośmiewisko?
Żona, córka, czeladź i goście, ci
burzyciele spokoju, spali jeszcze głęboko w zimowej komnacie. Ich oddechy
napełniały ciepłem całe pomieszczenie. Blancheflor, jego żona, miotała się
niespokojnie po posłaniu i mówiła coś niewyraźnie. Pewnie przeżywała przez sen
to samo, co on teraz na jawie. Do brzasku zostało kilka godzin. Zerknął na
posłanie Olwen i westchnął. Mimowolnie spodziewał się zobaczyć obok córki
Miłoradę. Ale ona już nie żyła. Ciało zostało spalone, a prochy złożone pod
kopczykiem. Rohałt mimowolnie przypomniał sobie ten moment, gdy Świetlana, dziewczyna
czeladna, myła zwłoki starej niani i wołała śpiewnie: „A daj rączkę! Daj
nóżkę!”, a on dostrzegł w kącie przyglądającą się temu córkę i wyrzucił ją z
komnaty. Czegokolwiek by przedtem nie widziała, tego oglądać jeszcze nie
powinna. Teraz Olwen spała już sama, a jej drobna postać niemal ginęła pod
niedźwiedzią skórą.
Rohałt przysiadł ostrożnie na brzegu
siennika i położył dłoń na włosach śpiącej córki. Przez chwilę chłonął ciepło,
bijące od Olwen, słuchał jej miarowego oddechu i wreszcie pozwolił, by spokój
dziewczynki udzielił się i jemu. To przecież dla niej odpowiedział na wezwanie.
Pogładził dziewczynkę delikatnie, a ona uchyliła powieki.
– Śpij – szepnął.
– Ojciec dziś odjeżdżają –
wymamrotała Olwen. Chwyciła jego rękę swoją i wsunęła pod policzek. Rohałt
wzdrygnął się z zimna. Spała na tym drugim, białym.
– Tak. Śpij.
– Wrócą?
Najchętniej w ogóle nie ruszałby się
stąd. Nawa, Puszcza, dziwy i czary – to stanowiło część jego samego. Czy
przyjdzie mu to odrzucić? Świat wzywał. Oferował szansę. Jemu… i jego rodzinie.
– Tak.
Westchnęła. Spojrzała na niego
przeciągle, a potem zamknęła oczy i w jednej chwili zapadła w głęboki sen.
Rohałtem wstrząsnął dreszcz. Wrócę,
powiedział sobie. Tu jest mój dom.
Wrócę.
Uwielbiam takie słowiańskie klimaty.
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńZapowiada się świetnie, podoba mi się wybór imion, nazw��
OdpowiedzUsuńKW
Serdeczne dzięki za opinię :)
UsuńTeż mi się podoba ten wybór z imionami. Można poczuć namiastkę swoich stron. Nie ma na siłę wprowadzania zagranicznych nazw :)
OdpowiedzUsuńPrzykre są historię o śmierci dziecka. Z drugiej strony intrygują o przeszłości bohatera. Wtedy się czytelnik zastanawia czy ukaże się rąbek tajemnicy o tym co się podziało
OdpowiedzUsuńzamek i duchy :D
OdpowiedzUsuńlubię takie klimaty