sobota, 11 kwietnia 2020

Podzielona Kraina - Prolog

Rohałt z Diamentów nie mógł spać. Nadmiar myśli i uczuć poderwał go z posłania na długo przed świtem i kazał krążyć po zamku, po cichu żegnając się z każdym kątem i zostawiając drobne dowody szacunku i przyjaźni wszelkim mieszkańcom, o których istnieniu wiedział lub przypuszczał. Podczas tej wędrówki w mroku, tu i ówdzie błysnęło spojrzenie w mroku albo rozległ się zduszony chichot – i zaraz milkł, a pozostawione dary znikały w mgnieniu oka. Tylko na dole, w korytarzu między kuchnią a schodami, znikąd wyłoniła się postać – a Rohałtowi serce zabiło mocniej, bo poznał ją, mimo że widział tę istotę tylko raz, przez moment, lata temu. Domowy. Mówiło się o nim rzadko, ściszonym głosem, zawsze z najwyższą czcią. Zgarbiony, brodaty starzec z ogarkiem w powykręcanej dłoni człapał bezgłośnie, z obliczem ukrytym w cieniu poszarpanego kapelusza. Mijając zamarłego gospodarza, przystanął na chwilę, rzucił mu krótkie spojrzenie i lekko uniósł nakrycie głowy. Oszołomiony Rohałt skłonił się nisko. Gdy podniósł się, starca już nie było. Wracając na miękkich nogach do zimowej komnaty, rozmyślał. Co mogło oznaczać to ukazanie się? Z pewnością pożegnanie. A może chęć dodania otuchy przed wyprawą, na którą Rohałt wyruszał bynajmniej nie dlatego, że jej pragnął?
Ci, którzy kiedyś go odrzucili, nagle wezwali go do siebie z powrotem, w imię obowiązku, obiecując zaszczyty i opiekę. Czy można im zaufać, jeśli raz już było się wystawionym na drwinę i pośmiewisko?
Żona, córka, czeladź i goście, ci burzyciele spokoju, spali jeszcze głęboko w zimowej komnacie. Ich oddechy napełniały ciepłem całe pomieszczenie. Blancheflor, jego żona, miotała się niespokojnie po posłaniu i mówiła coś niewyraźnie. Pewnie przeżywała przez sen to samo, co on teraz na jawie. Do brzasku zostało kilka godzin. Zerknął na posłanie Olwen i westchnął. Mimowolnie spodziewał się zobaczyć obok córki Miłoradę. Ale ona już nie żyła. Ciało zostało spalone, a prochy złożone pod kopczykiem. Rohałt mimowolnie przypomniał sobie ten moment, gdy Świetlana, dziewczyna czeladna, myła zwłoki starej niani i wołała śpiewnie: „A daj rączkę! Daj nóżkę!”, a on dostrzegł w kącie przyglądającą się temu córkę i wyrzucił ją z komnaty. Czegokolwiek by przedtem nie widziała, tego oglądać jeszcze nie powinna. Teraz Olwen spała już sama, a jej drobna postać niemal ginęła pod niedźwiedzią skórą.
Rohałt przysiadł ostrożnie na brzegu siennika i położył dłoń na włosach śpiącej córki. Przez chwilę chłonął ciepło, bijące od Olwen, słuchał jej miarowego oddechu i wreszcie pozwolił, by spokój dziewczynki udzielił się i jemu. To przecież dla niej odpowiedział na wezwanie. Pogładził dziewczynkę delikatnie, a ona uchyliła powieki.
– Śpij – szepnął.
– Ojciec dziś odjeżdżają – wymamrotała Olwen. Chwyciła jego rękę swoją i wsunęła pod policzek. Rohałt wzdrygnął się z zimna. Spała na tym drugim, białym.
– Tak. Śpij.
– Wrócą?
Najchętniej w ogóle nie ruszałby się stąd. Nawa, Puszcza, dziwy i czary – to stanowiło część jego samego. Czy przyjdzie mu to odrzucić? Świat wzywał. Oferował szansę. Jemu… i jego rodzinie.
– Tak.
Westchnęła. Spojrzała na niego przeciągle, a potem zamknęła oczy i w jednej chwili zapadła w głęboki sen.
Rohałtem wstrząsnął dreszcz. Wrócę, powiedział sobie. Tu jest mój dom.
Wrócę.

7 komentarzy:

  1. Uwielbiam takie słowiańskie klimaty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapowiada się świetnie, podoba mi się wybór imion, nazw��
    KW

    OdpowiedzUsuń
  3. Też mi się podoba ten wybór z imionami. Można poczuć namiastkę swoich stron. Nie ma na siłę wprowadzania zagranicznych nazw :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przykre są historię o śmierci dziecka. Z drugiej strony intrygują o przeszłości bohatera. Wtedy się czytelnik zastanawia czy ukaże się rąbek tajemnicy o tym co się podziało

    OdpowiedzUsuń
  5. zamek i duchy :D
    lubię takie klimaty

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...