1.
Kiedy Gotier wjechał na teren
Wrzosowiska, połaci ziemi rozciągniętej między cywilizowaną częścią Janaru a
Starą Puszczą, zachwycił się tym, co zobaczył. Ogromna przestrzeń, od dawna
nietknięta ludzką stopą, przywitała go bogactwem barw wrzosów i blaskiem
krystalicznie czystych rzek. Od tego momentu jego towarzyszami stały się wiatr,
ptaki i przenikliwa cisza. Poddając się jej mimo woli, Gotier przemawiał do
swego konia tylko szeptem. Dobry wierzchowiec izabelowatej maści strzygł
uszami, machał ogonem i szedł, szukając drogi między wrzosami. Gotier podziwiał
pasma fioletu, czerwieni i błękitu, napawając się dawno nie zaznaną absolutną
samotnością.
Wędrowiec chętnie przyspieszyłby, lecz
nie śmiał. Piękno od początku okazywało się zdradzieckie. Pozornie gładka
powierzchnia obfitowała w nierówności, przykryte roślinami, grunty rozmiękczone
przez rozlany tu i ówdzie strumień, nie brakowało też gniazd żmij i węży.
Gotier już kilka razy drętwiał z przerażenia, gdy wydało mu się, że koń okulał.
Na tym pustkowiu byłaby to katastrofa. Jako mag wykształcony w Akademii,
pamiętał jeszcze podstawy sztuki uzdrowicielskiej, lecz nie specjalizował się w
niej i ewentualne uleczenie wierzchowca przekraczało jego możliwości. Dlatego
pozwolił zwierzęciu iść własnym rytmem, a wrzosy mijały go jak fale przyboju.
Złudzenie było tak silne, że kilkakrotnie zaczynał nasłuchiwać szumu morza, a
gdy zapadał zmierzch i musiał podążać w kierunku południowego gwiazdozbioru
Kłosu, czuł się już zupełnie jak żeglarz, wyruszający odkryć nieznany ląd.
W pewnym sensie była to prawda, bowiem
Nawa, zwana w starych przekazach Turodnią, którą miał odnaleźć za Starą
Puszczą, była najmniej znaną częścią Janaru. Usytuowana nad brzegiem Morza
Bursztynowego na południu Janaru, trwała obok tych wszystkich wydarzeń, którymi
żyli mieszkańcy kraju: dysput, walk politycznych, wymiany towarów i wieści. Tej
izolacji nie przeszkadzała nawet bliskość szlaków wodnych. Inne nadmorskie
okolice wykorzystały swoje geograficzne położenie do wzbogacenia się i
uzyskania autonomii. Na przykład Port Waret, mieszczący się również nad Morzem
Bursztynowym, ale w zachodniej części kraju, był olbrzymim miastem, do którego
zewsząd wpływały statki. Kupcy, rzemieślnicy, żeglarze i szlachetnie urodzeni
spotykali się, by handlować, pić, posłuchać wieści i weselić się. Ukuto nawet powiedzenie
„Nowina jak z Waret”, co oznaczało ekscytujące, nieprawdopodobne wiadomości,
dotyczące dalekich ludzi i krajów. Wszędzie poza Nawą nadmorskie okolice
tętniły życiem, a ludzie wykazywali się sprytem i przedsiębiorczością.
Natomiast skrawek brzegu za Starą Puszczą wydawał się tak samo tajemniczy i
niezmieniony jak przed wiekami.
Gotier przed wyprawą zebrał wszystkie
dostępne informacje na temat Turodni. Przewertował stare kroniki, w których
stwierdzano tylko, że próbowano niegdyś zasiedlić Wrzosowiska przybyszami z
Hege, lecz tereny prędko opustoszały. O okolicach nadmorskich pisano
lakonicznie, że po wielkim Zwycięstwie zostały tam niedobitki rdzennych
mieszkańców Janaru. Była jeszcze relacja jakiegoś kupca sprzed
pięćdziesięciu lat, który usiłował sforsować barierę Starej Puszczy. Przeżył,
lecz stracił cały swój towar. W królewskim archiwum przechowywano ściśle
tajne opisy kolejnych nieudanych prób spenetrowania tego regionu. Wyprawa
Baliganta z Rubinów sprzed półtora wieku, aby wreszcie całkiem zjednoczyć kraj
– stu dzielnych ludzi przepadło bez wieści. Wyprawa poszukiwawczo-badawcza pod
przewodnictwem Borneta z Tantu, odważnego maga z rodu Rubinów – podobnie.
Kolejni poborcy podatkowi ruszali z potężną eskortą, lecz oprócz jednego,
żaden nie wrócił. Szczęśliwiec, któremu udało się przeżyć, zjawił się z wielkim
bogactwem - workiem bursztynów. Gdy ówczesny król to zobaczył, nakazał bezwzględny
coroczny pobór daniny. Tamten poborca więcej już nie podjął się zadania, a trzy
kolejne wyprawy skończyły się fiaskiem. Nigdy więcej nie usłyszano o poborcach
oraz ich przybocznych. Kolejni solidarnie odmawiali wyruszania do Nawy, nawet
za cenę stanowiska. Z czasem utarło się, że nikt już nie mówił o daninach z
Nawy, lecz tym pilniej strzeżono Korony. Zadaniem kilku specjalnie
wyznaczonych, zaufanych osób była jedynie troska o nią. Ujmowali więc ją
ostrożnie w ręce i pod soczewką badali, czy nie pojawiła się najmniejsza rysa
lub szczelina, czy któryś z Kamieni się nie obluzował... Nigdy jednak tak się
nie stało. Siła zaklęcia, spajającego Obręcz i Kamienie, zdawała się nie do
pokonania.
Wieści o wyprawach morskich już nie
były ściśle tajne, w kręgach żeglarskich opowiadano sobie legendy o
marynarzach, którzy na rozkaz królewski zawijali z Portu Waret do brzegów Nawy
– i już nigdy nie wracali. Krążyły niesprawdzone wieści o rozbitych statkach,
świadkowie potwierdzali, że zawsze gdy statek wyruszał do Nawy, na niebie
pojawiały się pierwsze oznaki huraganu. Z czasem jednak i te wyprawy ustały, świadkowie
poumierali i nikt już nie wiedział, co było prawdą, a co mroczną opowieścią.
Jednocześnie, byli tacy, którzy
docierali do samego brzegu morskiego, lecz nie dzielili się opowieściami.
Pewien kupiec siedemdziesiąt lat temu zbił wielki kapitał na
ryzykownej wyprawie po bursztyny. A przedstawiciel rodu Diamentów ponad pół
wieku temu pojechał tam i wrócił – z szarooką małżonką. Wszyscy ci ludzie rzucali
jedynie zdawkowe uwagi, uparcie ignorując próby drążenia tematu. Kupiec oddał
połowę bursztynów Koronie, lecz nie zająknął się ani słowem na temat tego, w
jaki sposób je zdobył. Synom, którzy przejęli po nim interes, zabronił
pójścia w swoje ślady – mieli pomnażać majątek tradycyjnymi sposobami. Natomiast
jasnooka kobieta, która została panią z Diamentów, mimo wielokrotnych pytań
o miejsce pochodzenia, delikatnie uśmiechała się i zmieniała temat. Jedyna
uwaga, którą usłyszeli z jej ust, brzmiało:
– Nie troskajcie się, Obręcz
wciąż jest silna. Nie ma potrzeby tam jechać. Strzeżcie Korony.
Potem jednak męża i syna tej kobiety
wygnano, a ona sama wróciła tam, gdzie toczyło się jej panieńskie
życie.
Posiadający władzę postępowali więc
według niepisanej zasady: Nawę zostawić w spokoju, ale pilnować Korony. Aż
na tronie zasiadł energiczny władca Geryn III, który, gdy miał czas zająć się
tematem, mówił, że to zaniedbanie jest skandaliczne. Zwłaszcza,
dodawał, że ród Diamentów do niedawna utrzymywał potwierdzone
kontakty z Nawą. Dlaczego więc nie korzystano z doświadczeń tych ludzi, póki
jeszcze było można? Nawet jednak on, dopóki w kraju nie zadziało się źle,
odkładał sprawę na potem.
...losowanie „ochotnika” do wyprawy
odbyło się w grobowej atmosferze. Gdy Gotier wyciągnął swój los, który
okazał się tym pechowym, próbował protestować, jednak inni (ucieszeni, że
zadanie nie padło na nich) nie pozwolili na to. Sprawę ostatecznie rozsądził
władca, który rzekł:
– Ruszysz, czcigodny, jak
najszybciej. Przejdziesz obok Puszczy i gdy już znajdziesz się na miejscu
w Nawie, zaraportujesz mi o wszystkim.
– Czy dostanę towarzysza? –
zapytał mag zrezygnowanym tonem.
– Jeżeli ktoś zechce pojechać z
tobą, zezwalam mu na to – odrzekł król.
Dziwnym trafem, nikt jakoś nie chciał.
Gotier wyruszył więc sam, po latach ślęczenia nad księgami i eksperymentami, z
mapami sprzed stu i dwustu lat. Przy pożegnaniu władca powiedział mu tonem
pocieszenia:
– Stu ludzi nie wróciło, a dał
radę zwykły kupiec. A okryty hańbą zdrajca w swoim czasie znalazł tam
żonę. Pojechał więc po nią i przywiózł do siebie, nieprawdaż? Czyli można. Niechaj
to będzie dla ciebie wskazówką. Korona wciąż jest cała.
Kiedy tamci ginęli, pomyślał Gotier,
Korona też była cała…
Ale nic nie powiedział.
Gotier podporządkował się losowi, aczkolwiek niechętnie to uczynił.
OdpowiedzUsuńMus to mus ;)
UsuńBardzo sprawna ekspozycja, rozdział zawiera sporo informacji o krainie ale jest na tyle zwięzły żeby uniknąć nudy, i wielki plus za zbudowanie świata! Widać że to spójny konstrukt a nie kilka nazw rzuconych od niechcenia
OdpowiedzUsuńKW
Konstrukcja świata - niby drobiazg, a ile trzeba się namęczyć ;) dzięki!
Usuńlosowanie „ochotnika” ...
OdpowiedzUsuńchyba każdy to doświadczył w swoim życiu xD
ciekawe czy to będzie historia tylko jednego bohatera czy opowieść rozdzieli się później na kilka wątków
OdpowiedzUsuń