czwartek, 23 kwietnia 2020

Podzielona Kraina - III.4


Gdy kilka dni później Olwen, schodząc do wioski, natknęła się na matkę zmarłej przyjaciółki, wystraszyła się. Dziewanna nigdy wcześniej tak nie wyglądała. Oczy w bladej twarzy miała napuchnięte i przekrwione. Spod krzywo zawiązanej chusty wystawały splątane kosmyki ciemnoblond włosów. Brudna sukienka miała poszarpany dół.
Mimo to, Dziewanna uśmiechnęła się szeroko do Olwen.
– A właśnie szukałam Olwen.
– Dziewanna mnie szukali?
– A tak.
– Myślałam, że mnie nie lubią.
– Lubię, lubię. Olwen pójdzie ze mną?
– A dlaczego?
– Usypiemy mogiłkę dla Zazuli. Pomoże mi?
– Ja nie mam dużo siły, może by Dziewanna wolały kogoś innego?
– Nie, nie, ciebie.
– Jeśli taka wasza wola.
Olwen nie śmiałaby się sprzeciwić. Jak każdej matce, która przed czasem straciła dziecko, Dziewannie towarzyszyła pustka: w oczach, gestach, zdawało się, że nawet osiadła na odzieży. I choć wszyscy wokół czuli, że nikt ani nic nie mogłoby tej pustki wypełnić, jednak gdy prośba o cokolwiek została przez matkę wyrażona wprost, każdy czuł obowiązek, by odpowiedzieć „tak” – choć kamykiem nie można przecież zapełnić bezdennej otchłani.
Poszły więc w kierunku cmentarza, skrytego wśród drzew, w cieniu Starej Puszczy. Olwen nie czuła się dobrze, krocząc obok ponurej, dalekiej Dziewanny. Przypomniała sobie, jak latem podobnie szła z Gotierem i jak to się skończyło. Odpędziła tę myśl.
Centralnym punktem cmentarza był Kopiec Lilli, usypany przed wiekami na cześć pewnej księżniczki, wspominanej czasem w opowieściach. Wokół niego wznosiły się małe kopczyki. Większość z nich już od dawna obrosła bujną roślinnością, ale teraz, zimą, wszystkie były szare i ogołocone. Olwen z przykrością przypomniała sobie, że Gotier nie miał własnego kopczyka.
Dziewanna niespodziewanie wzięła dziewczynkę za rękę i podeszła na skraj cmentarza, do starej wierzby. Wiekowe, omszałe drzewo, otoczone przez rozliczne krzewy i wielkie kamienie, górowało nad innymi w tej okolicy. Otaczała je wymowna cisza. Żaden ptak nie uwił nigdy gniazda w gałęziach tego drzewa. Jedynie kruki milcząco, nieruchomo zasiadały na konarach i obserwowały wszystko lśniącym spojrzeniem.
– Będziemy kopać tu pod wierzbą, jest miejsce – powiedziała Dziewanna.
– Niania mówili, że wierzba to złe drzewo – powiedziała Olwen.
– Ech, stara Miłorada… wie wszystko, prawda? – mruknęła Dziewanna. Przyciągnęła szorstko dziewczynkę do siebie i postawiła pod wierzbą. Olwen rozejrzała się lękliwie. Spod kamienia wysunęła się cicho żmija. Podpełzła w stronę kobiety i dziewczynki. Olwen cofnęła odruchowo nogę, ale żmija, nie zainteresowana, zniknęła w bzach.
– Niech Olwen obejmie drzewo – rozkazała Dziewanna.
– Nie chcę – powiedziała Olwen i znów cofnęła się lekko, wyraźnie wyczuwając niebezpieczeństwo. A wtedy Dziewanna już wprost popchnęła ją na pień wierzby…
...w którym pojawiła się dziupla. Olwen wpadła w nią z krzykiem, a dziupla natychmiast się zamknęła.
Dziewanna otrzepała odzież i spokojnie wróciła do siebie. Towarzyszyło jej posępne krakanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...