Gdy kilka dni później
Olwen, schodząc do wioski, natknęła się na matkę zmarłej przyjaciółki,
wystraszyła się. Dziewanna nigdy wcześniej tak nie wyglądała. Oczy w bladej
twarzy miała napuchnięte i przekrwione. Spod krzywo zawiązanej chusty wystawały
splątane kosmyki ciemnoblond włosów. Brudna sukienka miała poszarpany dół.
Mimo to, Dziewanna
uśmiechnęła się szeroko do Olwen.
– A właśnie szukałam
Olwen.
– Dziewanna mnie szukali?
– A tak.
– Myślałam, że mnie nie
lubią.
– Lubię, lubię. Olwen
pójdzie ze mną?
– A dlaczego?
– Usypiemy mogiłkę dla
Zazuli. Pomoże mi?
– Ja nie mam dużo siły,
może by Dziewanna wolały kogoś innego?
– Nie, nie, ciebie.
– Jeśli taka wasza wola.
Olwen nie śmiałaby się
sprzeciwić. Jak każdej matce, która przed czasem straciła dziecko, Dziewannie
towarzyszyła pustka: w oczach, gestach, zdawało się, że nawet osiadła na
odzieży. I choć wszyscy wokół czuli, że nikt ani nic nie mogłoby tej pustki
wypełnić, jednak gdy prośba o cokolwiek została przez matkę wyrażona wprost,
każdy czuł obowiązek, by odpowiedzieć „tak” – choć kamykiem nie można przecież
zapełnić bezdennej otchłani.
Poszły więc w kierunku
cmentarza, skrytego wśród drzew, w cieniu Starej Puszczy. Olwen nie czuła się
dobrze, krocząc obok ponurej, dalekiej Dziewanny. Przypomniała sobie, jak latem
podobnie szła z Gotierem i jak to się skończyło. Odpędziła tę myśl.
Centralnym punktem
cmentarza był Kopiec Lilli, usypany przed wiekami na cześć pewnej księżniczki,
wspominanej czasem w opowieściach. Wokół niego wznosiły się małe kopczyki.
Większość z nich już od dawna obrosła bujną roślinnością, ale teraz, zimą,
wszystkie były szare i ogołocone. Olwen z przykrością przypomniała sobie, że
Gotier nie miał własnego kopczyka.
Dziewanna niespodziewanie
wzięła dziewczynkę za rękę i podeszła na skraj cmentarza, do starej wierzby.
Wiekowe, omszałe drzewo, otoczone przez rozliczne krzewy i wielkie kamienie,
górowało nad innymi w tej okolicy. Otaczała je wymowna cisza. Żaden ptak nie
uwił nigdy gniazda w gałęziach tego drzewa. Jedynie kruki milcząco, nieruchomo
zasiadały na konarach i obserwowały wszystko lśniącym spojrzeniem.
– Będziemy kopać tu pod
wierzbą, jest miejsce – powiedziała Dziewanna.
– Niania mówili, że
wierzba to złe drzewo – powiedziała Olwen.
– Ech, stara Miłorada… wie
wszystko, prawda? – mruknęła Dziewanna. Przyciągnęła szorstko dziewczynkę do
siebie i postawiła pod wierzbą. Olwen rozejrzała się lękliwie. Spod kamienia
wysunęła się cicho żmija. Podpełzła w stronę kobiety i dziewczynki. Olwen
cofnęła odruchowo nogę, ale żmija, nie zainteresowana, zniknęła w bzach.
– Niech Olwen obejmie
drzewo – rozkazała Dziewanna.
– Nie chcę – powiedziała
Olwen i znów cofnęła się lekko, wyraźnie wyczuwając niebezpieczeństwo. A wtedy
Dziewanna już wprost popchnęła ją na pień wierzby…
...w którym pojawiła się
dziupla. Olwen wpadła w nią z krzykiem, a dziupla natychmiast się zamknęła.
Dziewanna otrzepała odzież
i spokojnie wróciła do siebie. Towarzyszyło jej posępne krakanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz