– Oj, ja biedna matka, co
ja pocznę, moja Zazuleńka, moja sikorka, moja jedna, jedyna córeczka!
Sąsiadki w milczeniu
słuchały lamentów Dziewanny, matki Zazuli. Każda przynosiła jej, co tylko
mogła: podpłomyki, zimowe zapasy, świeże ryby. Kładły to wszystko w koszach na
ławie w izbie.
– Sierota po mężu, sierota
po córce, jednej, jedynej, jak serce jedno, jak głowa jedna, jak jedna dusza…
jedno moje dzieciątko najmilsze! I nawet pożegnać nie mogę, ja, nieszczęśliwa
matka. Oj ty, morze, żywicielu i okrutniku, ty morze nieszczęsne, co to
poświęcasz raz swoje rybie dzieci, a raz bierzesz nasze ludzkie, ty morze sine,
jak sine są usta zmarłych!
Lament trwał.
Co jakiś czas, gdy matka
milkła, wstrząsana płaczem, któraś z licznych kobiet wspominała zmarłą. Luboma
zaczęła śpiewnie:
– Dobre z niej było
dziewczątko. Pamiętam, jak szłam z chrustem, a ona, malutki skrzacik, jak nie
zapiszczy: „Dajcie mi, pomogę!”. Taka z niej była pomocnica, i matce, i
wszystkim.
Dobrochna podchwyciła:
– Mądra z niej była
dziewczyna. Kiedyś nogę obtarłam, a ta już leci, już babkę przykłada i mówi:
„Tak wam pójdzie na dobre”. Tak uważała na nauki starszych.
Zabrała głos trzecia,
Miłorada, niania Olwen:
– Pochłonęło ją morze,
słone morze, ile z tych kropel to łzy matek, próżno czekających, aż ich dzieci
powrócą z morskich wypraw? Ginęli chłopcy i mężowie, a teraz mała dziewczynka,
morze pochłania, morze zabiera, oddaje co swoje, ale bierze bezwzględnie, co mu
się należy. Dzielni nasi mężowie, ojcowie, bracia co wyruszają na połów i
narażają życie, dzięki sprytowi, dzielności i odwadze umknęli morzu, więc
sięgnęło po niewinne dziewczę, dając w zamian swe bogactwo. Rok się rozpoczął,
morze jest żądne krwi, a jej nie otrzymało, już znalazło, już się nasyciło, już
otwarło podwoje.
Dziewanna słuchała w
milczeniu tych słów. Kobiety wokół kiwały głowami, jękliwie wołały:
– Oj, Zazula, Zazuleńka
nasza! – ich głosy niosły się daleko poza chatę. Przechodzący obok mężczyźni i
młodzież pochylali głowy i kłaniali się morzu, już zupełnie spokojnemu, jakby
niedawne potężne sztormy nigdy nie miały miejsca.
Ale matka niespodziewanie
wytarła oczy i zawołała do Miłorady:
– A gdzie ta wasza
wychowanka, co z nią była?
– Olwen? – zapytała
Miłorada spokojnie. – Odpoczywa wśród swoich.
– Powinna stanąć przede
mną! To ona przywiodła moją Zazulę do śmierci!
Kobiety na ławie poruszyły
się niespokojnie.
Miłorada z trudem wstała i
objęła sztywną Dziewannę. Ale tamta ją gwałtownie odepchnęła. Niania Olwen
westchnęła.
– Cierpisz, boś straciła
dziecko. Ale nie obwiniaj innego dzieciaka. Widzę, że moje towarzystwo ci
niemiłe, pójdę już, by nie siać niezgody w czas opłakiwania.
Wyszła cicho i zamknęła
drzwi. Usłyszała, jak kobiety podjęły na jednostajną nutę:
– O, Zazula, Zazuleńka
nasza!
Niania, wychodząc, również
ukłoniła się morzu i wymamrotała:
– W swoim prawie jesteś,
przyjmij tę ofiarę, którąś sobie zażyczyło.
Powoli poczłapała w
stronę zamku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz