niedziela, 12 kwietnia 2020

Podzielona Kraina - I.3


Gwiezdne konstelacje urywały się na ciemnej plamie Puszczy. Gotier wiedział, że to nieracjonalne, ale fakt, że znikł Kłos, pogłębił jego przygnębienie. Zdjął opończę, rozłożył ją i spróbował zasnąć, lecz nie mógł. Cisza dzwoniła w uszach. Umilkły nawet świerszcze. Stara Puszcza nie tylko rosła tuż obok, ale w jakimś sensie była obecna tak, jak mógł być obecny wrogi człowiek, który niby siedzi spokojnie w kącie tej samej komnaty i milczy, lecz zerka spode łba i sięga co jakiś czas do ukrytej pod płaszczem broni. Niewiele dało tłumaczenie sobie, że to ułuda – ciało wiedziało swoje: mięśnie napięły się, skóra pokryła kroplami potu, a serce przyspieszyło. Wędrowiec kręcił się, bezskutecznie próbował kilka razy uspokoić oddech, wreszcie dał za wygraną i wstał. Ruszył dalej, co jakiś czas zerkając niespokojnie w lewo. Czy mu się wydawało, czy czerń zmieniła kształt? Trzasnęła gałąź. Przyspieszył. Linia drzew przed nim wybrzuszyła się nieco i nagle tuż przed Gotierem z cienia zmaterializował się włochaty kształt. Wędrowiec wrzasnął i rzucił się do ucieczki, ale zobaczył to coś znów przed sobą. Wyciągnęło łapę i niespodziewanie przemówiło:
– Zaczekaj. Potrzebujesz przewodnika?
To był ochrypły głos, przypominający skrzypienie dawno nie otwieranych wrót. Gotier nie odpowiedział, z trudem łapiąc oddech. Istota w mroku powtórzyła cierpliwie:
– Chcesz dostać się na drugą stronę. Potrzebujesz przewodnika?
Teraz ucho wędrowca wychwyciło też dziwną melodię zdań. Brzmiało to groteskowo, ale ten dziki człowiek – no bo przecież musiał to być człowiek, skoro przemawiał, i to po janarsku, nieważne, że był włochaty i najprawdopodobniej brudny i obdarty – swoim zardzewiałym głosem mówił tak, jakby chciał wyśpiewać wszystkie te słowa i z trudem się powstrzymywał. Gotiera tak zaintrygowało to dziwaczne połączenie dźwięków, że odzyskał równowagę.
– Tak, potrzebuję – potwierdził.
– Mogę nim zostać – powiedział obcy.
– Dziękuję – wymamrotał Gotier. – Czym mógłbym ci się odwdzięczyć?
Człowiek zbliżył się nieco. Wędrowiec w pierwszej chwili zauważył tylko jego długie, posklejane włosy i szponiaste paznokcie. Gdy wytężył wzrok, dostrzegł również dziwny ubiór: niedbale narzuconą skórę jakiegoś zwierzęcia, przewiązaną rzemieniem. Mag boleśnie odczuwał fakt, że choć odświeżył wiedzę z magii bojowej po niemal dwudziestu latach, to jednak doskwierał mu brak wyrobionych odruchów. Chociażby ten słynny Aelorta z Wierzbni. Aelort, co było wyjątkowe wśród magów, najpierw był rycerzem i to do tego z już ugruntowaną sławą dzielnego wojownika. Gdy owdowiał, po uprzednich wielokrotnych próbach wyleczenia małżonki ze śmiertelnej choroby, był pod takim wrażeniem umiejętności magów, że zdecydował się wstąpić do Akademii, uprzednio zasiliwszy ją hojną donacją. Nie zdołał opanować sztuki leczniczej, lecz połączył magię bojową z technikami walki rycerskiej. Zaowocowało to między innymi głośnym „pchnięciem Aelorta” – gdy ktoś go zaskoczył, podchodząc zbyt blisko, mag-rycerz błyskawicznym zaklęciem połączonym z ruchem dłoni powalał nieszczęśnika na plecy i zadawał głębokie rany. Gest ów stał się legendarny, a Aelort po śmierci stał się bogiem. Mimo to, inne jego dokonania poszły w zapomnienie, gdyż rycerstwo skutecznie zmonopolizowało zabijanie. Stało się to nie tyle z powodu ich własnych ambicji, ile z tej przyczyny, że magowie w większości byli ludźmi refleksyjnymi, sprawnymi we władaniu liczbami, substancjami i piórem, mistrzami intryg i kronik, lecz na ogół unikającymi mieczy i noży jak morowej zarazy. Rzadkie pojedynki magiczne spotykały się z powszechnym potępieniem. Podstęp, nie otwarta walka – tym kierowała się większość magów. Gotier nie był wyjątkiem i teraz bardzo wyraźnie to sobie uświadomił.
– Odebrałem już moją zapłatę – powiedział nieznajomy i zbliżył się znów. Gotier z trudem pohamował pragnienie ucieczki. Zęby, które dziki człowiek ukazał w uśmiechu, były jakoś nienaturalnie długie. Oczy błyszczały zbyt żółto. Mag najchętniej odmówiłby, lecz nie miał wyjścia – musiał znaleźć się w Nawie.
– Zgadzam się, byś został moim przewodnikiem – powiedział. Nieznajomy stał w milczeniu bez ruchu, po czym błyskawicznie odwrócił się, by zniknąć w gąszczu, mówiąc ochryple:
– Zatem chodź.
– Nie – powiedział Gotier, dziwiąc się własnej stanowczości – jestem nietutejszy, a w tym miejscu czyha wiele zagrożeń. Czy przyrzekniesz, że obronisz mnie i nie uczynisz mi krzywdy?
Sam nie wiedział, co mu podsunęło takie słowa, które dziwnie zabrzmiałyby w Kormie, stolicy Janaru. Ile jest warta obietnica? Ale tutaj wydawały się właściwe i tak też je chyba odebrał nieznajomy, który odparł:
– Przyrzekam. Nie odpowiadam jednak za krzywdy, które sprowadzisz na siebie sam.
Po tej uwadze zniknął za drzewem. Gotier wahał się przez chwilę, lecz zacisnął zęby i, starając się opanować dreszcze, ruszył za nim.

3 komentarze:

  1. dobrze,że trafił na kogoś kto zna drogę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. jakiś podejrzany gość, lepiej jakby go spławił i ruszył sam w drogę

    OdpowiedzUsuń
  3. pewnie to pułapka :/

    OdpowiedzUsuń

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...