Było jeszcze stosunkowo
wcześnie, gdy wszyscy domownicy zeszli się na wspólny wieczorny posiłek. W zwykłych
okolicznościach zapewne korzystaliby jeszcze z letniego dnia, ale wieść o
gościu dotarła do wszystkich i kto tylko mógł, zjawił się w zamku. Blancheflor
rozdała wszystkim łyżki i postawiła na ławie wielką misę z parującą kaszą. Gość
otrzymał osobną porcję. Co chwila przynoszono mu to owoce, to podpłomyk, to
miód w małym naczynku, a gdy pani domu wyciągnęła dzban z piwem, nalała mu
szczodrze do największego glinianego kubka. Widać było, że starano się go
uhonorować na wszelkie możliwe sposoby, co nieoczekiwanie go wzruszyło –
przecież gospodarze nic jeszcze o nim nie wiedzieli i z pewnością sami
nieczęsto mieli okazję najeść się do syta. Razem ze wszystkimi zasiadał Rohałt
z Diamentów, człowiek na oko czterdziestoparoletni, ale Gotier przypuszczał, że,
tak jak i jego małżonka, w rzeczywistości był młodszy, niż wyglądał. Na pewno
ciężka praca w jakimś stopniu postarzyła oboje. Ich około siedmioletnia córka,
która bawiła się pod ławą z psami, też pośrednio wskazywała właśnie ten trop.
Rohałt, nominalnie rycerz z arystokratycznego rodu, faktycznie chłop i to
ubogi, miał szare tęczówki, więc bez wątpienia pochodził stąd. Do tego był
barczysty, ogolony i – ku kolejnemu zaskoczeniu Gotiera – krótko ostrzyżony.
Noszenie przez mężczyzn długich włosów należało do przywilejów szlachetnie
urodzonych i choć nikt nie ujął tego w formie nakazu, jednak mało kto
rezygnował z tak czytelnej wskazówki odnośnie do swojej pozycji.
Przybysz jadł i pił razem
ze wszystkimi, przysłuchiwał się rozmowom o zbiorach, połowach, naprawach – i
czuł się naprawdę dobrze. Był odprężony tak, jak chyba jeszcze ani razu od
początku tej podróży na południe. Do momentu, kiedy Rohałt, patrząc na niego
nieco ironicznie, zapytał:
– I cóż cię sprowadziło w
te strony, Gotierze?
Zapytany odparł bez
namysłu:
– Katastrofa.
W pomieszczeniu zapadła
całkowita cisza. Mag ugryzł się w język, ale było za późno. Wyjaśnił więc,
świadom, że jego nowiny będą powtarzane przez wszystkich przez wiele miesięcy,
a może i lat:
– W całym Janarze panuje
wielkie poruszenie. Z miast i wsi uciekają gromadnie ludzie, aby się tylko
gdzieś osiedlić. Ze wschodu, zachodu, północy...
– A przed czym oni tak
uciekają? - zapytała Blancheflor. Mag zauważył, że pilnowała się już, by
modulować głos i dobierać słowa. Przychodziło jej to z wyraźnym trudem, mówiła
więc wolniej niż wcześniej.
– Powiadają – ciągnął
Gotier cicho, podczas gdy wszyscy obecni wstrzymali oddechy – że wielkie
ludzkie gromady ni z tego, ni z owego zapominają kim byli, co robili, tylko
układają się w korowody, pląsają, i tak zmierzają przez kraj, zadeptując
wszystko, co stanie im na drodze. Klaszczą, śmieją się, śpiewają, wirują w
kółko i tak idą przed siebie. Największe budynki są dla nich niczym. Ogałacają
i burzą wszystko, a potem prą dalej.
– Ludzka szarańcza –
mruknął ktoś.
– Istotnie – przytaknął
Gotier. – I nie wiadomo, jak zaradzić tej klęsce. Nie wiadomo, kiedy w jakiejś
wsi pracowici nie powstaną i nie pójdą, zdarzyło się też kilku herbowym, że
stanęli w orszaku i poszli razem ze sługami, wędrują, obdarci, bez snu i
odpoczynku. Tworzą korowody i kręgi. Ci, którzy to widzieli, mówili, że to jak
kpina z karnawału.
– A Opale? Gotierze, co z
Opalami z zachodniej części Janaru? – zapytała błagalnie Blancheflor. Mag
rozumiał ją, pytała o krewnych. Niestety, nie mógł nic powiedzieć. Ród Opali
już trzy pokolenia temu, wskutek waśni, złego gospodarowania dobrami i
zaciąganiu się na obcą służbę, stracił był na znaczeniu i nikt nie miał
interesu dowiadywać się, jak stoją poszczególni jego przedstawiciele. Pewnie
wegetowali podobnie jak ona sama i jej mąż, tylko nieco bliżej cywilizacji.
– Niestety, nic nie wiem –
odparł.
Rohałt odstawił gliniany
kubek. Nie patrząc na gościa, zapytał trochę szorstko:
– W jaki sposób te klęski
was dotyczą, wędrowny panie?
– Rodzinę, której
służyłem, spotkało nieszczęście, że taka właśnie grupa splądrowała jej zamek –
wyjaśnił Gotier, trzymając się obmyślonego naprędce planu – ruszyłem więc, jak
inni, by znaleźć schronienie.
– Na południe –
dopowiedział gospodarz.
– Na południe. Żadne
wieści nie mówiły, że od strony Puszczy nadchodzi cokolwiek.
– Bo między Puszczą a
najbliższymi wioskami nic nie ma – burknął Rohałt. Blancheflor szybko nalała
gościowi piwa do kubka, chcąc zapewne odwrócić uwagę od niezbyt uprzejmego tonu
męża.
– Jesteś odważnym
człowiekiem, Gotierze. Piętnaście lat temu przywiozłem tu małżonkę, nie
ruszałem się odtąd na krok z Nawy i nie zdarzyło się jeszcze, by ktoś przybył.
Mag upił łyk, aby zyskać
na czasie.
– Ludzie się boją tego
miejsca – dodał, aby powiedzieć cokolwiek.
– Ale ty nie.
– Ja nie. – Mówiąc to, mag
bardzo chciał, żeby jego słowa stały się kiedyś prawdą. – Choć obawiałem się,
że bariera Puszczy na ten raz zawiodła.
– Nie – zaprzeczył
gospodarz sucho. – Gdyby tak było, tu już nie pozostałoby nic. O to możesz być
spokojny.
– A poza tym – ciągnął
Gotier, ucieszony, że mimochodem uzyskał cenną informację. – przywykłem do
zmian.
Coś go podkusiło, by w
natchnieniu dodać:
– Jestem wędrownym
nauczycielem, przenoszę się z zamku do zamku, uczę pańskie dzieci czytania,
pisania i rachowania.
To była improwizacja,
pojął jednak błyskawicznie jej konsekwencje, gdy Blancheflor powiedziała ciche:
– O!
Rohałt spojrzał na nią,
potem na gościa, po czym powiedział bez wyrazu:
– Choć oboje nie
posiedliśmy sztuki czytania i pisania, cenimy ten kunszt i chcielibyśmy, by
córka umiała to, co nie było nam dane. Ale nie stać nas, by cię nająć, uczony
panie.
Gotier zorientował się, że
niechcący wpędził sam siebie w pułapkę. Nie miał jednak pomysłu na zręczne
wycofanie się, dlatego brnął dalej.
– Nie potrzebuję bogactwa.
Zgodziliście się mnie ugościć, czy nie tak?
– Prawda. Gość to świętość
i dobra nowina, pozostań tak długo, jak zechcesz.
– Pozwólcie zatem mi
odpłacić za nią. Nauczę waszą córkę czytania, pisania i rachowania. Niczego
więcej nie żądam, tylko bezpieczeństwa. Rad byłbym też poznać, jak żyjecie.
A przed królem jakoś się
wytłumaczę, pomyślał. Rohałt i jego żona wymienili spojrzenia.
– Dobrze. Niech tak się
stanie – powiedział w końcu.
– Olwen! – zawołała
Blancheflor. Spod ławy wynurzyła się dziewczynka. – Ukłoń się dobrodziejowi!
Dziecko zrobiło
nieuważnie, co mu kazano, po czym wróciło na poprzednie miejsce.
Gospodyni roziskrzonym
wzrokiem potoczyła po obecnych.
– Słyszeli – powiedziała –
uczony pan tu będzie gościł. I niech nikt nie waży się go czym obrazić!
Na znak zawarcia umowy
Rohałt i Gotier wstali i objęli się. Gospodarz, siadając, zauważył jednak:
– Dziwnych korowodów i
kręgów ludzkich u nas nie ma, ale dzieją się inne rzeczy. Tak więc, Gotierze,
jeśli rzeczywiście szukasz tu bezpieczeństwa, postaram się ci je zapewnić, lecz
ostrzegam, że możesz się przeliczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz