poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Podzielona Kraina - I.8


Było jeszcze stosunkowo wcześnie, gdy wszyscy domownicy zeszli się na wspólny wieczorny posiłek. W zwykłych okolicznościach zapewne korzystaliby jeszcze z letniego dnia, ale wieść o gościu dotarła do wszystkich i kto tylko mógł, zjawił się w zamku. Blancheflor rozdała wszystkim łyżki i postawiła na ławie wielką misę z parującą kaszą. Gość otrzymał osobną porcję. Co chwila przynoszono mu to owoce, to podpłomyk, to miód w małym naczynku, a gdy pani domu wyciągnęła dzban z piwem, nalała mu szczodrze do największego glinianego kubka. Widać było, że starano się go uhonorować na wszelkie możliwe sposoby, co nieoczekiwanie go wzruszyło – przecież gospodarze nic jeszcze o nim nie wiedzieli i z pewnością sami nieczęsto mieli okazję najeść się do syta. Razem ze wszystkimi zasiadał Rohałt z Diamentów, człowiek na oko czterdziestoparoletni, ale Gotier przypuszczał, że, tak jak i jego małżonka, w rzeczywistości był młodszy, niż wyglądał. Na pewno ciężka praca w jakimś stopniu postarzyła oboje. Ich około siedmioletnia córka, która bawiła się pod ławą z psami, też pośrednio wskazywała właśnie ten trop. Rohałt, nominalnie rycerz z arystokratycznego rodu, faktycznie chłop i to ubogi, miał szare tęczówki, więc bez wątpienia pochodził stąd. Do tego był barczysty, ogolony i – ku kolejnemu zaskoczeniu Gotiera – krótko ostrzyżony. Noszenie przez mężczyzn długich włosów należało do przywilejów szlachetnie urodzonych i choć nikt nie ujął tego w formie nakazu, jednak mało kto rezygnował z tak czytelnej wskazówki odnośnie do swojej pozycji.
Przybysz jadł i pił razem ze wszystkimi, przysłuchiwał się rozmowom o zbiorach, połowach, naprawach – i czuł się naprawdę dobrze. Był odprężony tak, jak chyba jeszcze ani razu od początku tej podróży na południe. Do momentu, kiedy Rohałt, patrząc na niego nieco ironicznie, zapytał:
– I cóż cię sprowadziło w te strony, Gotierze?
Zapytany odparł bez namysłu:
– Katastrofa.
W pomieszczeniu zapadła całkowita cisza. Mag ugryzł się w język, ale było za późno. Wyjaśnił więc, świadom, że jego nowiny będą powtarzane przez wszystkich przez wiele miesięcy, a może i lat:
– W całym Janarze panuje wielkie poruszenie. Z miast i wsi uciekają gromadnie ludzie, aby się tylko gdzieś osiedlić. Ze wschodu, zachodu, północy...
– A przed czym oni tak uciekają? - zapytała Blancheflor. Mag zauważył, że pilnowała się już, by modulować głos i dobierać słowa. Przychodziło jej to z wyraźnym trudem, mówiła więc wolniej niż wcześniej.
– Powiadają – ciągnął Gotier cicho, podczas gdy wszyscy obecni wstrzymali oddechy – że wielkie ludzkie gromady ni z tego, ni z owego zapominają kim byli, co robili, tylko układają się w korowody, pląsają, i tak zmierzają przez kraj, zadeptując wszystko, co stanie im na drodze. Klaszczą, śmieją się, śpiewają, wirują w kółko i tak idą przed siebie. Największe budynki są dla nich niczym. Ogałacają i burzą wszystko, a potem prą dalej.
– Ludzka szarańcza – mruknął ktoś.
– Istotnie – przytaknął Gotier. – I nie wiadomo, jak zaradzić tej klęsce. Nie wiadomo, kiedy w jakiejś wsi pracowici nie powstaną i nie pójdą, zdarzyło się też kilku herbowym, że stanęli w orszaku i poszli razem ze sługami, wędrują, obdarci, bez snu i odpoczynku. Tworzą korowody i kręgi. Ci, którzy to widzieli, mówili, że to jak kpina z karnawału.
– A Opale? Gotierze, co z Opalami z zachodniej części Janaru? – zapytała błagalnie Blancheflor. Mag rozumiał ją, pytała o krewnych. Niestety, nie mógł nic powiedzieć. Ród Opali już trzy pokolenia temu, wskutek waśni, złego gospodarowania dobrami i zaciąganiu się na obcą służbę, stracił był na znaczeniu i nikt nie miał interesu dowiadywać się, jak stoją poszczególni jego przedstawiciele. Pewnie wegetowali podobnie jak ona sama i jej mąż, tylko nieco bliżej cywilizacji.
– Niestety, nic nie wiem – odparł.
Rohałt odstawił gliniany kubek. Nie patrząc na gościa, zapytał trochę szorstko:
– W jaki sposób te klęski was dotyczą, wędrowny panie?
– Rodzinę, której służyłem, spotkało nieszczęście, że taka właśnie grupa splądrowała jej zamek – wyjaśnił Gotier, trzymając się obmyślonego naprędce planu – ruszyłem więc, jak inni, by znaleźć schronienie.
– Na południe – dopowiedział gospodarz.
– Na południe. Żadne wieści nie mówiły, że od strony Puszczy nadchodzi cokolwiek.
– Bo między Puszczą a najbliższymi wioskami nic nie ma – burknął Rohałt. Blancheflor szybko nalała gościowi piwa do kubka, chcąc zapewne odwrócić uwagę od niezbyt uprzejmego tonu męża.
– Jesteś odważnym człowiekiem, Gotierze. Piętnaście lat temu przywiozłem tu małżonkę, nie ruszałem się odtąd na krok z Nawy i nie zdarzyło się jeszcze, by ktoś przybył.
Mag upił łyk, aby zyskać na czasie.
– Ludzie się boją tego miejsca – dodał, aby powiedzieć cokolwiek.
– Ale ty nie.
– Ja nie. – Mówiąc to, mag bardzo chciał, żeby jego słowa stały się kiedyś prawdą. – Choć obawiałem się, że bariera Puszczy na ten raz zawiodła.
– Nie – zaprzeczył gospodarz sucho. – Gdyby tak było, tu już nie pozostałoby nic. O to możesz być spokojny.
– A poza tym – ciągnął Gotier, ucieszony, że mimochodem uzyskał cenną informację. – przywykłem do zmian.
Coś go podkusiło, by w natchnieniu dodać:
– Jestem wędrownym nauczycielem, przenoszę się z zamku do zamku, uczę pańskie dzieci czytania, pisania i rachowania.
To była improwizacja, pojął jednak błyskawicznie jej konsekwencje, gdy Blancheflor powiedziała ciche:
– O!
Rohałt spojrzał na nią, potem na gościa, po czym powiedział bez wyrazu:
– Choć oboje nie posiedliśmy sztuki czytania i pisania, cenimy ten kunszt i chcielibyśmy, by córka umiała to, co nie było nam dane. Ale nie stać nas, by cię nająć, uczony panie.
Gotier zorientował się, że niechcący wpędził sam siebie w pułapkę. Nie miał jednak pomysłu na zręczne wycofanie się, dlatego brnął dalej.
– Nie potrzebuję bogactwa. Zgodziliście się mnie ugościć, czy nie tak?
– Prawda. Gość to świętość i dobra nowina, pozostań tak długo, jak zechcesz.
– Pozwólcie zatem mi odpłacić za nią. Nauczę waszą córkę czytania, pisania i rachowania. Niczego więcej nie żądam, tylko bezpieczeństwa. Rad byłbym też poznać, jak żyjecie.
A przed królem jakoś się wytłumaczę, pomyślał. Rohałt i jego żona wymienili spojrzenia.
– Dobrze. Niech tak się stanie – powiedział w końcu.
– Olwen! – zawołała Blancheflor. Spod ławy wynurzyła się dziewczynka. – Ukłoń się dobrodziejowi!
Dziecko zrobiło nieuważnie, co mu kazano, po czym wróciło na poprzednie miejsce.
Gospodyni roziskrzonym wzrokiem potoczyła po obecnych.
– Słyszeli – powiedziała – uczony pan tu będzie gościł. I niech nikt nie waży się go czym obrazić!
Na znak zawarcia umowy Rohałt i Gotier wstali i objęli się. Gospodarz, siadając, zauważył jednak:
– Dziwnych korowodów i kręgów ludzkich u nas nie ma, ale dzieją się inne rzeczy. Tak więc, Gotierze, jeśli rzeczywiście szukasz tu bezpieczeństwa, postaram się ci je zapewnić, lecz ostrzegam, że możesz się przeliczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...