Gotier mimo zmęczenia spał
bardzo źle. Kilkakrotnie budził się, bo miał wrażenie czyjejś obecności w
komnacie. Zapalił kilka świec – w ciemności wciąż zdawało mu się, że ktoś go
obserwował.
Uspokój się, mówił sam do
siebie, jesteś oświeconym człowiekiem, a ta okolica... Dochodziły do niego
różne dźwięki. To szczury, przekonywał sam siebie, to tylko szczury, nie
żadne... Nie pozwolił sobie dokończyć.
Jakoś zdołał zasnąć, lecz
w środku nocy obudził się, przerażony. Dopadło go koszmarne uczucie duszenia
się. Coś uciskało go na piersi, jakieś kościste, a zarazem włochate palce
zaciskały się na jego szyi. Gdy otworzył oczy, coś na jego klatce piersiowej
podskoczyło, a potem wyleciało przez otwarte okno, wydając dziwne pomruki.
Gotier usiadł gwałtownie. Szybkim rzutem oka wokół upewnił się, że żaden inny
stwór nie czaił się gdzieś w kącie, po czym gestem uniósł w powietrze ławę i
umieścił na ścianie. Przesuwał ją potem w górę i w dół, aż zasłoniła szczelnie
okno. Potem rozciągnął materię drzwi, by zachodziły na ścianę. Mimo tych
środków zaradczych, już nie zdołał się uspokoić ani zasnąć. Wstał bardzo
wcześnie, rozbity i w złym humorze. Ostatnia świeca na kamiennej podłodze
dopaliła się. Po namyśle Gotier pozwolił ławie opaść na podłogę. Komnatę zalało
światło wschodzącego słońca. Pomieszczenie, widziane w świetle dnia,
prezentowało się bardzo prosto i ubogo, jak wszystko wokół.
Tymczasowa sypialnia
Gotiera znajdowała się na piętrze. Mag zagęścił materię drzwi i otworzył je.
Zszedł po schodach, idąc na chybił trafił natknął się na kilka kadzi z piwem,
ogórkami i kapustą. Wreszcie dotarł do wielkiego pomieszczenia z dużym stołem,
olbrzymim piecem i całą masą wszelakiej wielkości garnków, rożen i kotłów.
Domyślił się, że to kuchnia. Był trochę głodny, lecz wolał zaczekać na
śniadanie, niż brać samemu, więc już miał zawrócić, gdy coś przykuło jego
uwagę. Wysuwało się powoli zza kotła. Gotier odruchowo zacisnął rękę na nożu u
pasa, lecz „czymś” okazała się córka gospodarzy, Olwen. Gotier miał okazję
przyjrzeć się jej z bliska i w dziennym świetle. Była szczuplutka, lecz wysoka
i silna. Miała opaloną, piegowatą buzię, gęste brązowe włosy z miedzianym
połyskiem i nosiła jakąś koszulinę, aż czarną od brudu, i przykrótkie spodnie.
Gdyby Gotier spotkał tę osóbkę w swoich rodzinnych stronach, wziąłby ją za
bękarta podkuchennej. W skupieniu niosła jakiś spodeczek z mlekiem w jednej
ręce i kilka ziaren w drugiej.
– Dobrego poranka –
powiedział Gotier życzliwie.
– Brego anka – wymamrotała
Olwen, przyglądając mu się spode łba.
– Co tam niesiesz? –
dopytywał Gotier, czując się coraz bardziej niezręcznie. Dziewczynka stanęła i
zaczęła mu się przyglądać swoimi szaroniebieskimi oczami. Ta też sprawdza, czy
mam duszę? – zapytał siebie na pół ironicznie.
– A co, nie widać? –
burknęła, ale wyciągnęła ręce, by mógł się lepiej przyjrzeć.
– To dla kotka?
– Nie. Dla bożątek.
– A co to takiego?
Spojrzała na niego, a w
oczach zamigotało jej wyraźne: „Taki duży, a takich prostych rzeczy nie wie!”.
Podeszła i pociągnęła go za rękę.
– Pokażę wam – zaszeptała
konspiracyjnie. – Tylko muszą być bardzo cicho, dobrze?
– Dobrze – odparł Gotier
szeptem. Zaczęło go to wszystko bawić. Na palcach zakradli się do następnych
drzwi, które wiodły do nieznanego wędrowcowi pomieszczenia. Olwen cicho
otworzyła dębowe drzwi, postawiła miseczkę, rzuciła ziarna na posadzkę i
powiedziała donośnie:
– Bożęta, bożęta! Niech
który pamięta o ludziach, o zamku, proso rzucam wam tu!
Potem spojrzała na gościa,
przymknęła drzwi i wymownie położyła palec na ustach. Po krótkim czasie do
miski znikąd podkradły się malutkie stworzonka w koszulkach, z kręconymi
ogonkami i sterczącymi uszami. Zaczęły dość głośno chłeptać z miseczki i
podjadać ziarna. Gotier wykrzyknął:
– Co do...
Olwen trąciła go łokciem,
ale było już za późno. Stworzonka rozbiegły się.
– No i głupio wędrowiec
zrobili – powiedziała dziewczynka ze złością – bożątka już tu nie przyjdą, a
takie było dobre miejsce!
– Eeee... a co one robią?
– Pomagają. Czeszą i
zaplatają grzywę konia, pomagają przy pracy w kuchni, pilnują dzieci w
kolebkach. Ale takie dziecko – dodała z ważną miną – musi mieć czerwoną nitkę
na ręce bo jak nie, to podmienią na swoje!
– Co zrobią?
– Ostatnio urodziło się
dziecko w chacie Dobromira, matka zapomniała zawiązać nitkę a tu ups! Jak
wyszła, to podmienili! Jadło i jadło, aż sąsiadka przyszła i mówi, że
odmieniec, i kazała zagotować w garnku chodaka, i wtedy odmieniec przemówił, i
tamci przynieśli jej dziecko, ale Dobromir boi się, żeby nie wyrosło na
dziwadło.
– Aha... - powiedział
Gotier. Nie wiedział, co mógłby jeszcze dodać. Tymczasem Olwen paplała dalej:
– A w chacie dalej
mieszkał taki chłopak, zwali go Miecisław, i była tez taka Dobna, i strasznie
się kochali – zachichotała – i ciągle byli razem, ale potem Miecisław zmarł,
poszedł do lasu, i go tur zabił, i był wielki płacz, ale potem było
najstraszniej, bo Dobna, jak sypali grób, to nic nie płakała, nic a nic, a
potem strasznie, ale to strasznie, zaczęła za nim płakać i tęsknić, i aż jej
wszyscy mówili, żeby nie robiła tego aż tak, bo będzie coś złego, i czy Gotier
wiedzą, co się stało?
– Nie wiem – odpowiedział
szczerze zapytany.
– On w niej zamieszkał! -
powiedziała dziewczynka otwierając szeroko oczy. – Ludzie kręcili głowami, że
myśleli, że tak będzie, bo ona zbyt tęskniła, i to go przyzywało, i przez to
jego duch nie mógł się uspokoić, tylko do niej wrócił, i raz mówiła ona, a raz
on, i wtedy robiła się taka zimna... Mówiła, że do niej przychodził, i jak
mówił, to tylko tak, jakby do niej, aż w końcu też umarła.
– Uhm – mruknął Gotier. –
A to coś, co mnie dusiło w nocy, to co takiego?
– Jak w nocy, to zmora –
odparła dziewczynka.
Tu Olwen jakby coś sobie
przypomniała i zapytała:
– A jak długo wędrowiec tu
będą?
– Dopóki się nie nauczysz
tego, co mam ci do przekazania – odpowiedział Gotier z uśmiechem. Wciąż trudno
mu było się przyzwyczaić do tej dziwnej formy zwracania się do niego.
Dotychczas spotkał się z tym jedynie u króla, w przywilejach dla rycerstwa i
Domów Magów: My, z chwały przodków król Janaru, postanawiamy… A tu,
proszę, sytuacja odwrotna. Dobre i to, że chociaż tutejsi państwo zwracali się
jakoś zwyczajniej, choć często, pewnie z rozpędu, też zdarzało im się go
zwielokrotniać. Dziwny sposób okazywania szacunku… W ogóle dziwne to miejsce.
Zaczęli iść w kierunku
wyjścia na dziedziniec. Kilka osób już zaczynało się krzątać, lecz panował
wciąż leniwy nastrój wczesnego poranka. W stronę obór szły trzy dójki z
wiadrami. Wszystkie uśmiechnęły się do Olwen i spłoszone uciekły wzrokiem przed
Gotierem.
– Dlaczego wstałaś tak
wcześnie? – zapytał Gotier dziewczynkę.
– Bo niania mówili, że
słońcu rano należy się ukłonić. I lubię patrzeć, jak wyganiają krowy na
pastwisko – odpowiedziała i zaśmiała się – też lubią?
– Nie wiem.
– To pójdą, zobaczą! Jak
wyjdziemy przed zamek, to będzie najlepiej – powiedziała.
Ustawili się przed
wejściem. Czekając, Gotier rozglądał się po okolicy. Było stąd doskonale widać
Starą Puszczę. Powietrze było czyste, niosło aromat traw i ciężką obecność
prastarych drzew i zaklętych w niej potworów. Gdy wędrowiec ją wyczuł,
przeszedł go dreszcz. Spojrzał wokół i zdumiał się. Pierwsze łodzie wypływały
na połów na morze, ludzie w wiosce szli czerpać wodę ze studni, życie toczyło
się normalnie. Spojrzał na dziewczynkę. Wydawała się taka beztroska i tak
rzeczowo rozprawiała o zagrożeniach i sposobie przeciwdziałania. Dzikie dziecko
– a zarazem mądre, jak wszyscy tutaj. Wędrowiec dziwił się, jak bardzo różniła
się od innych znanych mu rycerskich latorośli. Tamte były ułożone, szczególnie
jeśli urodziły się dziewczynkami. Siedziały grzecznie w kąciku, przędły,
haftowały, dygały i odzywały się cieniutkimi, proszącymi głosikami. I z
pewnością nie rozprawiały ani o niemowlętach, ani o kochaniu.
– Słuchają! - zawołała
ściskając go za rękę. – Kukułka kuka!
Mag nie znał się na
odgłosach ptaków, ale nie miał podstaw, by nie wierzyć Olwen.
– Chcą, to nam powróży? -
zapytała i zawołała natychmiast. – Kukułeczko, kukułeczko! Powróż mi!
Kukułka zaczęła kukać
wiele razy, Gotier nie liczył nawet ile. Olwen podskoczyła.
– A teraz powróż naszemu
gościowi, Gotierowi!
Kukułka nie odezwała się.
Olwen nasłuchiwała chwilę, ale dalej nic nie brzmiało.
– O – szepnęła. –
Wędrowiec chyba umrą.
Gotier uśmiechnął się.
– To powiedziała kukułka?
Olwen pokiwała głową.
– Ale każdy kiedyś umrze –
powiedział Gotier.
– Tak, ale wy umrzecie
szybciej niż ja – wyjaśniła Olwen.
– To chyba naturalne?
Jestem od ciebie sporo starszy.
– Tak, ale wędrowny pan
nie dożyją następnej wiosny – powiedziała tonem, jakby mówiła o zabawkach.
Gotier zdenerwował się,
odruchowo dotknął ostrza noża i lekko zadrapał sobie palec. Już miał zakląć,
ale spojrzał na Starą Puszczę i powstrzymał się. Wyciągnął rękę z kroplą krwi
na palcu.
– Piecze? – zapytała
Olwen. Pokręcił głową, chociaż rzeczywiście bolało. Olwen schwyciła go za rękę,
ścisnęła miejsce wokół palca i zaczęła coś szeptać. Rana przestała krwawić.
– Co szepczesz? - zapytał
zaintrygowany Gotier.
– Mówię do krwi, żeby się
cofnęła – wyjaśniła dziewczynka.
W bramie zamku ukazały się
pierwsze sztuki bydła. Krowy powoli, dostojnie przekraczały podwoje i szły
dalej, na łąkę. Gotier i Olwen patrzyli, jak dziewczyna z gałązką poganiała je
swoim gardłowym głosem. Nad Puszczą jarzyła się coraz bledsza łuna. Dziewczynka
zanuciła powoli na smętną melodię:
Moja
zorzo, zorzo moja
Coś
po nocy zaświeciła
Spójrz
na morze, morze
Na
to niebieskie morze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz