poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Podzielona Kraina - I.12


Przy wspólnym śniadaniu Blancheflor wydawała się niespokojna. Wydawało się, że ugoda zawarta między jej mężem a przyszłym nauczycielem córki najpierw ją ucieszyła, a potem, po przemyśleniu, jednak wystraszyła. Pytała się więc wciąż, czy posłanie było wygodne, podsuwała najlepsze kęsy jedzenia, przyniosła nową, czystą odzież i nakłaniała do jej przyjęcia. Gotier więc zapewnił gospodynię, że wszystko było wyśmienite i dla rozluźnienia atmosfery zapytał o rodzinne strony. Wspomniał przy tym, że od razu zauważył jej wyróżniający się akcent.
– Jeszcze pozostał? A to nowina!
Widać było, że sprawił jej radość.
– Od zamęścia nie widziałam rodzinnych stron. Już myślałam, że mówię jak tutejsi. Tam wszystko było inaczej. Żadnych dziwów, tyle ludzi, co chwila ktoś był - ciągnęła rozmarzonym głosem. – A tu takie pustki – dodała po chwili.
Rohałt znad pajdy chleba rzucił jej nieodgadnione spojrzenie.
– I każdy znał swoje miejsce, widać było, kto pan, kto nie pan...
– Ale teraz jesteś tutaj, a tu jest inaczej – wtrącił szorstko gospodarz.
Blancheflor zacisnęła tylko wargi.
Oho, pomyślał Gotier, chyba trafiłem w czuły punkt, niech to licho!
W tym momencie nad nimi, najwyraźniej z komnaty wyżej, rozległ się głośny, przerażający chichot. Gotier wzdrygnął się, spojrzał na sufit i poruszył, ale inni tylko lekko zmarszczyli czoła. Stara kobieta, która mieszała coś w misce, powiedziała surowo:
– Olwen!
– Tak, nianiu? – odparła dziewczynka z podłogi, gdzie znów, tak jak wczoraj, bawiła się z psami.
– To znowu przywołała!
Gotier zdumiał się. Przecież chichot dochodził z góry!
– Nie, nianiu, to nie ja! - odparła dziewczynka wysokim głosikiem.
– Eeee... - zapytał Gotier – czy nie należałoby sprawdzić, co to tam buszuje?...
– Ech, wiadomo, że to licho przecież – odparła niańka. Gotier powtórzył:
– Licho?...
– Ano, licho, zaraz znowu zacznie psocić, jak to ono...
W tym momencie coś nad nimi spadło z brzękiem. Chwilę potem zabrzmiało głośne tupanie, które zbliżało się i oddalało, jakby osobnik biegał w kółko.
– Trzeba je wypłoszyć, bo przejdzie do wielkiej sali i jeszcze stłucze witraż... – powiedziała Blancheflor z niepokojem. Witraż, jak Gotier miał okazję niedawno się przekonać, stanowił jedną z nielicznych pamiątek dawnej świetności – łącznie z poczerniałą szkatułą z pogiętym wiekiem, harfą nie wiadomo skąd i kilkoma sukniami w różnym rozmiarze. Mag nie był znawcą damskiej garderoby, ale nawet on orientował się, że moda, według której je uszyto – stojące kołnierze, długi tren, wąskie rękawy i bufki – musiała przeminąć co najmniej pięćdziesiąt lat temu. Tak ubierała się jego babka w czasach swej szumnej młodości.
– Ja się tym zajmę. Zaraz wrócę – oznajmił Rohałt.
Wyszedł.
– Ale... – zapytał słabo Gotier, czując zawrót głowy. – Jak ono weszło...
– Ano właśnie – powiedziała niańka surowo, znów zwracając twarz w stronę Olwen. – Ile razy mówiłam Olwen, żeby panowała nad myślami! Żadne „co za licho” czy „niech to licho”!
Do Gotiera nagle dotarł sens tej wypowiedzi. Nie mógł w niego uwierzyć, dlatego nie zainterweniował, kiedy Olwen stanowczo powiedziała:
– Pamiętam! I niania mówili jeszcze, żeby nie było: „niech coś go trafi!” i „niech się w kamień zamienię!”, bo to może być w złą godzinę! Ale teraz to nie ja!
Niania zmarszczyła czoło:
– Olwen, kłamać tez nie wolno!
Gotier odzyskał władzę nad głosem i powiedział słabo:
– To nie młoda panienka, to ja...
Na chwilę zapadła głucha cisza. Po chwili Blancheflor powiedziała swoim twardo brzmiącym akcentem:
– Wędrowiec nietutejsi, więc wybaczamy wam. Lecz uważaj, byś na nas nie sprowadził czego gorszego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...