Przy wspólnym śniadaniu
Blancheflor wydawała się niespokojna. Wydawało się, że ugoda zawarta między jej
mężem a przyszłym nauczycielem córki najpierw ją ucieszyła, a potem, po
przemyśleniu, jednak wystraszyła. Pytała się więc wciąż, czy posłanie było wygodne,
podsuwała najlepsze kęsy jedzenia, przyniosła nową, czystą odzież i nakłaniała
do jej przyjęcia. Gotier więc zapewnił gospodynię, że wszystko było wyśmienite
i dla rozluźnienia atmosfery zapytał o rodzinne strony. Wspomniał przy tym, że
od razu zauważył jej wyróżniający się akcent.
– Jeszcze pozostał? A to
nowina!
Widać było, że sprawił jej
radość.
– Od zamęścia nie
widziałam rodzinnych stron. Już myślałam, że mówię jak tutejsi. Tam wszystko
było inaczej. Żadnych dziwów, tyle ludzi, co chwila ktoś był - ciągnęła
rozmarzonym głosem. – A tu takie pustki – dodała po chwili.
Rohałt znad pajdy chleba
rzucił jej nieodgadnione spojrzenie.
– I każdy znał swoje
miejsce, widać było, kto pan, kto nie pan...
– Ale teraz jesteś tutaj, a
tu jest inaczej – wtrącił szorstko gospodarz.
Blancheflor zacisnęła
tylko wargi.
Oho, pomyślał Gotier,
chyba trafiłem w czuły punkt, niech to licho!
W tym momencie nad nimi,
najwyraźniej z komnaty wyżej, rozległ się głośny, przerażający chichot. Gotier
wzdrygnął się, spojrzał na sufit i poruszył, ale inni tylko lekko zmarszczyli
czoła. Stara kobieta, która mieszała coś w misce, powiedziała surowo:
– Olwen!
– Tak, nianiu? – odparła
dziewczynka z podłogi, gdzie znów, tak jak wczoraj, bawiła się z psami.
– To znowu przywołała!
Gotier zdumiał się.
Przecież chichot dochodził z góry!
– Nie, nianiu, to nie ja!
- odparła dziewczynka wysokim głosikiem.
– Eeee... - zapytał Gotier
– czy nie należałoby sprawdzić, co to tam buszuje?...
– Ech, wiadomo, że to
licho przecież – odparła niańka. Gotier powtórzył:
– Licho?...
– Ano, licho, zaraz znowu
zacznie psocić, jak to ono...
W tym momencie coś nad
nimi spadło z brzękiem. Chwilę potem zabrzmiało głośne tupanie, które zbliżało
się i oddalało, jakby osobnik biegał w kółko.
– Trzeba je wypłoszyć, bo
przejdzie do wielkiej sali i jeszcze stłucze witraż... – powiedziała
Blancheflor z niepokojem. Witraż, jak Gotier miał okazję niedawno się
przekonać, stanowił jedną z nielicznych pamiątek dawnej świetności – łącznie z
poczerniałą szkatułą z pogiętym wiekiem, harfą nie wiadomo skąd i kilkoma
sukniami w różnym rozmiarze. Mag nie był znawcą damskiej garderoby, ale nawet
on orientował się, że moda, według której je uszyto – stojące kołnierze, długi
tren, wąskie rękawy i bufki – musiała przeminąć co najmniej pięćdziesiąt lat
temu. Tak ubierała się jego babka w czasach swej szumnej młodości.
– Ja się tym zajmę. Zaraz
wrócę – oznajmił Rohałt.
Wyszedł.
– Ale... – zapytał słabo
Gotier, czując zawrót głowy. – Jak ono weszło...
– Ano właśnie –
powiedziała niańka surowo, znów zwracając twarz w stronę Olwen. – Ile razy
mówiłam Olwen, żeby panowała nad myślami! Żadne „co za licho” czy „niech to
licho”!
Do Gotiera nagle dotarł
sens tej wypowiedzi. Nie mógł w niego uwierzyć, dlatego nie zainterweniował,
kiedy Olwen stanowczo powiedziała:
– Pamiętam! I niania
mówili jeszcze, żeby nie było: „niech coś go trafi!” i „niech się w kamień
zamienię!”, bo to może być w złą godzinę! Ale teraz to nie ja!
Niania zmarszczyła czoło:
– Olwen, kłamać tez nie
wolno!
Gotier odzyskał władzę nad
głosem i powiedział słabo:
– To nie młoda panienka,
to ja...
Na chwilę zapadła głucha
cisza. Po chwili Blancheflor powiedziała swoim twardo brzmiącym akcentem:
– Wędrowiec nietutejsi,
więc wybaczamy wam. Lecz uważaj, byś na nas nie sprowadził czego gorszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz