sobota, 2 maja 2020

Podzielona Kraina - III.9


Olwen szła coraz wolniej. Oddychała ciężko suchymi ustami i usiłowała odwrócić uwagę od ssania w żołądku. Daremnie próbowała się opatulić peleryną, by choć trochę ogrzać lodowaciejące ciało. Nie miała więc siły na rozmyślanie o sytuacji i wykrzesanie pomysłów. Stać ją było tylko na to, by iść za upiorem, krok, potem następny, i jeszcze kolejny. Zupełnie straciła rachubę czasu. Chwilami zdawało się jej, że musiało minąć już wiele czasu, może nawet dni. Potem niedawne przeżycia zlewały jej się w jedno i wydawało się, że upłynęła zaledwie chwila. Czas zakręcił się i porozdzielał. Olwen kilka razy złapała się na myśli, że Zazula przecież jeszcze nie zginęła, skoro ją prowadzi – dlaczego więc tak uparcie milczy?
Tymczasem umarła przyjaciółka płynęła dalej i dalej przez kolejne odnogi korytarzy. Roje ogników wciąż im towarzyszyły. Czasem Olwen zdawało się, że oprócz światła wydawały jeszcze dźwięki - szepty na granicy słyszalności. Ale gdy wsłuchiwała się uważniej, wszystko znikało.
Dotarły do kolejnej ogromnej komnaty. W pierwszej chwili jej blask oślepił Olwen. Gdy po chwili znów mogła widzieć i dostrzegać, ujrzała, że w ścianach pomieszczenia, na kamiennych półkach, stało mnóstwo świec. Miały różną długość, kształt i kolor. Jedne dopalały się, inne – zdawało się – samoistnie zapalały. Nie sposób byłoby je policzyć. Rozmigotany blask wypełniał cały ogrom komnaty.
Kto je przynosi i zapala, zastanawiała się, podchodząc do jednej z półek i przyglądając się migoczącym płomieniom.
Kto ma takie bogactwo, żeby je wszystkie wytworzyć?
I jak to się dzieje, że mimo płomieni, mnie jest wciąż tak przeraźliwie zimno?
Zafascynowana, chodziła od świecy do świecy, podziwiała ich piękno i różnorodność. To nowe widowisko rozwiało na moment jej zmęczenie, więc wędrowała jakiś czas, póki nie poczuła dotknięcia na ramieniu. Wzdrygnęła się i obejrzała – to zimna, oślizgła dłoń Zazuli wyraźnie dawała do zrozumienia, by podążać dalej. Olwen westchnęła i posłusznie odwróciła się.
A do pomieszczenia wszedł mężczyzna w brunatnych łachmanach, niosący w ręku szczypce do świec. Na widok Olwen wykrzyknął:
– Dziewczynka!
I pospieszył w jej stronę.
A Zazula otworzyła oczy, wbiła pusty wzrok w Olwen i rozcapierzonymi rękami przytrzymała ją z niespodziewaną siłą. Mężczyzna stanowczym ruchem odtrącił utopioną, ujął Olwen za dłoń i pobiegł. Tymczasem ogniki wokół nich zaczęły się zamieniać w postacie. Wszystkie blade, niektóre z falującymi szatami, część z ranami, wszystkie otwierały powoli oczy.
Olwen zerknęła przez ramię. Na czele upiorów sunęła piękna kobieta z jabłkiem w ręce, a zaraz za nią – i wtedy dreszcz zgrozy przebiegł dziewczynce po plecach – Gotier. Setki upiorów stłoczyło się w komnacie i ustawiło w kręgi i korowody. Zaczęły pląsać, podrygiwać i wirować. Olwen patrzyła na to, nie rozumiejąc. Jednak mężczyzna nie pozwolił jej się przyglądać za długo, szarpnął ją niecierpliwie, więc pobiegła szybciej. Jednak umarli podążyli za nimi.
Mężczyzna poprowadził ją korytarzem do następnej komnaty, w której płynął niewielki strumień. Olwen znów poczuła pragnienie i wyszeptała ochryple:
– Pić…
Bez słowa powiódł ją do źródełka i kazał podstawić dłonie. Gdy upiła kilka łyków, smak wody wydał jej się orzeźwiający jak nigdy dotąd.
– To cię wzmocni – powiedział. – Musisz uciekać.
– Kim jesteś? – zapytała, oprzytomniawszy nieco. Uważnie rozejrzała się wokół. W uchwytach na ścianach płonęły pochodnie, oświetlając osiem żelaznych, okratowanych drzwi, zza których dochodziły męskie i żeńskie głosy, recytujące coś monotonnie w obcym języku.
– Jesteśmy Strażnikami Świec – wyjaśnił. – Ruszaj!
Popchnął ją lekko w kierunku wyjścia do następnego korytarza.
– Kieruj się zawsze w lewo i wyjdziesz do słonecznego światła – powiedział. – Spiesz się, by zdążyć przed nocą!
Nie było czasu na pytania. Olwen upiła następny łyk i pokonując odrętwienie zziębniętych nóg, pomaszerowała we wskazanym kierunku. Gdy wyszła poza krąg pochodni, znów trafiła w absolutną ciemność, człapała więc po omacku, zziębnięta, głodna i wystraszona. Przysunęła się w lewo, by wymacać ścianę korytarz. Musnęła lekko chropowatą powierzchnię. Znów nawiedziło ją uczucie, że ściany są za blisko i zaraz ją zgniotą. W panice poszukała woreczka na szyi – wciąż wisiał.
Po chwili dostrzegła migotanie ścian. Domyślając się, co to oznacza, odwróciła się powoli.
Za nią tańczyła gromada upiorów. Piękna kobieta, stojąca na ich czele, wbiła władczy wzrok w Olwen. Skądś z niej, mimo że nie otwierała ust, wydobył się melodyjny, daleki głos:
– Chodź do swojej przyjaciółki, dzielna dziewczynko.
– Nie chcę – odpowiedziała Olwen ochryple.
– Ależ chcesz. Obejrzałaś się za nią.
Ach, tak, pomyślała Olwen. Kręciło jej się w głowie i z trudem poskładała myśli: tak, zbiegaliśmy razem, we trójkę, a ja się obejrzałam na miejsce, z którego spadła...
– Nie pójdę.
– Nie chcesz iść do przyjaciółki?
Zazula, pomyślała nagle Olwen i zachciało jej się płakać. Nawiedziły ją wspomnienia wszystkich wspólnych zabaw, szeptanych sekretów, psot i przygód. Wspomniała, jak kiedyś obie, zbierając w lesie jagody, omal nie weszły do Puszczy, na szczęście w pobliżu była Wiedźma i udzieliła im solidnej reprymendy; jak obie godzinami zbierały bursztyny i muszle, wyrzucane podczas sztormu przez morze; jak skakały po nadbrzeżnych kamieniach, a fale morskie opryskiwały je, aż wracały całe mokre i z resztkami wodorostów na odzieży; jak udawały mewy; jak snuły przypuszczenia, co też znajduje się za widnokręgiem; jak razem opłakiwały ojca Zazuli, gdy utonął…
Dziewczynka zawahała się.
– Chodź, chodź – zachęciła łagodnie martwa kobieta. – Zobacz, kogo tu mam!
Obok niej pojawiły się upiory dwojga niemowląt płci męskiej. Były malutkie, ale stały pionowo i przebierały nóżkami w powietrzu. Ich małe twarzyczki z zamkniętymi oczami trwały w grymasie bólu i gniewu.
– To twoje rodzeństwo, którego nie znałaś – powiedziała kobieta. – Chcą się z tobą pobawić. Przyjdziesz do nich? Bardzo tęsknią, za tobą i za rodzicami.
Olwen z szeroko otwartymi oczami mimowolnie zrobiła krok, potem drugi i trzeci, ale zatrzymała się, gdy za jej małymi braćmi coś zawyło z wściekłością.
– Nie bój się, to poroniec, jeden z wielu, których utraciła twoja matka. Chodź do nas. Widzisz, jak wiele bliskich tu masz: twoi bracia i siostry, przyjaciele i nieznajomi, którzy chcieliby cię poznać. Chodź. Tylko zerwij woreczek, który masz na szyi.
Niania zakazali go zdejmować, miała powiedzieć Olwen, ale jej język był odrętwiały, a szczęka zesztywniała z zimna. Z trudem pokręciła głową.
Kobieta zbliżyła się do Olwen.
– Przerwij nitkę, niech woreczek upadnie na ziemię – powiedziała.
Olwen stała tylko, patrząc tępo na tańczące upiory, wśród których dostrzegała ludzi dawniej znanych i bliskich. I swoje utracone rodzeństwo.
– W zamian dam ci coś – dodała kobieta i wyciągnęła dłoń ze srebrnym jabłkiem. – Popatrz, jakie piękne. To prawdziwy skarb. Dam ci je, jak tylko ściągniesz woreczek.
Jabłko w jej dłoniach mieniło się kolorami tęczy. Olwen wydawało się, że dostrzega w nim swoje odbicie.
– Dam ci je – zachęcała kobieta – tylko zerwij nitkę z woreczka.
Ciężkie, zdrętwiałe ręce Olwen powędrowały do szyi. Głos w głowie, alarmujący o niebezpieczeństwie, ucichł już dawno, teraz tylko słabo wyszeptał: „Nie ruszaj woreczka!”
Palce, już gotowe pociągnąć za nitkę, zatrzymały się. Olwen zastygła z uniesionymi dłońmi, jakby zamierzała udusić samą siebie.
Nagle, gdzieś z tyłu, znajomy, starczy głos krzyknął:
– Zostaw woreczek i nie dotykaj jabłka!
Dziewczynka z najwyższym trudem odwróciła głowę – to zjawiła się Wiedźma.
– Precz od żywego dziecka! – zawołała groźnie.
Upiory jej nie posłuchały, przeciwnie, szybko zbliżyły się, by dotknąć Olwen. Ale Wiedźma, z zadziwiającą szybkością jak na swój wiek, podbiegła i zasłoniła dziewczynkę.
– Precz! Wracać do siebie!
Wirujący, tańczący, pląsający umarli zamruczeli i przybliżyli się jeszcze bardziej. Wiedźma trwała jednak na swoim miejscu. Szybkim ruchem zerwała nitkę z opończy i zaczęła tworzyć na niej węzły, wołając śpiewnie:
– Zapleć się niteczko, zapleć, spleć ze sobą każde stworzenie, tam gdzie jego miejsce; ptaki pod niebem, ryby w oceanach i co żywe na łąkach, wśród drzew, na polach, dolinach i wzniesieniach; spleć podobne do podobnych; niechaj żywi wrócą do żywych, a umarli niech zostaną z umarłymi; niech kamień zostanie kamieniem, roślina rośliną, a zwierzę zwierzęciem; niechaj to, co się rusza, porusza się nadal, a to, co nieruchome, niech nie drga w swych grobowcach; niechaj uwięzieni pozostaną w swych celach, aż wypełni się to, co im przypisane; niech wreszcie uwolnieni polecą za Żar-ptakiem na skrzydłach żurawi aż do gwiazd, za horyzont morza!
Z każdym węzełkiem umarli cofali się o krok, część z nich przemieniała się z powrotem w ogniki, które odlatywały z powrotem w głębie korytarzy. Trwało ich coraz mniej i mniej, aż wreszcie została tylko piękna kobieta, której rzeźba górowała nad jeziorem w jednej z komnat, a której ciało spoczywało pod wodą. Ale i ona, gdy tylko przebrzmiało ostatnie słowo, zamieniła się w błędny ognik i odleciała za innymi, a w powietrzu przez chwilę trwało echo jej ostatnich złorzeczeń.
Olwen usiadła. Trzęsła się cała. Wiedźma, przykucnąwszy, ujęła w ręce woreczek Olwen, otworzyła go i wsunęła do środka nitkę. Potem pieczołowicie zawiązała woreczek z powrotem i wzięła dziewczynkę na ręce. Podążała ciemnymi korytarzami jakiś czas, aż oszołomiona Olwen wkrótce ujrzała promienie zachodzącego słońca.
– Gdzie ja byłam? - wymamrotała.
– Przyjdzie czas na objaśnienia. Ważne, że Olwen stamtąd wyszła.
– Widziałam moich braci… i porońca… i Zazulę…
– Ostatnie spojrzenie należy do umarłych. Nie należy się za nimi oglądać, bo pomyślą, że chcesz za nimi pójść.
– Zimno mi…
– Wiem i dlatego się spieszymy.
Gdy wyszły i Olwen zobaczyła światło zachodzącego słońca, Wiedźma przyjrzała jej się i wykrzyknęła:
– Dziecko, coś ty zdążyła zrobić?!
– Chodziłam… Tam, gdzie prowadziła Zazula – Trudno było wymawiać słowa, gdy zziębnięte wargi nie chciały się słuchać, a ciałem wstrząsały dreszcze. Wiedźma opatuliła dziewczynkę starannie swoim płaszczem, a Olwen z ulgą wtuliła się w niego. Pachniał lasem. Zamknęła oczy.
– Dotykałaś umarłych lub ich wody? – Wiedźma szła energicznie, ogrzewając dziewczynkę swoim ciałem.
– Zazula mnie dotknęła… I piłam gorzką wodą i musiałam przejść tam, gdzie leżała utopiona królowa… I piłam też inną wodą, tę od Strażników Świec.
Dało się słyszeć westchnienie ulgi.
– I to cię uratowało – powiedziała Wiedźma.
– To nie była prawdziwa Zazula, prawda? – zapytała Olwen z nadzieją.
– Nie – uspokoiła ją Wiedźma – to był upiór. Jak oni wszyscy. Prawie się dobrali do ciebie.
Położyła dłoń na czole dziewczynki i wyszeptała kilka słów. Olwen poczuła nagle rozlewające się po ciele ciepło i błogość. Wymamrotała sennie:
– Skąd babka to wiedzą?
– Bo cała twoja lewa połowa twarzy i cała lewa dłoń mają biały, trupi kolor – odpowiedziała Wiedźma pewnym, równym głosem.
Ale Olwen już spała. Wiedźma przytuliła ją do siebie mocniej i przyspieszyła kroku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...