Olwen szła coraz wolniej.
Oddychała ciężko suchymi ustami i usiłowała odwrócić uwagę od ssania w żołądku.
Daremnie próbowała się opatulić peleryną, by choć trochę ogrzać lodowaciejące
ciało. Nie miała więc siły na rozmyślanie o sytuacji i wykrzesanie pomysłów.
Stać ją było tylko na to, by iść za upiorem, krok, potem następny, i jeszcze
kolejny. Zupełnie straciła rachubę czasu. Chwilami zdawało się jej, że musiało
minąć już wiele czasu, może nawet dni. Potem niedawne przeżycia zlewały jej się
w jedno i wydawało się, że upłynęła zaledwie chwila. Czas zakręcił się i
porozdzielał. Olwen kilka razy złapała się na myśli, że Zazula przecież jeszcze
nie zginęła, skoro ją prowadzi – dlaczego więc tak uparcie milczy?
Tymczasem umarła
przyjaciółka płynęła dalej i dalej przez kolejne odnogi korytarzy. Roje ogników
wciąż im towarzyszyły. Czasem Olwen zdawało się, że oprócz światła wydawały
jeszcze dźwięki - szepty na granicy słyszalności. Ale gdy wsłuchiwała się
uważniej, wszystko znikało.
Dotarły do kolejnej
ogromnej komnaty. W pierwszej chwili jej blask oślepił Olwen. Gdy po chwili
znów mogła widzieć i dostrzegać, ujrzała, że w ścianach pomieszczenia, na
kamiennych półkach, stało mnóstwo świec. Miały różną długość, kształt i kolor.
Jedne dopalały się, inne – zdawało się – samoistnie zapalały. Nie sposób byłoby
je policzyć. Rozmigotany blask wypełniał cały ogrom komnaty.
Kto je przynosi i zapala,
zastanawiała się, podchodząc do jednej z półek i przyglądając się migoczącym
płomieniom.
Kto ma takie bogactwo,
żeby je wszystkie wytworzyć?
I jak to się dzieje, że
mimo płomieni, mnie jest wciąż tak przeraźliwie zimno?
Zafascynowana, chodziła od
świecy do świecy, podziwiała ich piękno i różnorodność. To nowe widowisko
rozwiało na moment jej zmęczenie, więc wędrowała jakiś czas, póki nie poczuła
dotknięcia na ramieniu. Wzdrygnęła się i obejrzała – to zimna, oślizgła dłoń
Zazuli wyraźnie dawała do zrozumienia, by podążać dalej. Olwen westchnęła i
posłusznie odwróciła się.
A do pomieszczenia wszedł
mężczyzna w brunatnych łachmanach, niosący w ręku szczypce do świec. Na widok
Olwen wykrzyknął:
– Dziewczynka!
I pospieszył w jej stronę.
A Zazula otworzyła oczy,
wbiła pusty wzrok w Olwen i rozcapierzonymi rękami przytrzymała ją z
niespodziewaną siłą. Mężczyzna stanowczym ruchem odtrącił utopioną, ujął Olwen
za dłoń i pobiegł. Tymczasem ogniki wokół nich zaczęły się zamieniać w
postacie. Wszystkie blade, niektóre z falującymi szatami, część z ranami,
wszystkie otwierały powoli oczy.
Olwen zerknęła przez
ramię. Na czele upiorów sunęła piękna kobieta z jabłkiem w ręce, a zaraz za nią
– i wtedy dreszcz zgrozy przebiegł dziewczynce po plecach – Gotier. Setki
upiorów stłoczyło się w komnacie i ustawiło w kręgi i korowody. Zaczęły pląsać,
podrygiwać i wirować. Olwen patrzyła na to, nie rozumiejąc. Jednak mężczyzna
nie pozwolił jej się przyglądać za długo, szarpnął ją niecierpliwie, więc
pobiegła szybciej. Jednak umarli podążyli za nimi.
Mężczyzna poprowadził ją
korytarzem do następnej komnaty, w której płynął niewielki strumień. Olwen znów
poczuła pragnienie i wyszeptała ochryple:
– Pić…
Bez słowa powiódł ją do
źródełka i kazał podstawić dłonie. Gdy upiła kilka łyków, smak wody wydał jej
się orzeźwiający jak nigdy dotąd.
– To cię wzmocni –
powiedział. – Musisz uciekać.
– Kim jesteś? – zapytała,
oprzytomniawszy nieco. Uważnie rozejrzała się wokół. W uchwytach na ścianach
płonęły pochodnie, oświetlając osiem żelaznych, okratowanych drzwi, zza których
dochodziły męskie i żeńskie głosy, recytujące coś monotonnie w obcym języku.
– Jesteśmy Strażnikami
Świec – wyjaśnił. – Ruszaj!
Popchnął ją lekko w
kierunku wyjścia do następnego korytarza.
– Kieruj się zawsze w lewo
i wyjdziesz do słonecznego światła – powiedział. – Spiesz się, by zdążyć przed
nocą!
Nie było czasu na pytania.
Olwen upiła następny łyk i pokonując odrętwienie zziębniętych nóg,
pomaszerowała we wskazanym kierunku. Gdy wyszła poza krąg pochodni, znów
trafiła w absolutną ciemność, człapała więc po omacku, zziębnięta, głodna i
wystraszona. Przysunęła się w lewo, by wymacać ścianę korytarz. Musnęła lekko
chropowatą powierzchnię. Znów nawiedziło ją uczucie, że ściany są za blisko i
zaraz ją zgniotą. W panice poszukała woreczka na szyi – wciąż wisiał.
Po chwili dostrzegła
migotanie ścian. Domyślając się, co to oznacza, odwróciła się powoli.
Za nią tańczyła gromada
upiorów. Piękna kobieta, stojąca na ich czele, wbiła władczy wzrok w Olwen.
Skądś z niej, mimo że nie otwierała ust, wydobył się melodyjny, daleki głos:
– Chodź do swojej
przyjaciółki, dzielna dziewczynko.
– Nie chcę – odpowiedziała
Olwen ochryple.
– Ależ chcesz. Obejrzałaś
się za nią.
Ach, tak, pomyślała Olwen.
Kręciło jej się w głowie i z trudem poskładała myśli: tak, zbiegaliśmy razem,
we trójkę, a ja się obejrzałam na miejsce, z którego spadła...
– Nie pójdę.
– Nie chcesz iść do
przyjaciółki?
Zazula, pomyślała nagle
Olwen i zachciało jej się płakać. Nawiedziły ją wspomnienia wszystkich
wspólnych zabaw, szeptanych sekretów, psot i przygód. Wspomniała, jak kiedyś
obie, zbierając w lesie jagody, omal nie weszły do Puszczy, na szczęście w
pobliżu była Wiedźma i udzieliła im solidnej reprymendy; jak obie godzinami
zbierały bursztyny i muszle, wyrzucane podczas sztormu przez morze; jak skakały
po nadbrzeżnych kamieniach, a fale morskie opryskiwały je, aż wracały całe
mokre i z resztkami wodorostów na odzieży; jak udawały mewy; jak snuły
przypuszczenia, co też znajduje się za widnokręgiem; jak razem opłakiwały ojca
Zazuli, gdy utonął…
Dziewczynka zawahała się.
– Chodź, chodź – zachęciła
łagodnie martwa kobieta. – Zobacz, kogo tu mam!
Obok niej pojawiły się
upiory dwojga niemowląt płci męskiej. Były malutkie, ale stały pionowo i
przebierały nóżkami w powietrzu. Ich małe twarzyczki z zamkniętymi oczami
trwały w grymasie bólu i gniewu.
– To twoje rodzeństwo,
którego nie znałaś – powiedziała kobieta. – Chcą się z tobą pobawić.
Przyjdziesz do nich? Bardzo tęsknią, za tobą i za rodzicami.
Olwen z szeroko otwartymi
oczami mimowolnie zrobiła krok, potem drugi i trzeci, ale zatrzymała się, gdy
za jej małymi braćmi coś zawyło z wściekłością.
– Nie bój się, to
poroniec, jeden z wielu, których utraciła twoja matka. Chodź do nas. Widzisz,
jak wiele bliskich tu masz: twoi bracia i siostry, przyjaciele i nieznajomi,
którzy chcieliby cię poznać. Chodź. Tylko zerwij woreczek, który masz na szyi.
Niania zakazali go
zdejmować, miała powiedzieć Olwen, ale jej język był odrętwiały, a szczęka
zesztywniała z zimna. Z trudem pokręciła głową.
Kobieta zbliżyła się do
Olwen.
– Przerwij nitkę, niech
woreczek upadnie na ziemię – powiedziała.
Olwen stała tylko, patrząc
tępo na tańczące upiory, wśród których dostrzegała ludzi dawniej znanych i
bliskich. I swoje utracone rodzeństwo.
– W zamian dam ci coś –
dodała kobieta i wyciągnęła dłoń ze srebrnym jabłkiem. – Popatrz, jakie piękne.
To prawdziwy skarb. Dam ci je, jak tylko ściągniesz woreczek.
Jabłko w jej dłoniach
mieniło się kolorami tęczy. Olwen wydawało się, że dostrzega w nim swoje
odbicie.
– Dam ci je – zachęcała
kobieta – tylko zerwij nitkę z woreczka.
Ciężkie, zdrętwiałe ręce
Olwen powędrowały do szyi. Głos w głowie, alarmujący o niebezpieczeństwie,
ucichł już dawno, teraz tylko słabo wyszeptał: „Nie ruszaj woreczka!”
Palce, już gotowe
pociągnąć za nitkę, zatrzymały się. Olwen zastygła z uniesionymi dłońmi, jakby
zamierzała udusić samą siebie.
Nagle, gdzieś z tyłu,
znajomy, starczy głos krzyknął:
– Zostaw woreczek i nie
dotykaj jabłka!
Dziewczynka z najwyższym
trudem odwróciła głowę – to zjawiła się Wiedźma.
– Precz od żywego dziecka!
– zawołała groźnie.
Upiory jej nie posłuchały,
przeciwnie, szybko zbliżyły się, by dotknąć Olwen. Ale Wiedźma, z zadziwiającą
szybkością jak na swój wiek, podbiegła i zasłoniła dziewczynkę.
– Precz! Wracać do siebie!
Wirujący, tańczący,
pląsający umarli zamruczeli i przybliżyli się jeszcze bardziej. Wiedźma trwała
jednak na swoim miejscu. Szybkim ruchem zerwała nitkę z opończy i zaczęła
tworzyć na niej węzły, wołając śpiewnie:
– Zapleć się niteczko,
zapleć, spleć ze sobą każde stworzenie, tam gdzie jego miejsce; ptaki pod
niebem, ryby w oceanach i co żywe na łąkach, wśród drzew, na polach, dolinach i
wzniesieniach; spleć podobne do podobnych; niechaj żywi wrócą do żywych, a
umarli niech zostaną z umarłymi; niech kamień zostanie kamieniem, roślina
rośliną, a zwierzę zwierzęciem; niechaj to, co się rusza, porusza się nadal, a
to, co nieruchome, niech nie drga w swych grobowcach; niechaj uwięzieni
pozostaną w swych celach, aż wypełni się to, co im przypisane; niech wreszcie
uwolnieni polecą za Żar-ptakiem na skrzydłach żurawi aż do gwiazd, za horyzont
morza!
Z każdym węzełkiem umarli
cofali się o krok, część z nich przemieniała się z powrotem w ogniki, które
odlatywały z powrotem w głębie korytarzy. Trwało ich coraz mniej i mniej, aż
wreszcie została tylko piękna kobieta, której rzeźba górowała nad jeziorem w
jednej z komnat, a której ciało spoczywało pod wodą. Ale i ona, gdy tylko
przebrzmiało ostatnie słowo, zamieniła się w błędny ognik i odleciała za
innymi, a w powietrzu przez chwilę trwało echo jej ostatnich złorzeczeń.
Olwen usiadła. Trzęsła się
cała. Wiedźma, przykucnąwszy, ujęła w ręce woreczek Olwen, otworzyła go i
wsunęła do środka nitkę. Potem pieczołowicie zawiązała woreczek z powrotem i
wzięła dziewczynkę na ręce. Podążała ciemnymi korytarzami jakiś czas, aż
oszołomiona Olwen wkrótce ujrzała promienie zachodzącego słońca.
– Gdzie ja byłam? -
wymamrotała.
– Przyjdzie czas na
objaśnienia. Ważne, że Olwen stamtąd wyszła.
– Widziałam moich braci… i
porońca… i Zazulę…
– Ostatnie spojrzenie
należy do umarłych. Nie należy się za nimi oglądać, bo pomyślą, że chcesz za
nimi pójść.
– Zimno mi…
– Wiem i dlatego się
spieszymy.
Gdy wyszły i Olwen
zobaczyła światło zachodzącego słońca, Wiedźma przyjrzała jej się i
wykrzyknęła:
– Dziecko, coś ty zdążyła
zrobić?!
– Chodziłam… Tam, gdzie
prowadziła Zazula – Trudno było wymawiać słowa, gdy zziębnięte wargi nie
chciały się słuchać, a ciałem wstrząsały dreszcze. Wiedźma opatuliła
dziewczynkę starannie swoim płaszczem, a Olwen z ulgą wtuliła się w niego.
Pachniał lasem. Zamknęła oczy.
– Dotykałaś umarłych lub
ich wody? – Wiedźma szła energicznie, ogrzewając dziewczynkę swoim ciałem.
– Zazula mnie dotknęła… I
piłam gorzką wodą i musiałam przejść tam, gdzie leżała utopiona królowa… I
piłam też inną wodą, tę od Strażników Świec.
Dało się słyszeć
westchnienie ulgi.
– I to cię uratowało –
powiedziała Wiedźma.
– To nie była prawdziwa
Zazula, prawda? – zapytała Olwen z nadzieją.
– Nie – uspokoiła ją
Wiedźma – to był upiór. Jak oni wszyscy. Prawie się dobrali do ciebie.
Położyła dłoń na czole
dziewczynki i wyszeptała kilka słów. Olwen poczuła nagle rozlewające się po
ciele ciepło i błogość. Wymamrotała sennie:
– Skąd babka to wiedzą?
– Bo cała twoja lewa
połowa twarzy i cała lewa dłoń mają biały, trupi kolor – odpowiedziała Wiedźma
pewnym, równym głosem.
Ale Olwen już spała.
Wiedźma przytuliła ją do siebie mocniej i przyspieszyła kroku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz