Rohałt i Dobrochna,
sąsiadka, którą poprosił o towarzyszenie mu, zastali Dziewannę, gdy siedziała
nieruchomo nad otwartą skrzynią i wpatrywała się w jej zawartość. Przystanęli w
drzwiach, skrępowani. Dziewanna powoli wyjęła kolorową chustkę, rozprostowała
ją i chwilę trzymała w powietrzu, tak, że Rohałt mógł wyraźnie dostrzec spore
znamię na prawej ręce kobiety. W chustce nie było nic niezwykłego – wzór z
przeplatających się liści i maków – wszystkie dziewczęta miały podobną. Rohałt
wiedział, że najprawdopodobniej matka Zazuli sama tkała tę chustkę. Był też
świadom, że po dziewczynce nie zostało nawet ciało, które można by pożegnać i
spalić.
Dziewanna trwała przez
chwilę nieruchomo, potem włożyła chustkę z powrotem i wyjęła kilka kamyczków.
Było w tej scenie coś z podglądania kogoś w niezwykle intymnej sytuacji.
Żadnych łez ani szlochu, tylko niezwykle intensywne przyglądanie się zwykłym
drobiazgom, typowym dziewczęcym skarbom. Rohałt poczuł ścisk w gardle – jego
Olwen miała podobną skrzynię, a niej kilka kolorowych chust, muszelek i
wyrzeźbioną przez niego drewnianą laleczkę.
Zwątpił przez chwilę i
chciał się cicho wycofać, ale Dobrochna zastukała zamaszyście we framugę.
Dziewanna powoli uniosła wzrok i równie powoli odłożyła bursztyny. Potem starannie
zamknęła skrzynię.
– A witajcie, sąsiedzi,
witajcie – powiedziała cicho.
– Sąsiadko, wybaczą
nawiedzanie w tej chwili, lecz Olwen zaginęła – powiedziała przepraszająco
Dobrochna.
Wyraz twarzy Dziewanny w
ogóle się nie zmienił. Rohałt i Dobrochna czekali na jakieś jej pytanie czy
komentarz, ale trwała cisza. Wreszcie Rohałt zapytał:
– Dziewanna widzieli dziś
Olwen?
– Nie – odparła.
Rohałt zaskoczony uniósł
brwi, ale Dobrochna z niedowierzaniem zapytała:
– Na pewno?
Tym razem Dziewanna
rozzłościła się widocznie:
– A cóż mnie do waszej
dziewuchy? Nie widziałam, to nie widziałam, szukajcie dalej.
– Ale – drążyła Dobrochna
uprzejmie, acz nieustępliwie – ludzie widzieli was razem, dzisiaj.
Dziewanna gwałtownie
wstała.
– Kto widział?
– Uczciwa dziewczyna –
odparła wymijająco Dobrochna. – Jakeście szły z Olwen dziś na cmentarz.
– Widzieli, widzieli… ano,
szłam z nią, bo dziewczyna uparła się, nie wiedzieć czemu, że chce ze mną iść.
Ja zostałam, ona poszła, nie mnie to wiedzieć, może i podążyła wprost do
Puszczy?
Roześmiała się nerwowo, a
Rohałt z trudem powstrzymał się, by nie uderzyć pięścią w ścianę.
– Gdzie jest Olwen?
– Nie wiem! A dajcież mi
spokój, sumienia nie macie, by gnębić matkę, która straciła jedyne dziecko?!
Po twarzy pociekły jej
łzy. Rohałt spojrzał z powątpiewaniem, gotów wycofać się, ale Dobrochna
zachowała większą przytomność umysłu i zauważyła:
– Najpierw Dziewanna
mówili, żeście nie widzieli, teraz jednak widzieliście. Kłamiecie.
Dziewanna uśmiechnęła się
wyzywająco:
– No przyplątała się, szłam,
to niech tam sobie idzie. Jak śmiecie, przychodzić tu do mojego domu jako
goście i wyrzucać mi kłamstwo?!
Rohałt odzyskał spokój.
– Skłamaliście, Dziewanno.
– I cóż?
– A może kłamiecie i
teraz, gdy mówicie, że nie wiecie, gdzie moja córka?
– Mówię znów: nie wiem,
zostawcie mnie! Wasza wiara i niewiara to wasza rzecz, a prawdy i tak nikt nie
dociecze.
– Skoro tak, należy zwołać
sąd.
Rohałt uśmiechnął się, a
Dziewanna… Dziewanna zamarła.
Dobrze wymyślony świat i świetne pióro, tylko tak dalej! :)
OdpowiedzUsuńSerdeczne dzięki :) kontynuacja oczywiście będzie (jesteśmy gdzieś w połowie fabuły 1 tomu).
Usuń