Zebranie odbyło się w
stodole Warcisława. Zarówno on, jak i Luboma, ze względu na swoją prawość,
uczciwość i stateczny wiek zostali wybrani przez sąsiadów na sędziów. Rohałt
poparty przez Miłoradę i Stoigniewę rzucił oskarżenie na Dziewannę o umyślne
skrzywdzenie jego córki. Na podejrzaną narzucono plecionkę z ziół, aby nie
mogła nikogo zauroczyć spojrzeniem lub słowem.
Zarówno Warcisław, jak i
Luboma mieli zatroskane miny. Nie w smak im było sądzić kobietę, która zaledwie
kilka dni wcześniej utraciła ukochane dziecko. Jednakże druga dziewczynka
zaginęła, a Rohałt nie zwykł rzucać oskarżeń pochopnie – więc zarówno gorąca prośba
wszystkich, jak i poczucie własnej powinności nakazały im obojgu przyjrzeć się
całej sprawie.
Paru chłopaków już
wcześniej obiegło wszystkie chaty obwieszczając, że o zachodzie słońca odbywa
się sąd i że należy zjawić się, aby sprawa miała jak najwięcej świadków, by
potem można było jednogłośnie poświadczyć, że wszystko odbyło się godnie i
uczciwie. Już wkrótce zjawili się powiadomieni sąsiedzi i zasiedli na zydlach.
Oprócz powinności kierowała nimi ciekawość – sądy odbywały się nieczęsto, każdy
wiedział, co wolno, a czego nie. Niektórzy sarkali na Rohałta, że śmiał
niepokoić matkę w tak trudnym czasie.
Dziewanna stała i nie
patrzyła na nikogo. Miała zacięty wyraz twarzy. Jej ręce drżały.
Warcisław odchrząknął:
– Córka Rohałta z
wielmożnych, Olwen, dziś zagubiła się. Stoigniewa mówiła, że widziała ją, jak
szła z Dziewanną w stronę cmentarza. Rohałt z wielmożnych uważa, że jego córka
zgubiła się, bo Dziewanna ją zwiodła. Dziewanna mówi, że nic dziewczynie nie
robiła. Nie wie, co się stało z Olwen, że jej wciąż nie ma. Jesteśmy tu więc,
by rozsądzić, czy Dziewanna nie zrobiła dzieweczce jakiej krzywdy, umyślnej lub
nieumyślnej.
Zgromadzeni mruknęli na
znak, że rzecz była dla nich zrozumiała.
Luboma odchrząknęła.
– Dziewanno, czyście szli
dziś z Olwen na cmentarz?
– A szłam.
– Po cóżeście tam
zmierzali?
– Ażeby usypać kopczyk
córce...
Głos jej drgnął i załamał
się. Wyraźnie stropiona Luboma ciągnęła:
– I jak, usypaliście?
– Nie usypałam, sił
zabrakło.
– A Olwen była z wami?
– Była.
– Skąd się wzięła?
– Sama chciała. Jak jej
powiedziałam, że sypię kopczyk, chciała iść ze mną. Dla przyjaciółki.
Znów umilkła.
– I co potem?
– Doszłyśmy, patrzę, a jej
nie ma. Wołałam, nic nie odpowiadała.
Warcisław dopytał:
– Prawdę mówicie,
Dziewanno?
– Prawdę.
Wtedy od drzwi stodoły
rozległ się głos:
– A czy przysięgniesz,
Dziewanno?
W wejściu stanęła Wiedźma
ze śpiącą Olwen na rękach. Rohałt i Miłorada natychmiast do nich podbiegli.
Dziewanna pobladła.
Milczała.
– Czy przysięgniesz? -
powtórzyła Wiedźma.
Zapytana powiodła spojrzeniem
wokół, spuściła wzrok, po czym podniosła oczy i hardo powiedziała:
– Tak.
– A na co? - drążyła
Wiedźma.
– Niechaj grom z jasnego
nieba uderzy, jeśli kłamię.
Powiedziała to i przez
chwilę nic się nie wydarzyło, zdążyła się więc rozluźnić, a ludzie wokół
poruszyli się niespokojnie i zaczęli szeptać między sobą. Lecz już po chwili za
plecami Wiedźmy coś błysnęło i usłyszeli trzask ognia. Wszyscy zerwali się z
miejsc i wybiegli na zewnątrz.
To płonęło domostwo
Dziewanny. Ogień ogarnął wszystko, od klepiska po dach. Nikt nawet nie próbował
go gasić. Zebrani mężczyźni i kobiety jak jeden mąż odsunęli się od
skamieniałej Dziewanny, tworząc w pewnej odległości półokrąg. Co poniektóre
kobiety splunęły przez lewe ramię.
Wiedźma przekazała Olwen
Rohałtowi, szeptem wyjaśniając niani, jakie wywary należy podać dziewczynce, by
przepędzić zło z jej ciała i duszy. Potem głośno powiedziała:
– Dziewanna kłamała.
I pokrótce wyjaśniła, co
zaszło.
Wyrok mógł być tylko
jeden: Puszcza.
11.
Niania przeraziła się, jak
bardzo wychowanka zmizerniała w ciągu tych paru godzin. Wzdrygnęła się, widząc
jej twarz.
– I to już tak będzie? –
zapytała.
– Tak – odparła Wiedźma.
– Cóż za nieszczęście…
– Była za blisko umarłych.
– Czy oni będą na nią
teraz czyhać? – zapytała niania ze spokojem.
Wiedźma wzruszyła
ramionami.
– A na kogo nie czyhają?
– Powiedzcie, Wiedźmo.
Zapytana zwlekała.
Wreszcie odpowiedziała z ociąganiem:
– Spotkała tych, którzy
byli lub będą jakoś z nią związani tu, po tej stronie. Oni poznali ją, a ona
ich – a wtedy głośniej słychać, mocniej czuć i trudniej zapomnieć. Po części
już ją mieli, ale dziewucha okazała charakter i wolę. Teraz będzie widziała,
słyszała i czuła więcej. Jak ktoś usłyszy, jak go wołają, może pójść za tym, co
woła, zwłaszcza kiedy zna głos. Ale i przemówić do niego, a to nie każdemu
zostało dane.
Rohałt skonstatował:
– Ocaliłyście ją, Wiedźmo.
– Tak – potwierdziła.
– I to już drugi raz.
– To prawda.
– Jej życie jest więc
splecione z waszym.
– I to podwójną nicią –
zauważyła z lekkim uśmiechem.
– Wasza wola, jak
będziecie chciały odzyskać swój dług. Tak się zdarzyło, żeście splotły losy, a
jej dalsze życie jest waszym darem, więc cokolwiek postanowicie, to będzie
wasza wola, której ja się nie sprzeciwiam.
Mówił to w sposób nietypowy
dla siebie, uroczysty i dumny. Wiedźma skłoniła głowę przed ojcowską decyzją.
Potem spojrzała w oczy Miłoradzie. Dwie stare kobiety patrzyły przez chwilę na
siebie, wreszcie Wiedźma odeszła powoli w stronę gromady, która miała
eskortować Dziewannę.
Rohałt przytulił mocno
córkę, a niania leciutko pogłaskała ją po twarzy z lewej, teraz przeraźliwie
białej strony. W pierwszej chwili cofnęła dłoń – policzek był zimny. Zaraz
palce musnęły skórę dziecka z powrotem i nie przestały jej gładzić przez cały
pospieszny powrót do domu.
Kto tylko mógł,
odprowadził Dziewannę na ścieżkę wiodącą do Puszczy. Szli cicho, jak w
kondukcie pogrzebowym. Bo też i wyrok, choć w formie nie mówił o śmierci, w
treści zawierał ją zupełnie.
Gdy zbliżali się do
krzaków bzu, sędziowie, Warcisław i Luboma, skłonili się w pokorze przed
Dziewanną, mówiąc:
– Wybaczamy ci. A ty
przebacz nam.
– Przebaczam – szepnęła.
Odeszli, nie odwracając
się. Wówczas wszyscy następni, dawni przyjaciele i sąsiedzi, również
podchodzili pojedynczo, skłaniali się, przepraszali i prosili o wybaczenie, a
Dziewanna, spokojnym, martwym głosem, niezmiennie go udzielała.
Wreszcie została przy niej
tylko Wiedźma.
– I cóż tu sterczycie? –
zapytała Dziewanna szyderczo. – Pilnujecie, czy pójdę za bez? A pójdę, pójdę.
Cóż mi biednej pozostało… Ani męża… ani dzieci… a teraz – nawet własnego domu…
Wiedźma stwierdziła po
chwili:
– Ciężko wam bez córeczki.
– Jedyna ona u mnie była,
jedyna matczyna radość… A kiedy ją utraciłam, pomyślałam… co zostanie po mnie?
Nic… Ludzka pamięć jak wiar ulotna, a dzieci… dzieci pozostają, i wnuki, choćby
nie pamiętali o nas, ale cząstka… choćby tylko… ale dla mnie nie ma nic.
Wiedźma milczała.
– Wiecie, gdy przyszli z
tą straszną wiadomością, że jej już nie ma, pomyślałam… pomyślałam, że nie ma
nawet imienia dla tak nieszczęsnej istoty jak ja. Gdy dziecko zostaje bez
rodziców, jest sierotą, gdy żona bez męża – wdową. A gdy matka straci dziecko,
to kim ona się staje? Chyba wiecznie krwawiącą raną, po której już nic i nikt…
Otarła oczy prawą ręką, tą
ze znamieniem.
– Chciałabyś, aby pozostał
po tobie ślad? - zapytała Wiedźma.
– Tak. Aby coś ze mnie,
jakaś cząstka mnie, wciąż chodziła po świecie, gdy ja sama już umrę.
– Mogę ci w tym pomóc.
Pozwolisz mi? - Wiedźma uśmiechała się krzywo, ale kobieta nie zwracała na to
uwagi, wpatrzona w krzaki czarnego bzu.
– Tak… - odparła cicho.
Wówczas twarz Wiedźmy
zmieniła się nie do poznania. Nagle wydłużyły jej się kły, a rysy nabrały
zwierzęcych cech. Doskoczyła do zaskoczonej Dziewanny, odchyliła jej głowę i
wpiła się zachłannie w szyję. Dziewanna wydała kilka zduszonych okrzyków i
umilkła. A Wiedźma wciąż piła, dopóki nie nasyciła się. Wówczas wypuściła
kobietę z rąk – lewej, takiej jak dotychczas, i prawej, na której pojawiło się
charakterystyczne, nieregularne znamię. Bezwładne ciało upadło na śnieg.
Wiedźma stanowczym krokiem
poszła w swoją stronę. Raz tylko się obejrzała, aby spojrzeć na trupa – ale już
podążały w jego stronę wilki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz