sobota, 9 maja 2020

Podzielona Kraina - IV.3


Ingwald nie od razu zorientował się, że choć okazywano mu wszelkie należne honory, w istocie pozwalano mu na samotność chyba tylko wtedy, gdy udawał się do ustępu. Przez pierwsze kilka dni był przyjemnie zaskoczony, że mieszkańcy Ody tak usilnie zabiegali o jego towarzystwo. Pani Groa codziennie zapraszała go na wieczorne spotkania, podczas których śpiewał cudzoziemskie żałobne pieśni. Znał ich dużo i było mu przyjemnie, gdy chwalono jego znajomość języków obcych, dykcję i dobry głos. Ponadto, sam czuł potrzebę choć wyśpiewania żalu za utraconymi, skoro nie mógł się z nimi pożegnać nad trumną. Rano po przebudzeniu pani na Odzie prosiła go o opis jakiejś ulubionej potrawy, by móc ją podać na obiad. Ujęły go te względy, zwłaszcza że Groa, wzorem innych możnych dam Kamieni, nosiła swoje klucze już tylko symbolicznie, troskę nad zarządzaniem zamkiem powierzając seneszalowi. Sobie zostawiła jedynie dozór nad apteką, czyli pomieszczeniem, w którym przechowywano najdroższe przyprawy, takie jak kardamon czy szafran. Fakt, że osobiście troszczyła się o jego wygodę, odczuwał początkowo jako wielkie wyróżnienie i próbę zatarcia niemiłego wrażenia po niezbyt chwalebnym rozstaniu z Cormakiem, a może i po dalszej jeszcze przeszłości. Mag tego samego dnia, po pamiętnej rozmowie, nie zatrzymywany przez nikogo ani nie żegnany, z jednym tylko pachołkiem, odjechał do Jaskółczego Gniazda. Groa nie skomentowała wydarzenia ani słowem, choć niewątpliwie musiała o nim wiedzieć. Wieczorem tylko, siedząc na honorowym miejscu przy stole, wezwała do siebie Ingwalda i wskazała mu miejsce po swojej lewej stronie, tak jakby mówiła: „Nie myśl, że zapomnieliśmy, jak się postępuje. Wiemy, kto jest godzien naszych względów. Jakiś tam mag nie był, ty – wsławiony w tylu zwycięskich potyczkach – jesteś adresatem największych zaszczytów”. I uśmiechała się tylko, a wtedy spoza zmarszczek pokazywała się na chwilę jej znajoma twarz z czasów młodości. Ingwaldowi było jednak coraz trudniej z nią przebywać. Wciąż miał ochotę zadać jej to kluczowe dla niego pytanie: „Czy wiesz, kim jest twój mąż, którego niewątpliwie kochasz?”. Czasem, gdy patrzył, jak nieustępliwie, dzień za dniem, budowała wraz z Bredegarem popularność i posłuch u ludzi, gdy widział jej dalekowzroczność i przyjemność ze sprawowania władzy, miał niemal pewność, że musiała pojmować wszystko i pogodzić się z tym już dawno temu. Ale czasem, gdy obserwował, jak podążała gdzieś, trzymając męża pod ramię i zwracała ku niemu ufne, spokojne oblicze, jak radośnie uśmiechała się, gdy widziała swoich bliskich razem, wydawało mu się niemożliwe, żeby wiedziała, że ów mąż był nieujawnionym bratobójcą.
Bredegar nie ustępował żonie w uprzejmości. Wciąż zasięgał zdania krewnego. Prosił usilnie to o asystowanie podczas rysowania na mapach drogi do Wierniry, to o ocenienie uzbrojenia, to o ćwiczenia dla Tybalda i reszty młodzieży. Przy tej okazji Ingwald napomknął, że i nieobecnemu Pwyllowi przydałyby się niewątpliwie zajęcia z zapasów i walki różnoraką bronią. Ale Bredegar pominął tę uwagę milczeniem. Tymczasem Ingwaldowi zaczęły ciążyć te wszystkie uprzejmości, zwłaszcza gdy stwierdził, że mimo wielkiej liczby krewnych, dworskich, młodzieży przyjętej na wychowanie, przyjeżdżających i odjeżdżających posłańców, wasali z orszakiem, wreszcie tabunów żebraków pod bramą, mógł szczerze porozmawiać tylko z Geirmundem, swoim pachołkiem. A i ta wymiana zdań trwała z konieczności krótko, bo zaraz ktoś pukał do jego komnaty, prosząc najuprzejmiej, by zechciał potowarzyszyć pani Groi na spacerze albo żeby zechciał udać się do sali rycerskiej i opowiedzieć, jak to w dwieście czterdziestym dziewiątym roku pokonał na turnieju w Harii słynnego Haralda Zza Mórz, zwanego do tamtej pory Niezwyciężonym. W dodatku w całym tym tłumie ludzi jedynie z rzadka pokazywały się znajome twarze, a jeśli już tak się zdarzyło, to kontakt trwał zbyt krótko, by można było w zaufaniu zapytać: co się stało z młodym Pwyllem?
Wyglądało jednak na to, że nikt jakoś nie podzielał niepokoju Ingwalda. Świętej pamięci Begeld zginął wszak już jakiś czas temu, nigdy nie był bardzo lubiany, a przez swoje małżeństwo z Idun nie przysporzył sobie popularności. Bredegar i Groa gospodarzyli natomiast rozumnie, dbali o dobrą opinię rodu, w dodatku teraz Bredegar wsławił się jako ten odważny, który przeciwstawił się bierności króla i jego doradców, Groa natomiast – jako miłosierna gospodyni, dająca wikt i opierunek uciekinierom. Teraz w dodatku wszyscy współczuli im utraty starszego syna. Ingwald codziennie obserwował szczere dowody sympatii i przywiązania ze strony ludzi im równych lub stojących niżej. Pani Groa była często pytana o zdrowie lub proszona o radę. Kiedy czasem wychodziła na podzamcze, do biedaków, którzy grzali się przy ogniu, spali w naprędce skleconych budach i łapczywie pożerali zupę, witano ją, jakby była co najmniej równa Najjaśniejszej Pani. Ingwalda zadziwiało, że setki ludzi tłoczyło się pod murami Ody i codziennie przybywali nowi, a pani wciąż miała cierpliwość, by wychodzić, rozmawiać, wysłuchiwać skarg i pocieszać.
Bredegar miał swoje zajęcia, ale i on otrzymywał liczne dowody szacunku. Gdy wkraczał do komnaty pełnej mężów, zaraz ktoś wstawał, by przywitać się z nim, zapytać o coś czy dodać mu otuchy w niełatwym zadaniu, jakiego się podjął. Wstawał pierwszy, kładł się ostatni. Wszyscy widzieli głębokie zmarszczki na jego twarzy i wybaczali mu zniecierpliwienie czy opryskliwość, rozumiejąc, że ich przyczyną było zmęczenie.
Gdyby Ingwald nie znał przeszłości pana i pani, również by ich polubił. Z przyjemnością oddałby się pod komendę głowy rodu, walczyłby w słusznej sprawie i nie pytałby o nic.
Ale znał tych ludzi. I dlatego musiał wiedzieć.

2 komentarze:

  1. No więc tak: Fajny świat, zróżnicowane i przez to wiarygodne miejsca (środowiska?), widać wiele pracy włożone w ich wymyślanie i opracowywanie zasad w nich panujących. Ładnie ujęte funkcjonowanie magii i elementów fantastycznych - wydają się być całkowicie naturalne i oswojone przez postaci, które się z nimi stykają (np. scena z lichem, jest ono tak oczywiste, jak myszy buszujące w spiżarni:) ) Ogólnie, bardzo podoba mi się Nawa, w moim odczuciu taka biskupińsko-słowiańska, wydaje mi się, że właśnie to miejsce i jego mieszkańcy są Ci szczegolnie bliscy. Wiernira z kolei kojarzy mi się bardzo późnośredniowiecznie (a może i z jeszcze późniejszymi czasami, jakiś XVII wiek?), fajny kontrast.Bardzo zaskoczyło mnie to, że w zasadzie nie ma jednego, głównego bohatera, chociaż na początku byłam przekonana, że to Gotier i zszokowało mnie to, co się z nim stało... Nietypowy, ale ciekawy zabieg, i w sumie ma odzwerciedlenie w tytule - skoro "Podzielona Kraina", to i kraina jest faktycznym bohaterem powieści :) Wiarygodnie napisane dziecko (Olwen), a pisanie dzieci wydaje mi się szczególnie trudne... Ogólnie - podoba mi się! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki serdeczne :) zdaję sobie sprawę, że te przeskoki między bohaterami i krainami mogą być dezorientujące i męczące. Coś w tym jest, że Nawa jest mi bardzo bliska ;) pisanie zaczęło się od Nawy właśnie - i od sceny z lichem :D Jeśli chodzi o Wiernirę - inspiracją był opis XVIII - wiecznego zamku w "Dzienniku Franciszki Krasińskiej" Klementyny z Tańskich Hoffmannowej. To jest właśnie fajne w fantasy, że można dowolnie mieszać i wybierać to, co pasuje. Ufam, że ze względu na odległość i oddzielenie Nawy od Wierniry te różnice nie wydają się dziwne. Zresztą, przy tym oddaleniu od cywilizacji Nawa mogła się zatrzymać w czasie... albo i nie? Chętnie poczytam opinie na ten temat.

      Usuń

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...