niedziela, 28 czerwca 2020

Podzielona Kaina - V.6

Egil był na tyle oświecony i obyty w świecie, że umiał nie okazywać nieprzyjemnego zaskoczenia na widok ubóstwa domu Diamentów. Siedząc na niewygodnej ławie, czerpał z misy drewnianą łyżką w taki sposób, jakby jadł pozłacanym widelcem przy stole na dworze Ametystów. Morholt z kolei był szczerze zainteresowany okolicą i z ochotą wypytywał domowników o rozmaite szczegóły. Indagowałby może nawet bardziej, gdyby nie jego szacunek dla świeżej żałoby. Gdy widział łataną odzież i łapcie czy skóry zwierząt i szare płachty zamiast wykwintnej pościeli, nawet najmniejszym drgnieniem powiek nie okazywał niesmaku czy zdziwienia.

Holdr jednak nie potrafił powstrzymać grymasu obrzydzenia, gdy podczas posiłku, zamiast białego chleba, delikatnej pieczeni i sług, poruszających się bezszelestnie i niosących kolejne dania na srebrnych półmiskach, widział szczekające psy, domowników, którzy nie zachowywali respektu przed panami, a w miskach dostrzegał niesmaczny żur czy papkę z suszonych ryb – główne pożywienie domowników o tej porze roku. Nawet obyczaje żałobne uważał za obrzydliwe i urągające wszelkim cywilizowanym standardom: to, że martwa staruszka przez trzy dni leżała na swoim sienniku, było dla niego niepojęte. Zapytywał sam siebie, czy ludzie wokół pozostają przy zdrowych zmysłach, skoro dobrowolnie przez trzy dni i trzy noce czuwali przy niemiłosiernie cuchnących, rozkładających się zwłokach. I choć wiedział, że Rohałt, Blancheflor i Olwen byli mu równi, ich ubiór, sposób mówienia i ogólne pojęcie o świecie sprawiało, że mimowolnie traktował ich jak ludzi niższych od niego stanem. Na przykład drugiego dnia pobytu, gdy Rohałt podziwiał i pielęgnował podarowanego mu wierzchowca, Holdr wyniosłym tonem poprosił go o nakarmienie koni pozostałych rycerzy. Rohałt spojrzał na niego, bez słowa przyniósł owies i spełnił polecenie. Widział to Egil. Zmarszczył brwi. Gdy wyszli ze stajni, zatrzymał bratanka na chwilę i spokojnie powiedział:

– Jeżeli jeszcze raz odważysz się tak postąpić, całą drogę powrotną będziesz szedł za końmi.

Holdr znał stryja na tyle, by wiedzieć, że nie była to czcza pogróżka. Pilnował się więc wobec dorosłych, ale już nie mógł się powstrzymać, by nie przedrzeźniać śpiewnego mówienia Olwen, która została oddelegowana przez rodziców do towarzyszenia mu. Raz usłyszał to Morholt, stojący nieopodal. Chłopak struchlał, bojąc się awantury, ale cudzoziemiec rzekł tylko:

– Uważaj na słowa, są jak ptaki, lubią wracać do gniazd.

Holdr czuł się źle w tym miejscu, w którym wszystko wyglądało nie tak, jak być powinno. Niecierpliwie czekał, aż starsi zarządzą wymarsz w drogę powrotną. Usilnie przy tym starał się nie myśleć, że będą musieli przemierzyć tę samą trasę, którą już raz przeszli.

Wreszcie nastał dzień, w którym zapłonął stos pogrzebowy nieboszczki, a miejscowi wznieśli dla niej kopczyk na cmentarzu. Holdr uznał to za kolejny dziwaczny, ale dość ciekawy zwyczaj. Gdy powrócono do domu, zasiadł w kącie, niecierpliwie czekając na komunikat o wymarszu. Ani stryj, ani cudzoziemiec, ani ten cały niby- rycerz Rohałt wydawali się nie spieszyć. Rozmawiali cicho przy piwie, które smakowało tak, że gdyby piwowarzy z prawdziwego Janaru warzyliby takie, ze wstydu nie pokazaliby się wśród ludzi przez miesiące. Holdr popatrywał na nich i niecierpliwił się. Z nudów głaskał psa.

Po chwili zobaczył obok siebie Olwen. Wiedział, że przyszła z obowiązku. Ale on nie pragnął towarzystwa dziewczynki: ta jej twarz… kolejna dziwaczność na tym dziwacznym morskim brzegu za dziwacznym lasem. A on pragnął normalności.

– Chcą może przejść się nad morze? – zapytała ustawiając się za nim, jakby wiedziała, że nie miał ochoty na nią spoglądać.

– Nie – odburknął, nie wysilając się nawet na grzecznościowe „dziękuję”.

– A co by chcieli?

– A kogo pytasz? Bo ja jeden jestem, ale zdajesz się to uparcie ignorować, zresztą, jak wy wszyscy tutaj.

Zrobiła krok i stanęła tuż przed nim. Chcąc nie chcąc, widział jej twarz. Prawą połowę normalną i lewą nienaturalnie bladą. I połyskujące w nich szaroniebieskie oczy, w których teraz skrzyły się ogniki.

– Jeśli nie nad wodę, to może chcieliby zobaczyć las?

Na wzmiankę o lesie wzdrygnął się i odparł z gniewem:

– O nie, żaden las! Wolę posiedzieć tutaj.

Dziewczynka straciła cierpliwość i syknęła:

– A więc niech siedzą, aż się w kamień zamienią!

W tej samej chwili poczuł, jak niewidzialna siła odebrała mu władzę w ciele i sprawiła, że ręce, nogi, tułów i głowa stały się szare i nieznośnie ciężkie. Rozpaczliwie spróbował poruszyć kończynami, ale nie zdołał. Mógł tylko oddychać i patrzeć na uśmiechniętą Olwen, która spokojnie odwróciła się i poszła na spacer, zabierając ze sobą psa.

Minęło trochę czasu, zanim biesiadujący przy stole zorientowali się, że chłopak siedzący przy oknie zamienił się w kamienny posąg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...