Egil był na tyle oświecony
i obyty w świecie, że umiał nie okazywać nieprzyjemnego zaskoczenia na widok
ubóstwa domu Diamentów. Siedząc na niewygodnej ławie, czerpał z misy drewnianą
łyżką w taki sposób, jakby jadł pozłacanym widelcem przy stole na dworze
Ametystów. Morholt z kolei był szczerze zainteresowany okolicą i z ochotą
wypytywał domowników o rozmaite szczegóły. Indagowałby może nawet bardziej,
gdyby nie jego szacunek dla świeżej żałoby. Gdy widział łataną odzież i łapcie
czy skóry zwierząt i szare płachty zamiast wykwintnej pościeli, nawet
najmniejszym drgnieniem powiek nie okazywał niesmaku czy zdziwienia.
Holdr jednak nie potrafił
powstrzymać grymasu obrzydzenia, gdy podczas posiłku, zamiast białego chleba,
delikatnej pieczeni i sług, poruszających się bezszelestnie i niosących kolejne
dania na srebrnych półmiskach, widział szczekające psy, domowników, którzy nie
zachowywali respektu przed panami, a w miskach dostrzegał niesmaczny żur czy
papkę z suszonych ryb – główne pożywienie domowników o tej porze roku. Nawet
obyczaje żałobne uważał za obrzydliwe i urągające wszelkim cywilizowanym
standardom: to, że martwa staruszka przez trzy dni leżała na swoim sienniku,
było dla niego niepojęte. Zapytywał sam siebie, czy ludzie wokół pozostają przy
zdrowych zmysłach, skoro dobrowolnie przez trzy dni i trzy noce czuwali przy
niemiłosiernie cuchnących, rozkładających się zwłokach. I choć wiedział, że
Rohałt, Blancheflor i Olwen byli mu równi, ich ubiór, sposób mówienia i ogólne
pojęcie o świecie sprawiało, że mimowolnie traktował ich jak ludzi niższych od
niego stanem. Na przykład drugiego dnia pobytu, gdy Rohałt podziwiał i
pielęgnował podarowanego mu wierzchowca, Holdr wyniosłym tonem poprosił go o
nakarmienie koni pozostałych rycerzy. Rohałt spojrzał na niego, bez słowa
przyniósł owies i spełnił polecenie. Widział to Egil. Zmarszczył brwi. Gdy
wyszli ze stajni, zatrzymał bratanka na chwilę i spokojnie powiedział:
– Jeżeli jeszcze raz
odważysz się tak postąpić, całą drogę powrotną będziesz szedł za końmi.
Holdr znał stryja na tyle,
by wiedzieć, że nie była to czcza pogróżka. Pilnował się więc wobec dorosłych,
ale już nie mógł się powstrzymać, by nie przedrzeźniać śpiewnego mówienia
Olwen, która została oddelegowana przez rodziców do towarzyszenia mu. Raz
usłyszał to Morholt, stojący nieopodal. Chłopak struchlał, bojąc się awantury,
ale cudzoziemiec rzekł tylko:
– Uważaj na słowa, są jak
ptaki, lubią wracać do gniazd.
Holdr czuł się źle w tym
miejscu, w którym wszystko wyglądało nie tak, jak być powinno. Niecierpliwie
czekał, aż starsi zarządzą wymarsz w drogę powrotną. Usilnie przy tym starał
się nie myśleć, że będą musieli przemierzyć tę samą trasę, którą już raz
przeszli.
Wreszcie nastał dzień, w
którym zapłonął stos pogrzebowy nieboszczki, a miejscowi wznieśli dla niej
kopczyk na cmentarzu. Holdr uznał to za kolejny dziwaczny, ale dość ciekawy
zwyczaj. Gdy powrócono do domu, zasiadł w kącie, niecierpliwie czekając na
komunikat o wymarszu. Ani stryj, ani cudzoziemiec, ani ten cały niby- rycerz
Rohałt wydawali się nie spieszyć. Rozmawiali cicho przy piwie, które smakowało
tak, że gdyby piwowarzy z prawdziwego Janaru warzyliby takie, ze wstydu nie
pokazaliby się wśród ludzi przez miesiące. Holdr popatrywał na nich i
niecierpliwił się. Z nudów głaskał psa.
Po chwili zobaczył obok
siebie Olwen. Wiedział, że przyszła z obowiązku. Ale on nie pragnął towarzystwa
dziewczynki: ta jej twarz… kolejna dziwaczność na tym dziwacznym morskim brzegu
za dziwacznym lasem. A on pragnął normalności.
– Chcą może przejść się
nad morze? – zapytała ustawiając się za nim, jakby wiedziała, że nie miał
ochoty na nią spoglądać.
– Nie – odburknął, nie
wysilając się nawet na grzecznościowe „dziękuję”.
– A co by chcieli?
– A kogo pytasz? Bo ja
jeden jestem, ale zdajesz się to uparcie ignorować, zresztą, jak wy wszyscy
tutaj.
Zrobiła krok i stanęła tuż
przed nim. Chcąc nie chcąc, widział jej twarz. Prawą połowę normalną i lewą
nienaturalnie bladą. I połyskujące w nich szaroniebieskie oczy, w których teraz
skrzyły się ogniki.
– Jeśli nie nad wodę, to
może chcieliby zobaczyć las?
Na wzmiankę o lesie
wzdrygnął się i odparł z gniewem:
– O nie, żaden las! Wolę
posiedzieć tutaj.
Dziewczynka straciła
cierpliwość i syknęła:
– A więc niech siedzą, aż
się w kamień zamienią!
W tej samej chwili poczuł,
jak niewidzialna siła odebrała mu władzę w ciele i sprawiła, że ręce, nogi,
tułów i głowa stały się szare i nieznośnie ciężkie. Rozpaczliwie spróbował
poruszyć kończynami, ale nie zdołał. Mógł tylko oddychać i patrzeć na
uśmiechniętą Olwen, która spokojnie odwróciła się i poszła na spacer,
zabierając ze sobą psa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz