niedziela, 28 czerwca 2020

Podzielona Kraina - V.7

– Ile razy było mówione Olwen, żeby panowała nad słowami – ciągnął rozgniewany Rohałt. – bo dojdzie do nieszczęścia! Wydawałoby się, że jest na tyle duża, że nie potrzebowała napominania, że szczególnie w taki czas jak ten, gdy wędrujące dusze unoszą wszystko ze sobą! Olwen doskonale wie, że tu chodzi o życie i ludzką duszę! Co teraz zrobić z tym nieszczęsnym chłopakiem? Jakże Olwen mogła uczynić tak człowiekowi, któremu użyczyliśmy schronienia w naszym domu? Toż to jeszcze gorszy uczynek!

Obecni domownicy kiwali głowami energicznie. Blancheflor popatrywała na córkę ze współczuciem, ale nie odzywała się. Egil i Morholt przyglądali się całej scenie.

Olwen słuchała tej tyrady z pochyloną głową. Gdy ją podniosła, Rohałta przeszył dreszcz: miała chłodne spojrzenie i wydawała się bledsza niż zazwyczaj.

– On pierwszy wypuścił słowa. Ja je tylko przywabiłam z powrotem – odparła spokojnie.

Rohałt po raz nie wiadomo który zastanowił się, na ile to jego dziecko rzeczywiście pozostało jeszcze dzieckiem. Przez chwilę zapragnął poradzić się Miłorady.

– Nieważne, co zrobił – odparł w końcu, przezwyciężając nagłą tęsknotę – Olwen przywróci mu jego postać.

– Ale…

– Nie ma ale. Czy Olwen wie, jak to zrobić, czy chce poradzić się kogoś?

– Wiem. Ale nie poradziłabym się.

– Dlaczegóż to?

– Bo tylko Wiedźma by wiedziała.

Rohałt wzdrygnął się i pomyślał: ta moja ukochana dziewczynka, moja córeczka, moja Olwen, jedyna, która przeżyła… stoi cały czas między światami. Miłorada przewidziała. Myślałem, że oddanie jej w opiekę Wiedźmie odwlecze się lub nie będzie mimo wszystko konieczne, że przecież ojciec i matka… ale stara Miłorada wiedziała. A ja przecież dałem słowo Wiedźmie…

Co powie Blancheflor? Przecież ona nie pojmie, że Olwen, tańcząc na linie między dwoma światami, potrzebuje się trzymać silnej dłoni, by nie runąć w przepaść… Blancheflor będzie się opierała do ostatka, chyba że mąż coś jej ofiaruje.

Rohałt wiedział już, jak postąpi.

– Co więc należy zrobić? – zapytał córkę.

– Trzeba wynieść posąg na cmentarz, a ja muszę spędzić noc obok niego, od zmierzchu do świtu. Wtedy odzyska ludzkie ciało – wyjaśniła niechętnie.

– Dobrze więc. Zrobisz to dziś, zmierzch nadchodzi. Sławoj, Lestek, chodźcie, zaniesiemy chłopaka – zadysponował.

Morholt wtrącił:

– Jeżeli pozwolicie, chciałbym pomóc tej młodej damie. Postąpiła nieładnie, fakt, i powinna naprawić swoje winy, lecz sądzę, że samej może być jej trudno. Myślę, że dobrze będzie, jeżeli wytrwam tę noc, czuwając obok niej.

– Sama też potrafię – burknęła Olwen.

– Zamilcz – nakazała Blancheflor – oczywista, że ktoś dorosły powinien z tobą być. Ale żeby gość? Taki wielki pan? Toż to nasi powinni chyba?

– Urok się nie odwróci, gdy obecnych będzie zbyt wielu świadków – zauważył Morholt ku ogólnemu zdumieniu. – Rzecz musi stać się na cmentarzu, gdzie dziś spalono nieboszczkę, silnie związaną z wami za życia. Dziewczynkę musi ktoś strzec, by wypełniła swoje zadanie. Najlepiej, żeby ów człowiek nie był związany z wędrującymi duszami na cmentarzu, by nie iść za ich głosem. A wydaje mi się, że Olwen wyraźnie słyszy nawoływania spoza świata żywych… Jednak tylko ona może odczynić urok, który sama sprowadziła na chłopaka.

Dziewczynka zesztywniała i wymamrotała coś niewyraźnie.

Rohałt zapytał z powątpiewaniem:

– Cudzoziemski pan to tak znają nasze zwyczaje?

– Wiele zwyczajów Nawy jest mi bliskich – odparł.

Egil spojrzał na niego badawczo. Nie spodziewał się po towarzyszu podróży aż takiej znajomości tego zapomnianego przez wszystkich skrawka brzegu Janaru. Skąd ten cudzoziemiec wiedział tak dużo, więcej niż rodowici Janarczycy? Najjaśniejszy Pan dokonał dobrego wyboru, pomyślał nieoczekiwanie dla samego siebie.

– Dziękuję za dbanie o bezpieczeństwo mojej Olwen, panie Morholcie, lecz sądzę, że to zadanie ojca, by strzec córki – rzekł Rohałt.

– Jesteś zagniewany i zalękniony, panie Rohałcie. Nie myśl, że podważam twą ojcowską wolę, ani śmiem. Lecz znam prawa Nawy, dlatego zapytuję: czy nie lepiej będzie, jeśli będę z nią czuwał ja, mając spokój w duszy i nie zaćmione myśli? Ty jesteś bliskim umarłej, za którą dopiero zamykają się drzwi. Nie jest dobrze, byś był w ich pobliżu. Mnie zaś nieboszczka nie pociągnie za sobą ani nie zmąci mi duszy.

Rohałt zawahał się.

– Rzeczywiście – powiedział. – Ale czy w istocie tak jest, że masz spokój w duszy?

– Nieprawda! – wykrzyknęła Olwen. – Ojcze, on ma ciemny płomień w oczach!

– Olwen! Nie obrażać mi tu gości!

– Płonie w nim jak wielkie ognisko!

– Jak śmiesz mówić tak o dorosłym! – skarciła dziewczynkę matka.

– Dosyć! Morholcie, zezwalam. Rzeczywiście, jak słucham tej mojej córki, rośnie we mnie gniew, a to nie wróży dobrze. Mam tylko nadzieję, że nie zdoła ciebie poruszyć tak, byś utracił swój spokój.

– Nie – odparł z wyjątkowo silnym akcentem. – Młoda dama powiedziała prawdę. Ciemny płomień w oczach i sercu wystrzelił wysoko i rzuca cień na świat wokół mnie.

Nie wiedzieli, co na to odpowiedzieć, więc tylko uprzejmie pokiwali głowami. Olwen i Morholt popatrzyli sobie w oczy. Oboje mieli szaroniebieskie tęczówki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...