niedziela, 28 czerwca 2020

Podzielona Kraina - V.8

– Blancheflor – powiedział cicho Rohałt do żony i ujął jej rękę.

Stali pod dziurawym murem, okalającym zamek. Byli całkiem sami, co zdarzało im się rzadko. Jeszcze rzadziej Rohałt zwracał się do Blancheflor jej imieniem. I nie pamiętała już, kiedy ostatni raz zamknął jej dłoń w swojej.

Mimo to odparła gniewnym tonem:

– Czego?

– Blancheflor – powtórzył. A ona wyrwała rękę z jego ręki i wybuchnęła:

– Przyjechali wielcy panowie, a ty im odmówiłeś! Ze wstydu nie wiedziałam, gdzie mam podziać oczy! Już prawie zagrzebałam się w tej Nawie jak w mogile, już prawie straciłam nadzieję, że kiedykolwiek z tego dzikiego miejsca wyjdzie coś dobrego… Jeden nauczyciel się tutaj pojawił i zaraz to przeklęte miejsce go zabiło! Usycham tutaj w dziczy i samotności, a ty, kiedy przybywają panowie i mówią: „Chodź z nami, wywyższymy cię do równych nam”, stajesz okoniem! To już Olwen zachowuje się mądrzej!

– Blancheflor – powiedział – uspokój się. Pojadę.

Spojrzała na niego nieufnie swoimi brązowymi oczami, tak podobnymi do oczu reszty Janarczyków, a tak różnymi od oczu jej męża i córki.

– Pojedziesz?

– Tak.

– Naprawdę pojedziesz?

Skinął głową. Wówczas roześmiała się, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go w policzek. Objął ją sztywno.

– Wreszcie… los się uśmiechnął do nas. Król da nam ziemie, wychowamy Olwen jak należy, wyjadę wreszcie stąd i…

Umilkła, widząc jego twarz i odsunęła się.

– Cóż? – zapytała.

– Pojadę, ale stawiam warunek.

Poczuła nagły chłód.

– Jakiż to?

– Oddasz Olwen Wiedźmie.

Cofnęła się o krok i omal nie potknęła o wystający kamień.

– Postradałeś rozum.

– Inaczej nie pojadę.

– Ty… ty… Chcesz ją, swoją córkę, dziedziczkę, jedyne nasze dziecko, oddać na wychowanie starej babie, mieszkającej pod Puszczą, tak?

– Ta baba dwukrotnie uratowała jej życie!

– I cóż z tego! Nie oddam jej! Nigdy! Dopiero teraz stała się moja, a ty mi ją znowu chcesz zabrać!

Zdumiony, wpatrywał się w jej twarz.

– Słucham?

Zaśmiała się histerycznie.

– Ledwo się urodziła, twoja ukochana Miłorada dawała mi ją na chwilę do piersi – i już zabierała, żeby wychowywać ją po swojemu. Patrzę: nosi i woła na nią „Wilczek!” albo „Niemoja”, zawiązuje jakieś czerwone nitki, uczy zabobonów, których w moich stronach powstydziłby się najmarniejszy żebrak… Moje własne dziecko uganiało się za jakimiś bożętami, zbierało chwasty z wiejską dzieciarnią i nie umiało nic, zupełnie nic! I ze wszystkim szło nie do mnie, do matki, która ją wykarmiła, jedyną, ocalałą, własnym mlekiem i ogrzewała własną piersią, lecz do staruszki, która nigdy nie pozwoliła mi się poczuć gospodynią w tym domu! Musiałam sobie wywalczyć nawet prawo do nadania imienia mojemu własnemu dziecku, bo ta przeklęta starucha nawet to potrafiła skrytykować!

Rohałt stał oniemiały i patrzył na żonę tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Tymczasem ona ciągnęła, jakby wszelkie tamy w jej rzece wymowy zostały zerwane:

– A teraz wreszcie umarła. Tak, Rohałcie. Mówię: wreszcie, bo czekałam na to od lat. I ona pewnie o tym wiedziała. Umiałam być cierpliwa, myślałam: wiek robi swoje. I doczekałam się. Siedziałam przy ciele nieboszczki i myślałam: nareszcie. Nareszcie przyszedł czas, by pokazać dziecku z mojej krwi, że jest kimś więcej niż mieszkanką tej dzikiej, niepojętej krainy. Moja córka będzie naprawdę moja, odnajdziemy wspólny język, który zaprzepaściłyśmy przez tę staruchę! A ty przychodzisz i mówisz mi, że Olwen z Opali ma trafić pod opiekę jakiejś Wiedźmy!

Zaśmiała się gwałtownie, a łzy pociekły jej po policzkach.

– Teraz, kiedy wreszcie mogę się cieszyć, bo z przeklętej, kłamliwej, podstępnej staruchy zostały tylko popioły!

Mąż uderzył ją z rozmachem w twarz. Dotknęła bolącego policzka. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.

– I cóż? – zapytała wreszcie spokojnym tonem.

– Olwen ma trafić pod opiekę Wiedźmy.

– Dlaczego? Bo wszechwiedząca Miłorada tak postanowiła?

– Bo to dziecko zagraża sobie i innym!

– To ta kraina jest przeklęta i dziwaczna! Gdyby urodziła się w innym miejscu, nie musiałaby mierzyć się z takimi rzeczami jak tutaj!

– Blancheflor – Rohałt bezskutecznie usiłował mówić spokojnie. – Sama widziałaś, co się stało. Ona musi mieć ochronę. Sama wiesz, że bliskość Puszczy jest niebezpieczna.

– Matka ją ochroni.

Rohałt zniecierpliwił się.

– Oddasz ją w opiekę Wiedźmie. Inaczej nie pojadę.

Odetchnęła głęboko.

– Dobrze zatem. Rób co chcesz. Zabrałeś mi dom i krewnych, a teraz sam odjeżdżasz i wydajesz dyspozycje co do córki, że mam jej nie mieć. Wprawdzie w rycerskich rodach zawsze córka podlegała matce, ale tutaj wszystko jest inaczej, to już wiem. Niech więc będzie jak zechcesz.

Odwróciła się i podążyła w kierunku domu. Po kilku krokach obejrzała się na niego i zawołała radośnie:

– Tylko obyś nie żałował!

Rohałt oparł się plecami o ścianę i wpatrzył w ciemniejące niebo. A potem z troską zwrócił wzrok w kierunku cmentarza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...