Wielmożny Rohałcie, oto
dokument z królewską pieczęcią, który może potwierdzić wszystko to, co
wcześniej powiedziałem – Egil z Ametystów wyciągnął starannie zawinięty
pergamin i podał go rozmówcy, Rohałt jednak potrząsnął głową i powiedział:
– Wierzę twemu słowu,
wielmożny.
Siedzieli przez chwilę,
milcząc.
Gdy w nocy rozległo się
stukanie do drzwi, domownicy przerazili się, bo w taką noc jak Dziady wszystko
mogło domagać się wejścia do domu. Jednak okazało się, że to byli trzej
strudzeni wędrowcy. Należycie ugoszczeni (kto wie, z jakich krain mogli to być
posłańcy?), położyli się spać. Poranne promienie słońca ukazały ich strudzone,
wynędzniałe, bardzo ludzkie twarze. Gdy tylko Egil i Morholt wstali i
pokrzepili się posiłkiem, poprosili Rohałta o rozmowę przy zamkniętych
drzwiach. I przedstawili mu królewską propozycję.
– I cóż zatem
zadecydujesz, panie?
Rohałt wstał i powiedział
stanowczo:
– Zawołam małżonkę. To
przecież dotyczy i jej…
Blancheflor była blada,
jakby przeczuwając, że działo się coś ważnego. Cicho usiadła obok męża.
– Wielmożna Blancheflor z
Opali – zaczął dwornie Egil – przybyliśmy tu, wypełniając królewski rozkaz.
Najjaśniejszy Pan, kierując się raportami świętej pamięci Gotiera z Tantu,
który gościł w waszym domu ponad rok wcześniej, uznał, że twój małżonek,
wielmożny Rohałt z Diamentów, może pomóc w pokonaniu nieszczęsnej plagi, która
gnębi nasz kraj. Tak więc my, wypełniając jego wolę, przybyliśmy tu, aby
powiedzieć: Rohałcie z Diamentów, król cię wzywa jako swego wasala. Jedź z nami
na dwór, aby zasiąść w Radzie najmożniejszych i zadecydować o przyszłości
Janaru.
Blancheflor zbladła
jeszcze mocniej.
Rohałt położył ręce na
kolanach i zacisnął dłonie w pięści.
– Godne ubolewania
wydarzenia z przeszłości sprawiły, że nie mogłeś do tej pory, wielmożny
Rohałcie, uczestniczyć w życiu sobie równych. Najjaśniejszy Pan pamiętał o tym
i dlatego w tym dokumencie, który tu przedstawiam – Egil rozwinął pergamin i
wskazywał kolejne zapisy – zostały wyszczególnione nadania i podarki dla ciebie
oraz twojej rodziny.
Rohałt oddychał ciężko.
Egil i Morholt patrzyli na niego uważnie. Kilka razy rycerz z Diamentów chciał
coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Obaj posłańcy czekali cierpliwie, ale
cisza przedłużała się wyraźnie, więc Egil dodał przepraszającym tonem:
– Wybacz, że nie
zjawiliśmy się z orszakiem, który byłby odpowiedni, lecz pochowaliśmy naszych
towarzyszy w lasach wokół Starej Puszczy. – Przy ostatnich słowach głos lekko
mu się załamał.
– Pięknego przywiedliście
konia – rzekł Rohałt ochryple.
– To kolejny dar dla
ciebie – odezwał się milczący dotąd Morholt i uśmiechnął się – lecz wyjątkowo,
nie od Najjaśniejszego Pana, a od samego lasu. Wydaje się, że sama Puszcza nam
sprzyja.
Rohałt spojrzał na niego i
zmarszczył lekko brwi. Ten cudzoziemski młodzieniec kogoś mu przypominał.
– Wielmożny Rohałcie,
wzruszenie aż odebrało ci głos, ale rozumiem, że gotów jesteś sposobić się do
drogi? – ciągnął Egil uprzejmie.
– Tak – powiedziała
natychmiast Blancheflor.
– Nie – odpowiedział
Rohałt.
Wszyscy obecni spojrzeli
na niego.
– Jakże tak?! –
wykrzyknęła Blancheflor rozpaczliwie.
– Schowaj ten pergamin,
wielmożny. Najjaśniejszy Pan, tak hojny, zapomniał widocznie, że wskutek
przeszłych wypadków ja nie jestem w stanie tego jego kunsztownego pisma
przeczytać.
– Ależ… – zaczęła
Blancheflor jękliwie. Egil przerwał jej uprzejmie:
– Zaczekaj, pani. – I
zwrócił się do Rohałta surowym tonem: – Panie, zważ, że miłościwie nam panujący
Geryn, trzeci tego imienia, miałby pełne prawo wystosować do siebie rozkaz,
jako że, podobnie jak inni mężczyźni z rodów Kamieni, jesteś jego zaprzysiężonym
wojownikiem. Mógłby więc wysłać nas i rzec: „Jedź, a jeśli tego nie uczynisz,
ukarzę cię śmiercią za złamanie słowa, danego swemu władcy”. Lecz nie czyni
tego, okazuje łaskę, ofiarowuje hojne dary, abyś tylko się zgodził wstąpić w
poczet najmożniejszych.
– Czyni to, gdyż dobrze
wie, że jestem takim nędzarzem, że bez jego darów wstyd byłoby mi się pokazać w
jego komnatach! – wybuchnął Rohałt. Po chwili, spokojniej, dodał: – Nie pojadę.
– Co ty robisz?! –
wykrzyknęła Blancheflor.
Rohałt zignorował żonę.
Wtrącił się Morholt:
– Panie, ja rozumiem,
dlaczego odmawiasz. Duma, godna potomka największych rodów, tak właśnie każe ci
postępować. Przez pamięć dla przeszłości ze wzgardą odrzucasz teraźniejszość.
Lecz nawet najwięksi, gdy obecna chwila wzywała ich do czynu, przestawali
oglądać się za siebie i dołączali w szeregi walczących.
– Nie jestem największy.
Jestem Rohałt z Nawy. I nie pojadę – odparł.
Nikt z jego rozmówców nie
wiedział już, jakiego argumentu użyć. Egil bębnił palcami po blacie, Morholt z
zadumą wpatrywał się w okno, Blancheflor szlochała cicho, a Rohałt wbił wzrok w
swoje zaciśnięte dłonie.
Nagle drzwi do komnaty się
otworzyły i wkroczyła Olwen. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, z rozmachem
przewróciła dwa zydle.
– Co ty robisz?! I kto pozwolił
ci tu wejść? – wykrzyknęła gniewnie Blancheflor.
Olwen odparła cicho:
– Trzeba powywracać
siedziska i pozakrywać wszystko, co odbija twarze. Niania umarła.
Na te słowa Rohałt i
Blancheflor zerwali się i pobiegli do staruszki. Leżała cicho na sienniku, tak
jakby swoim zwyczajem odpoczywała po trudach dnia. Ale jej bladość i brak
oddechu wskazywały, że odeszła wraz z duszami, które karmiła ubiegłej nocy.
Rohałt chwycił rękę niani
i ucałował. Olwen wymamrotała:
– Wzleć, duszyczko, na
skrzydłach żurawi, za Żar-ptakiem leć za horyzont morza.
Rohałt spojrzał w
zamyśleniu na córkę. A potem obejrzał się na posłańców, którzy stali w
drzwiach, wyraźnie zmieszani wobec majestatu śmierci.
– Panowie – powiedział
łagodniej. – Porozmawiamy jeszcze. Tylko dajcie mi pożegnać moją starą nianię.
Egil uniósł z dezaprobatą
brwi. Morholt uśmiechnął się lekko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz