niedziela, 28 czerwca 2020

Podzielona Kraina - V.5

Wielmożny Rohałcie, oto dokument z królewską pieczęcią, który może potwierdzić wszystko to, co wcześniej powiedziałem – Egil z Ametystów wyciągnął starannie zawinięty pergamin i podał go rozmówcy, Rohałt jednak potrząsnął głową i powiedział:

– Wierzę twemu słowu, wielmożny.

Siedzieli przez chwilę, milcząc.

Gdy w nocy rozległo się stukanie do drzwi, domownicy przerazili się, bo w taką noc jak Dziady wszystko mogło domagać się wejścia do domu. Jednak okazało się, że to byli trzej strudzeni wędrowcy. Należycie ugoszczeni (kto wie, z jakich krain mogli to być posłańcy?), położyli się spać. Poranne promienie słońca ukazały ich strudzone, wynędzniałe, bardzo ludzkie twarze. Gdy tylko Egil i Morholt wstali i pokrzepili się posiłkiem, poprosili Rohałta o rozmowę przy zamkniętych drzwiach. I przedstawili mu królewską propozycję.

– I cóż zatem zadecydujesz, panie?

Rohałt wstał i powiedział stanowczo:

– Zawołam małżonkę. To przecież dotyczy i jej…

Blancheflor była blada, jakby przeczuwając, że działo się coś ważnego. Cicho usiadła obok męża.

– Wielmożna Blancheflor z Opali – zaczął dwornie Egil – przybyliśmy tu, wypełniając królewski rozkaz. Najjaśniejszy Pan, kierując się raportami świętej pamięci Gotiera z Tantu, który gościł w waszym domu ponad rok wcześniej, uznał, że twój małżonek, wielmożny Rohałt z Diamentów, może pomóc w pokonaniu nieszczęsnej plagi, która gnębi nasz kraj. Tak więc my, wypełniając jego wolę, przybyliśmy tu, aby powiedzieć: Rohałcie z Diamentów, król cię wzywa jako swego wasala. Jedź z nami na dwór, aby zasiąść w Radzie najmożniejszych i zadecydować o przyszłości Janaru.

Blancheflor zbladła jeszcze mocniej.

Rohałt położył ręce na kolanach i zacisnął dłonie w pięści.

– Godne ubolewania wydarzenia z przeszłości sprawiły, że nie mogłeś do tej pory, wielmożny Rohałcie, uczestniczyć w życiu sobie równych. Najjaśniejszy Pan pamiętał o tym i dlatego w tym dokumencie, który tu przedstawiam – Egil rozwinął pergamin i wskazywał kolejne zapisy – zostały wyszczególnione nadania i podarki dla ciebie oraz twojej rodziny.

Rohałt oddychał ciężko. Egil i Morholt patrzyli na niego uważnie. Kilka razy rycerz z Diamentów chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Obaj posłańcy czekali cierpliwie, ale cisza przedłużała się wyraźnie, więc Egil dodał przepraszającym tonem:

– Wybacz, że nie zjawiliśmy się z orszakiem, który byłby odpowiedni, lecz pochowaliśmy naszych towarzyszy w lasach wokół Starej Puszczy. – Przy ostatnich słowach głos lekko mu się załamał.

– Pięknego przywiedliście konia – rzekł Rohałt ochryple.

– To kolejny dar dla ciebie – odezwał się milczący dotąd Morholt i uśmiechnął się – lecz wyjątkowo, nie od Najjaśniejszego Pana, a od samego lasu. Wydaje się, że sama Puszcza nam sprzyja.

Rohałt spojrzał na niego i zmarszczył lekko brwi. Ten cudzoziemski młodzieniec kogoś mu przypominał.

– Wielmożny Rohałcie, wzruszenie aż odebrało ci głos, ale rozumiem, że gotów jesteś sposobić się do drogi? – ciągnął Egil uprzejmie.

– Tak – powiedziała natychmiast Blancheflor.

– Nie – odpowiedział Rohałt.

Wszyscy obecni spojrzeli na niego.

– Jakże tak?! – wykrzyknęła Blancheflor rozpaczliwie.

– Schowaj ten pergamin, wielmożny. Najjaśniejszy Pan, tak hojny, zapomniał widocznie, że wskutek przeszłych wypadków ja nie jestem w stanie tego jego kunsztownego pisma przeczytać.

– Ależ… – zaczęła Blancheflor jękliwie. Egil przerwał jej uprzejmie:

– Zaczekaj, pani. – I zwrócił się do Rohałta surowym tonem: – Panie, zważ, że miłościwie nam panujący Geryn, trzeci tego imienia, miałby pełne prawo wystosować do siebie rozkaz, jako że, podobnie jak inni mężczyźni z rodów Kamieni, jesteś jego zaprzysiężonym wojownikiem. Mógłby więc wysłać nas i rzec: „Jedź, a jeśli tego nie uczynisz, ukarzę cię śmiercią za złamanie słowa, danego swemu władcy”. Lecz nie czyni tego, okazuje łaskę, ofiarowuje hojne dary, abyś tylko się zgodził wstąpić w poczet najmożniejszych.

– Czyni to, gdyż dobrze wie, że jestem takim nędzarzem, że bez jego darów wstyd byłoby mi się pokazać w jego komnatach! – wybuchnął Rohałt. Po chwili, spokojniej, dodał: – Nie pojadę.

– Co ty robisz?! – wykrzyknęła Blancheflor.

Rohałt zignorował żonę. Wtrącił się Morholt:

– Panie, ja rozumiem, dlaczego odmawiasz. Duma, godna potomka największych rodów, tak właśnie każe ci postępować. Przez pamięć dla przeszłości ze wzgardą odrzucasz teraźniejszość. Lecz nawet najwięksi, gdy obecna chwila wzywała ich do czynu, przestawali oglądać się za siebie i dołączali w szeregi walczących.

– Nie jestem największy. Jestem Rohałt z Nawy. I nie pojadę – odparł.

Nikt z jego rozmówców nie wiedział już, jakiego argumentu użyć. Egil bębnił palcami po blacie, Morholt z zadumą wpatrywał się w okno, Blancheflor szlochała cicho, a Rohałt wbił wzrok w swoje zaciśnięte dłonie.

Nagle drzwi do komnaty się otworzyły i wkroczyła Olwen. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, z rozmachem przewróciła dwa zydle.

– Co ty robisz?! I kto pozwolił ci tu wejść? – wykrzyknęła gniewnie Blancheflor.

Olwen odparła cicho:

– Trzeba powywracać siedziska i pozakrywać wszystko, co odbija twarze. Niania umarła.

Na te słowa Rohałt i Blancheflor zerwali się i pobiegli do staruszki. Leżała cicho na sienniku, tak jakby swoim zwyczajem odpoczywała po trudach dnia. Ale jej bladość i brak oddechu wskazywały, że odeszła wraz z duszami, które karmiła ubiegłej nocy.

Rohałt chwycił rękę niani i ucałował. Olwen wymamrotała:

– Wzleć, duszyczko, na skrzydłach żurawi, za Żar-ptakiem leć za horyzont morza.

Rohałt spojrzał w zamyśleniu na córkę. A potem obejrzał się na posłańców, którzy stali w drzwiach, wyraźnie zmieszani wobec majestatu śmierci.

– Panowie – powiedział łagodniej. – Porozmawiamy jeszcze. Tylko dajcie mi pożegnać moją starą nianię.

Egil uniósł z dezaprobatą brwi. Morholt uśmiechnął się lekko.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...