niedziela, 14 czerwca 2020

Podzielona Kraina - V.4

– Ot, i jak zwykle mgła nadeszła na Dziady – powiedziała Miłorada i spróbowała włożyć ciepłą chustę. Ale ręce nie chciały już jej słuchać. Olwen, dobre dziecko, zaraz podbiegła i kilkoma szybkimi ruchami okryła swoją starą nianię.

– Dlaczego tak? – zapytała dziewczynka, rozglądając się bacznie.

– Już się zlatują duszyczki.

– Prawda. Widzę głowy i ręce, jakby wyciągnięte do nas.

Miłorada milczała przez chwilę. Od pamiętnego powrotu z podziemi Olwen stała się ostrożniejsza i milcząca. Często przystawała, nasłuchując i wypatrując czegoś, czego nikt inny poza nią nie dostrzegał. Z rzadka opisywała to, co było dane jej zobaczyć.

– Czekają i pilnie wypatrują tych kilku dni w roku, gdy mogą się nasycić ciepłem, jadłem i napitkiem – powiedziała wreszcie Miłorada.

– Skąd się zlatują?

– Ze swoich zimnych i samotnych wędrówek.

– Nie mogą wsiąść na żurawie?

– Nie, dziecinko. Człowiek na świecie jest jak rosnące drzewo, co ma dużo korzeni. Jak drzewo samo spróchnieje i powali je wiatr, to dobrze, korzenie wyrwane i nic już tego drzewa z ziemią nie łączy. Ale jeśli przyjdzie ktoś i zetnie zdrowe, dobre drzewo, to zostaje pień z silnym korzeniem. Gdy człowiek umiera za wcześnie, gwałtownie, to zbyt wiele go łączy ze światem, nie może odejść, tylko błąka się w smutku, trwodze i wiecznym pragnieniu.

Olwen wzdrygnęła się w widoczny sposób. Biała część jej twarzy zdawała się jeszcze bielsza we wszechobecnej mgle. Miłorada objęła ramiona podopiecznej. Dziewczynka często budziła się w nocy z krzykiem, nie chciała jednak wyjawić, co jej się śniło. Rzadziej niż przedtem wychodziła się bawić z towarzyszami. Przyczyny można było upatrywać również w tym, że wielu ludzi z wioski lękało się jej podzielonej twarzy, dostrzegając w tym widomą oznakę bytności tam, skąd niewielu wracało. Dziewczynka musiała to wyczuwać. Częściej więc przebywała koło domu. Do tego zaczęła bardzo pilnować, aby wszelkie rytuały, broniące złym istotom wstępu do domu, były sumiennie przestrzegane. Sama rozsypywała mak w przedsionku i zaplatała węzły, aby umarli, którzy przekroczą próg, zajęli się zbieraniem ziaren i rozplątywaniem, dopóki pierwsze pianie kura nie każe im iść precz. Rozwieszała zioła od uroku, dmuchała na zydle, by przypadkiem nie usiąść na zabłąkanej duszyczce i pilnowała ognia, tej najgroźniejszej broni przeciwko wszelkiemu złu. Również częściej niż przedtem przytulała się do Miłorady i – co dawniej było wręcz nie do pomyślenia – godzinami siedziała nieruchomo, patrząc, jak niania przędzie i snuje opowieści z dawnych czasów. Olwen śledziła ją wzrokiem i zdawała się wiedzieć, że jej ukochaną nianię wiek coraz mocniej przygniatał do ziemi, a dusza przecinała kolejne więzy ze światem. Miłorada wiedziała, że zostały już tylko wątłe niteczki, ale nie mówiła tego nikomu, czując tylko narastającą słabość i tęsknotę za odpoczynkiem. Jednak Olwen zdawała się wiedzieć. Biedne, biedne dziecko, myślała stara niania, patrząc na swoją wychowankę. Ja odchodzę, a kto cię poprowadzi, jeśli mnie nie stanie? Już jakiś czas temu rozmawiała z obojgiem rodziców i ostrzegała, że dziewczynka potrzebuje wzmożonej ochrony i w razie jej, niani, śmierci jedyną istotą w całej Nawie zdolną obronić dziewczynkę była Wiedźma. Rohałt zawahał się wtedy, a Blancheflor spojrzała z gniewem. Nie podjęli wtedy decyzji, a Miłorada czuła narastający z każdym dniem lęk…

– Dlaczego tych nieszczęśliwych dusz jest tak dużo? – zapytała Olwen, gdy razem z nianią opartą na jej ramieniu zmierzały w kierunku domowników, czekających na nie przed murami.

– Samo życie sprawia, że życie zostało przecięte zbyt wcześnie. Wypadki, choroby… i to, co ludzie robią innym ludziom.

– Na przykład wojna?

– Na przykład, dziecinko. Był kiedyś taki czas, kiedy nadjechali piękni panowie zza gór i ich towarzysze, ciskający błyskawicami z rąk. I skrzywdzili wielu, wielu ludzi w sile wieku i u zarania życia. A potem zabili. A krzywda to silny korzeń, wiesz? Jeden z najmocniejszych.

Doszły już do swoich. Rohałt, poważny i milczący. Blancheflor, jak zwykle z miną trochę wystraszoną, a trochę niezadowoloną. Gdyby mogła, zostałaby w domu i, prawem matki, kazałaby to samo zrobić Olwen. Lecz zrozumiała już dawno temu, że znacznie groźniejsza od niewygód i zimna jest zemsta za obrazę przodków. Biedna kobieta, wyciąga jak ślepiec ręce po omacku, licząc, że w końcu trafi na skarb.

Gdy doszli pod Kopiec Lilli, krąg z mieszkańców wioski został już utworzony. Wszyscy odziani w najgorsze łachmany, z rozczochranymi włosami, aby zbytkiem nie narazić się duszom. Pośrodku płonęło ognisko, obok czekali już najstarsi ludzie z wioski z przygotowanymi darami dla dusz. Miłorada pożegnała Olwen z uśmiechem i sama dołączyła do starców skupionych wokół ogniska. Od kilku lat już razem przewodniczyli Dziadom, jako ci, którzy jedną nogą sami należeli do świata umarłych.

Nagle Miłoradę nawiedziła refleksja, że na tym miejscu powinna znajdować się Olwen. Z przestrachem obejrzała się na dziewczynkę, która trzymała za ręce oboje rodziców i wpatrywała się w szczyt Kopca Lilli.

Odpędziła myśl i podniosła dzban z korzennym miodem. Rozejrzała się. Zapadał zmrok, a mgła wyraźnie gęstniała. W cieniu Kopca, prawie niewidoczna, ustawiła się Wiedźma. Nigdy nie dołączała do kręgu. Odkąd Miłorada sięgała pamięcią, Wiedźma zawsze trwała w tym samym miejscu u podnóża Kopca, skupiona, milcząca jak posąg lub jak dawne kamienie, które miały objaśniać wędrowcom drogę.

Przybyli już wszyscy. Starcy kiwnęli głowami: czas zaczynać. Ustawili się wokół ogniska, każdy z jadłem lub napitkiem w ręku. Dzban już trochę ciążył Miłoradzie.

Racimir zawołał drżącym głosem:

– Utwórzcie krąg! Niechaj wszystko, co żywe, zostanie w kręgu! Niechaj nikt, w kim płynie czerwona krew i oddycha życie, nie zostanie poza kręgiem!

Zebrani poruszyli się, zbliżyli do siebie, tak, aby czuć ciepło sąsiada.

Ludomira zawołała śpiewnie:

– Ojce nasze, matki nasze, oto dziś was wołamy, oto dziś przyzywamy, oto ciepło dla dusz, oto jadło dla dusz!

Ludzie w kręgu powtórzyli chórem:

– Oto ciepło dla dusz, oto jadło dla dusz!

Ludomira sypnęła garścią soli do ognia. Płomienie wystrzeliły wysoko. Wszyscy obecni ujrzeli w nich powykrzywiane ludzkie sylwetki z rozcapierzonymi rękami i ustami otwartymi jak do krzyku. Ogień ten świecił jaśniej i grzał mocniej niż ten, który znali ze swych palenisk.

Drogomysł podchwycił:

– Ojce nasze, matki nasze, za życia w trwodze i nieszczęściu, po śmierci w zimnie i głodzie: oto ciepło dla dusz, oto chleb dla dusz!

– Oto ciepło dla dusz, oto chleb dla dusz! – powtórzyli obecni jak echo.

Drogomysł rozrzucił drobne kawałki bochenka wokół ognia. Zaraz usłyszeli trzepot skrzydeł i niewidzialne ptaki żarłocznie zaczęły połykać jeden kęs za drugim, aż nie został żaden. Ogień trzaskał. Sylwetki starców rzucały chybotliwe cienie.

Dobrowieść zawołała:

– Ojce nasze, matki nasze, godnie jesteście witani, w porę oczekiwani, czas wasz nastał, abyście zakosztowali: oto ciepło dla dusz, oto napitek dla dusz!

– Oto ciepło dla dusz, oto napitek dla dusz!

Chlusnęła w ogień wodą ze swego dzbana. Tak jak zawsze, odkąd Miłorada pamiętała, ogień nie przygasł, tylko jeszcze wzniósł się wyżej, oświetlając ludzi, gęstą mgłę i ukryte w niej cienie.

Teraz nadeszła jej kolej.

– Ojce nasze, matki nasze, długa wasza wędrówka, smutna wasza dola, ciężkie łańcuchy przykuwają was do zimnego świata; nasyćcie pragnienie, zerwijcie łańcuchy, uwolnijcie się od ciężaru, oto ciepło dla dusz, oto napitek dla dusz!

Ze stęknięciem wylała miód na płonące drewno.

– Oto ciepło dla dusz, oto napitek dla dusz!

Tymczasem Ludomira wzięła z kosza kołacze, a Dobrowieść róg z miodem. Przepiła do Miłorady, mówiąc:

– Oto napitek dla dusz: umarli byli żywymi, żywi staną się umarłymi. Weselmy się jadłem, napojem!

Miłorada upiła łyk. Zakręciło jej się w głowie. Podała dalej róg Drogomysłowi i przełknęła kawałek kołacza. Gdy starcy skosztowali jadła i napojów, róg i kołacz zaczęły krążyć wśród otaczających ich ludzi, a każdy przed spożyciem powtarzał:

– Oto napitek dla dusz, oto jadło dla dusz: umarli byli żywymi, żywi staną się umarłymi. Weselmy się jadłem, napojem!

Miłorada spojrzała ponad ludźmi, w las. Na gałęziach drzew siedziała niezliczona liczba milczących kruków. W cieniu drzew przesuwały się cienie, podchodząc blisko, coraz bliżej, prawie pod chybotliwe światło ogniska.

Staruszka spojrzała na wychowankę. Olwen była spięta i czujna. Wyraźnie nasłuchiwała i coś szeptała do siebie.

Starą nianię znów ogarnął lęk.

Gdy kołacz został zjedzony, a w rogu zabrakło już miodu, Miłorada, jako najstarsza ze zgromadzonych, zawołała:

– Jadło spożyte, napitek wypity, ogień rozjarzył się jasnym płomieniem. Duszyczki nasze, ojce, matki nasze, dawnoście żyli, teraz żeście przybyli, z żywymi się nasycili.

– Ojce i matki, dawnoście żyli, teraz żeście przybyli, z żywymi się nasycili – powtórzył chór obecnych.

Odetchnęła i najmocniejszym głosem, na jaki mogła się zdobyć, zawołała:

– Duszyczki nasze, ojce i matki nasze, skoroście ogrzani, odejdźcie.

– Odejdźcie!

– Duszyczki nasze, ojce i matki nasze, skoroście napojeni, odejdźcie.

– Odejdźcie!

– Duszyczki nasze, ojce i matki nasze, skoroście nasyceni, odejdźcie.

– Odejdźcie!

– Tam gdzie wasze miejsce, tam gdzie wasza dola.

– Odejdźcie!

– Zostawcie w spokoju, co do was nie należy i nie patrzcie na nas żywych złym okiem.

Po tym końcowym zawołaniu krąg rozsypał się. Mężczyźni podchodzili z żagwiami do ogniska, a potem podchodzili do pozostałych, formujących się w kolumnę na ścieżce wiodącej do wioski.

Olwen niepostrzeżenie zjawiła się u boku Miłorady.

– Niech niania się o mnie oprą – powiedziała.

– Moja ty kruszynko, jakże Olwen ma być mi podporą, jak sama jest taka nieduża?

– Niech spróbują.

Miłorada położyła rękę na ramieniu dziewczynki. Istotnie, potrzebowała tego. Czuła się bardzo słaba, a przecież czekała je jeszcze droga do domu.

Całą gromadą, milcząc, wyruszyli w kierunku wioski. Na czele i na końcu szli mężczyźni z płonącymi żagwiami, pozostali w środku. Olwen rozglądała się czujnie i kilka razy przystanęła. Wówczas Miłorada ściskała ją mocniej za ramię i szeptała:

– Idź, idź, w domu będziemy bezpieczni.

Sama jednak kątem oka dostrzegała szare cienie. Mimo że tuż za nimi nie szła żadna ludzka istota, staruszka wyraźnie słyszała dźwięk, jakby przedłużone echo własnych kroków. Nie oglądała się jednak i dyskretnie pilnowała Olwen. Dobrze wiedziała, że w tym momencie pod żadnym pozorem nie wolno było rzucać za siebie spojrzenia.

Po zamknięciu drzwi domostwa kobiety ustawiły jeszcze na stole poczęstunek dla dusz, a mężczyźni dołożyli do ognia. Potem wszyscy cicho życzyli sobie dobrej nocy i ułożyli się na siennikach. Zimą domownicy spali w pomieszczeniach obok kuchni, gdzie było najcieplej. Blancheflor zdmuchnęła świece i zamek pogrążył się w ciemnościach, jedynie na palenisku płonął wątły ogień.

Wówczas Olwen bezszelestnie podeszła do niani. Bez słowa wsunęła się pod skórę niedźwiedzia i przytuliła do starej kobiety. Po chwili usnęła. Miłorada usłyszała spokojny oddech dziewczynki. Wtedy stara kobieta, niespodziewanie dla samej siebie, rozpłakała się bezgłośnie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...