piątek, 5 czerwca 2020

Podzielona Kraina - V.1

Białe niebo zamykało się nad ich głowami jak kopuła. W ciężkim, wilgotnym powietrzu puste gałęzie drzew stały nieruchomo. Mleczna mgła spowijała pnie, sterty zbutwiałych liści, konie i sylwetki dziesięciu ludzi, otaczających kręgiem włochatą postać, której człowieczeństwa należało się raczej domyślić, bo niepodobna je było dostrzec zza brudu, skór, smrodu i kołtunów.

Wśród mgły błyskały wyciągnięte miecze, łuki i żółte oczy dzikiego mieszkańca okolic Starej Puszczy.

– Związać go – rozkazał Egil z Ametystów.

Aelort Rudy z Wierzbni i Ingeld z Wiązów z obrzydzeniem przytrzymali więźnia i skrępowali mu ręce konopnym sznurem. Zaraz też odsunęli się, jak najdalej od ciężkiego zapachu i brudu pojmanej istoty.

– I cóż teraz z nim zrobimy, stryju? – zapytał najmłodszy z całej drużyny, piętnastoletni Holdr, syn Aleidy ze Szmaragdów i Emnira z Ametystów, poległych w Wiernirze. Trząsł się lekko, okryty kosztownym, lecz chyba zbyt lekkim płaszczem. Idąc za przykładem obecnych wokół mężów, nie skarżył się, ani teraz, ani przedtem, podczas całej tej trudnej wyprawy na południe.

Egil powoli zbliżył się do dzikiego człowieka, trzymając miecz w pogotowiu. Jeniec, odziany w skóry, ze szponiastymi paznokciami, skołtunionymi włosami, brudny i cuchnący, siedział na stercie liści ze zwieszoną głową.

– Ejże! – zawołał rycerz i trącił kilka razy istotę płazem w ramię. – Czy ty umiesz mówić?

Zapytany nawet nie drgnął. Egil poniechał prób i odwrócił się do pozostałych.

– To stworzenie napawa mnie taką odrazą, że z chęcią pozbawiłbym je życia na miejscu – powiedział. Jego głos zamierał we mgle. – Niby człowiek, ale czy człowiek może się tak niegodnie prezentować? Tu, na janarskiej ziemi? To odmieniec. Niemowa. Nie trzeba nam odmieńców. Kto wie, czy to tacy jak on nie sprowadzili na nas owego nieszczęścia, które...

Już miał powiedzieć o Wiernirze i nieszczęsnym Bredegarze, ale zmilczał ze względu na Holdra. Pozostali słuchali go z uszanowaniem i milczeli. Jednak Morholt Czarny z Wid, herbu Korab, odchrząknął niepewnie i postąpił krok naprzód.

– Panie z Ametystów – zaczął ze swoim cudzoziemskim akcentem. – Wybacz, proszę, że się ośmielam, lecz sądzę, że należy oszczędzić życie tego nieszczęśnika, nawet jeżeli jest niemową i jego pożałowania godny stan uchybia ludzkiej godności.

– Dlaczegóż to? – zapytał chłodno Egil. Już od początku ich wspólnej podróży Morholt wzbudzał mieszane uczucia wszystkich. Przyjęli go do kompanii tylko ze względu na wolę Najjaśniejszego Pana, ale wyraźnie dawali mu do zrozumienia, że cudzoziemiec, nawet najgrzeczniejszy i najlepiej urodzony, nie jest i nie będzie uznawany za „swojego”, zwłaszcza że to za jego przyczyną wybuchł skandal w Wiernirze. Nikt jednak, nawet Egil, nie zdecydował się otwarcie wystąpić przeciwko cudzoziemcowi, ze względu na królewską protekcję i wyraźne poparcie magów.

Trzeba przyznać, że Morholt, choć musiał wyczuwać ogólną niechęć do siebie, najmniejszym słowem ani gestem nie okazywał żalu, gniewu czy dezaprobaty. Zachowywał się zawsze tak, jakby znajdował się na sali audiencyjnej w Jaskółczym Gnieździe.

To jeszcze bardziej rozdrażniało Egila i jego podkomendnych.

– To my jesteśmy przybyszami w to miejsce, tu jest jego dom – odparł Morholt.

Talf z Jaworów parsknął, bracia Odilon i Otton herbu Jarzębina zaśmiali się w głos, Irwin z Olch machnął niecierpliwie ręką, a Skrymir herbu Jaskółcze Ziele pokręcił z rezygnacją głową. Egil wzruszył ramionami.

– Ta kraina była siedliskiem gorszych jeszcze potworów, zanim nasi przodkowie oczyścili ją swoimi mieczami. Szacunek dla domu nie może być rozciągnięty za granice absurdu. Czy nie wypędzisz pluskiew dlatego, że przywykły uważać twoje łoże za swoje siedlisko?

Zgromadzeni wokół rycerze i giermkowie parsknęli śmiechem. Morholt odparł bez wahania:

– Tak, wielmożny, w istocie nie mam litości dla pluskiew, podobnie jak dla szczurów i karaluchów, również aż nazbyt chętnie dzielących z człowiekiem jego dom. Obawiam się, że źle ująłem intencję mojej wypowiedzi. Chodziło mi o to, że ten oto stwór zna okolicę, a my nie. Błąkamy się już kilka dni, usiłując znaleźć bezpieczne przejście do Nawy, a rezultatów wciąż nie ma. Ale to oto ludzkie stworzenie zapewne zna wszelkie przejścia, wszak przemieściło się swobodnie do nas. Może nas przeprowadzi?

Egil niechętnie przyznał po chwili:

– Kryje się za tym rozsądna myśl. Tylko czy to coś zrozumie taką prośbę?

Jeniec niespodziewanie podniósł głowę i powiedział skrzypiącym głosem:

– Przeprowadzę was.

Wszyscy obecni wybałuszyli oczy.

– Podnieść go – polecił Egil po chwili.

Aelort bezceremonialnie pociągnął dzikiego człowieka za kołtun. Jeniec wstał, na przemian warcząc i skamląc. Egil patrzył na niego z odrazą.

– Wiesz, gdzie mieszka pan Rohałt z Diamentów?

– Tak.

– Więc tam nas zaprowadzisz.

– Co otrzymam w zamian?

– Słucham?

– Jeśli was tam przeprowadzę – jaką otrzymam zapłatę?

Egil zmarszczył brwi.

– Twoją zapłatą będzie to, że cię nie zabijemy. Jeżeli będziesz postępował jak należy. Prowadź. Nie waż się robić żadnych sztuczek. Widać, żeś silny, te twoje zęby i szpony to nielicha broń. Lecz nas jest więcej i sam widzisz, jaki mamy oręż.

– Widzę – mruknął dziki człowiek.

Ruszyli więc. Na przodzie odziany w skóry, brudny, cuchnący przewodnik, ze spętanymi rękami. Koniec powrozu trzymał siedzący na koniu Aelort Rudy, którego za jakiś czas miał zluzować Odilon. Za nimi ciągnęli rzędem na wierzchowcach pozostali członkowie orszaku. Podążali wśród drzew, depcząc zeschłe liście i pochylając się pod gałęziami. Jako ostatni szedł Morholt, rozglądając się bardzo uważnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Epilog

Epilog   Hredrik wsunął ręce pod jej koszulę i łapczywie szukał ust kochanki, ale Gyrda odsunęła się, wstała i zawiązała tasiemkę u piersi. ...