Białe niebo zamykało się
nad ich głowami jak kopuła. W ciężkim, wilgotnym powietrzu puste gałęzie drzew
stały nieruchomo. Mleczna mgła spowijała pnie, sterty zbutwiałych liści, konie
i sylwetki dziesięciu ludzi, otaczających kręgiem włochatą postać, której
człowieczeństwa należało się raczej domyślić, bo niepodobna je było dostrzec
zza brudu, skór, smrodu i kołtunów.
Wśród mgły błyskały
wyciągnięte miecze, łuki i żółte oczy dzikiego mieszkańca okolic Starej
Puszczy.
– Związać go – rozkazał
Egil z Ametystów.
Aelort Rudy z Wierzbni i
Ingeld z Wiązów z obrzydzeniem przytrzymali więźnia i skrępowali mu ręce
konopnym sznurem. Zaraz też odsunęli się, jak najdalej od ciężkiego zapachu i
brudu pojmanej istoty.
– I cóż teraz z nim
zrobimy, stryju? – zapytał najmłodszy z całej drużyny, piętnastoletni Holdr,
syn Aleidy ze Szmaragdów i Emnira z Ametystów, poległych w Wiernirze. Trząsł
się lekko, okryty kosztownym, lecz chyba zbyt lekkim płaszczem. Idąc za przykładem
obecnych wokół mężów, nie skarżył się, ani teraz, ani przedtem, podczas całej
tej trudnej wyprawy na południe.
Egil powoli zbliżył się do
dzikiego człowieka, trzymając miecz w pogotowiu. Jeniec, odziany w skóry, ze
szponiastymi paznokciami, skołtunionymi włosami, brudny i cuchnący, siedział na
stercie liści ze zwieszoną głową.
– Ejże! – zawołał rycerz i
trącił kilka razy istotę płazem w ramię. – Czy ty umiesz mówić?
Zapytany nawet nie drgnął.
Egil poniechał prób i odwrócił się do pozostałych.
– To stworzenie napawa
mnie taką odrazą, że z chęcią pozbawiłbym je życia na miejscu – powiedział.
Jego głos zamierał we mgle. – Niby człowiek, ale czy człowiek może się tak
niegodnie prezentować? Tu, na janarskiej ziemi? To odmieniec. Niemowa. Nie
trzeba nam odmieńców. Kto wie, czy to tacy jak on nie sprowadzili na nas owego
nieszczęścia, które...
Już miał powiedzieć o
Wiernirze i nieszczęsnym Bredegarze, ale zmilczał ze względu na Holdra.
Pozostali słuchali go z uszanowaniem i milczeli. Jednak Morholt Czarny z Wid,
herbu Korab, odchrząknął niepewnie i postąpił krok naprzód.
– Panie z Ametystów –
zaczął ze swoim cudzoziemskim akcentem. – Wybacz, proszę, że się ośmielam, lecz
sądzę, że należy oszczędzić życie tego nieszczęśnika, nawet jeżeli jest niemową
i jego pożałowania godny stan uchybia ludzkiej godności.
– Dlaczegóż to? – zapytał
chłodno Egil. Już od początku ich wspólnej podróży Morholt wzbudzał mieszane
uczucia wszystkich. Przyjęli go do kompanii tylko ze względu na wolę
Najjaśniejszego Pana, ale wyraźnie dawali mu do zrozumienia, że cudzoziemiec,
nawet najgrzeczniejszy i najlepiej urodzony, nie jest i nie będzie uznawany za
„swojego”, zwłaszcza że to za jego przyczyną wybuchł skandal w Wiernirze. Nikt
jednak, nawet Egil, nie zdecydował się otwarcie wystąpić przeciwko
cudzoziemcowi, ze względu na królewską protekcję i wyraźne poparcie magów.
Trzeba przyznać, że
Morholt, choć musiał wyczuwać ogólną niechęć do siebie, najmniejszym słowem ani
gestem nie okazywał żalu, gniewu czy dezaprobaty. Zachowywał się zawsze tak,
jakby znajdował się na sali audiencyjnej w Jaskółczym Gnieździe.
To jeszcze bardziej
rozdrażniało Egila i jego podkomendnych.
– To my jesteśmy
przybyszami w to miejsce, tu jest jego dom – odparł Morholt.
Talf z Jaworów parsknął,
bracia Odilon i Otton herbu Jarzębina zaśmiali się w głos, Irwin z Olch machnął
niecierpliwie ręką, a Skrymir herbu Jaskółcze Ziele pokręcił z rezygnacją
głową. Egil wzruszył ramionami.
– Ta kraina była
siedliskiem gorszych jeszcze potworów, zanim nasi przodkowie oczyścili ją
swoimi mieczami. Szacunek dla domu nie może być rozciągnięty za granice
absurdu. Czy nie wypędzisz pluskiew dlatego, że przywykły uważać twoje łoże za
swoje siedlisko?
Zgromadzeni wokół rycerze
i giermkowie parsknęli śmiechem. Morholt odparł bez wahania:
– Tak, wielmożny, w
istocie nie mam litości dla pluskiew, podobnie jak dla szczurów i karaluchów,
również aż nazbyt chętnie dzielących z człowiekiem jego dom. Obawiam się, że
źle ująłem intencję mojej wypowiedzi. Chodziło mi o to, że ten oto stwór zna okolicę,
a my nie. Błąkamy się już kilka dni, usiłując znaleźć bezpieczne przejście do
Nawy, a rezultatów wciąż nie ma. Ale to oto ludzkie stworzenie zapewne zna
wszelkie przejścia, wszak przemieściło się swobodnie do nas. Może nas
przeprowadzi?
Egil niechętnie przyznał
po chwili:
– Kryje się za tym
rozsądna myśl. Tylko czy to coś zrozumie taką prośbę?
Jeniec niespodziewanie
podniósł głowę i powiedział skrzypiącym głosem:
– Przeprowadzę was.
Wszyscy obecni wybałuszyli
oczy.
– Podnieść go – polecił
Egil po chwili.
Aelort bezceremonialnie
pociągnął dzikiego człowieka za kołtun. Jeniec wstał, na przemian warcząc i
skamląc. Egil patrzył na niego z odrazą.
– Wiesz, gdzie mieszka pan
Rohałt z Diamentów?
– Tak.
– Więc tam nas
zaprowadzisz.
– Co otrzymam w zamian?
– Słucham?
– Jeśli was tam
przeprowadzę – jaką otrzymam zapłatę?
Egil zmarszczył brwi.
– Twoją zapłatą będzie to,
że cię nie zabijemy. Jeżeli będziesz postępował jak należy. Prowadź. Nie waż
się robić żadnych sztuczek. Widać, żeś silny, te twoje zęby i szpony to
nielicha broń. Lecz nas jest więcej i sam widzisz, jaki mamy oręż.
– Widzę – mruknął dziki
człowiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz