Stąpając po miękkim mchu,
nad którym krążyły roje świetlików, dotarli do rzeki. Gotier zobaczył bardzo
prymitywną łódź. Nieznajomy gestem wskazał mu miejsce, na którym wędrowiec
umościł się ostrożnie. Nowo mianowany przewodnik kijem odepchnął się od brzegu
i popłynęli bystrym nurtem rzeki. Żaden nie odezwał się ani słowem, lecz w
delikatnym szumie liści wyraźnie rozbrzmiewały jakieś nawoływania. Wędrowiec
odwrócił głowę, usiłując wypatrzeć źródło dźwięku, lecz włochaty człowiek
dotknął go lekko szponem i ostrzegł cicho:
– Zaraz będą bliżej. Nie
patrz. Jesteśmy na żywej wodzie, lecz jeśli odwrócisz się do nich, mogą cię
dopaść.
Gotier nie śmiał nawet
oderwać wzroku od punktu na wprost. Tymczasem głosy rzeczywiście zbliżały się.
Można było wyraźnie rozróżnić szyderczy śmiech, pokrzykiwania, wzywanie,
śpiewy, czasem z oddalenia, częściej niemal tuż przy uchu. Łódź płynęła, rzeka
szumiała, mijali świetliki, grube pnie i powalone konary, a dźwięki
niewidocznych (a może widocznych? Lecz Gotier nie sprawdził tego) istot wciąż
nie milkły. Kątem oka dostrzegał jednak jakiś ruch i świecące oczy. Raz
przewodnik, czujnie stojący na dziobie łodzi, warknął, obnażając zęby jak
zwierzę. Naprężył się, gotów do skoku, lecz nic się nie wydarzyło, mimo to
trwał tak przez dłuższy czas. Innym razem łódź stanęła raptownie. Gotier
oczekiwał, że jego przewodnik wyskoczy i ją popchnie, ale stało się inaczej:
człowiek na dziobie zaczął wydawać rytmiczne, gardłowe dźwięki, coś między
pieśnią a wyciem psa. Wszystko wokół umilkło wtedy, lecz woda wokół zafalowała,
jakby spadały do niej niewidzialne kamienie. Łódź na powrót została porwana
przez nurt.
Trwało to w
nieskończoność. Szelest liści i monotonia mijanych drzew mogłyby działać
usypiająco, gdyby nie wszechobecne zagrożenie. Ciało maga pozostawało w takim
naprężeniu, że wkrótce zaczęły go boleć sztywne mięśnie. Tymczasem przewodnik,
gdy nie musiał manewrować łodzią, stawał nieruchomo, przypominając posąg.
Dlaczego ten człowiek
kojarzy mi się ze zwierzęciem? – zastanawiał się Gotier. Kim on jest?
Pustelnikiem, który zawędrował tu niegdyś i zdziczał? A może to pytanie jest
źle postawione i należałoby raczej zapytać, nie kim, lecz czym jest ten stwór,
który zdaje się poruszać w mrokach sprawniej niż nietoperze?
Głosy stawały się coraz
głośniejsze i wyraźniejsze, aż mag zaczął odróżniać poszczególne słowa:
– Chodź... chodź... odź...
odź... Obcy! Tu jest obcy! Obcy bez ochrony!
Gotier poczuł na dłoni coś
jak delikatny dotyk i gwałtownie schował ją pod opończę. Niewidzialne palce
trącały go po plecach, a na szyi czuł lodowaty oddech. Tuż przy uchu coś
zaszeptało:
– Przybysz... przybysz...
Mag drżał na całym ciele.
Wreszcie w oddali pokazał się jaśniejszy punkt. Gotier poruszył się
niespokojnie i łódź zakołysała się.
– Jeszcze nie – powiedział
dziki człowiek, nie patrząc na pasażera. – Jeszcze za wcześnie. Czekaj.
Trwał więc nieruchomo.
Głosy cichły, aż wreszcie umilkły. Wpłynęli w jasność, która okazała się po
prostu łąką rozświetloną przez świt. Przewodnik przybił do brzegu.
– Turodnia – powiedział
ochryple, wskazując dłonią wokół.
Teraz dopiero Gotier mógł
zobaczyć szczegóły jego wyglądu i w innych okolicznościach skrzywiłby się z
obrzydzeniem. Brud okrywał jego towarzysza jak druga skóra. W tej chwili jednak
mag był nieskończenie wdzięczy za to, że dostał się tam, gdzie chciał i musiał,
i za to przede wszystkim, że przeżył. Gorąco więc uścisnął szponiastą prawicę
człowieka, który bez słowa znów odpychał kijem łódź, chcąc wracać.
– Czekaj – powiedział
Gotier – dziękuję ci. Dziękuję.
– Uważaj na siebie,
wędrowcze z daleka – odparł tamten i zniknął w gęstwinie.
Gotier natomiast
pochłaniał wzrokiem widok. Trawy i kwiaty, pola uprawne, wieś, otoczona
palisadą, zamek, a do tego morze, wyczuwalne w powietrzu. Nawa. Gdy jednak
ruszył znów z nową energią, zza niepozornego krzaka wysunęła się blada ręka i
dotknęła go lekko. Gotier jednak odzyskał już przytomność umysłu, więc
przywołał do siebie jakiś kij, po czym przetrząsnął krzak. Oczywiście, nic nie
znalazł, poczuł natomiast wstrętny dotyk na plecach. Odwrócił głowę i w tym
samym momencie z przodu lekkie, zimne palce musnęły go po klatce piersiowej i
zaczęły łaskotać. Zdusił mimowolny śmiech i ruszył biegiem na wprost. Energia
rozwiała się. Gotier poczuł się bardzo, bardzo zmęczony.
trochę jak na styksie :0
OdpowiedzUsuńszybko się wycofał ten przewodnik
OdpowiedzUsuń