Ingwald z Rubinów mimowolnie powstał, nie
tylko z szacunku, ale przede wszystkim dlatego, że z napięcia trudno mu było
usiedzieć na miejscu. Mimo zapewnień Auduna, gdy wraz z Geirmundem zmierzali do
Ścian, wciąż dręczyła go myśl, że może jednak stary uzdrowiciel wprowadził go w
błąd i Pwyll rzeczywiście jest słaby na ciele i umyśle. Gdy więc dotarli na
miejsce, po wylewnym przywitaniu przez gospodynię zaraz zapytał o chłopaka.
Usłyszawszy, że go nie było, bo swoim zwyczajem poszedł w góry na kilka dni,
Ingwald w pierwszej chwili pomyślał, że chłopi go okłamują i trzymają dziedzica
w szopie na łańcuchu, jak to dawniej czyniono ze chorymi umysłowo. Jednak dał
sobie chwilę na uspokojenie się, i, poproszony wśród okrzyków zaskoczenia i
zachwytu o zaczekanie, odwiesił swój płaszcz, odpiął broń i przyjął miskę zupy.
W międzyczasie z paplaniny starej kobiety dowiedział się wielu rzeczy: że jej
mąż leżał akurat ciężko chory w izbie obok, że młody panicz to taki dobry
chłopak, że w tym roku zima, na szczęście, nie była szczególnie sroga i udało
się utrzymać całe bydło przy życiu, że… Słuchał, potakiwał i czekał. Halkatla
za wszelką cenę chciała, by obaj z Geirmundem, jego pachołkiem, odwiedzili jej
męża, więc usiedli przy łóżku chorego, wymamrotali coś uprzejmie i najszybciej,
jak tylko pozwalała przyzwoitość, odeszli. Potem Geirmund usiadł na zydlu pod
ścianą i zdrzemnął się, a Ingwald odpowiadał na pytania gospodyni, czy na
nizinach w tym roku też zima łaskawie ich oszczędziła i czy Najjaśniejszy Pan
miewa się dobrze. Swoje pytania przerywała rozkazami w kierunku dziewczyny i
parobka, by wypchać sienniki, nałożyć pościel i przygotować miejsce do spania
na strychu. Innego pomieszczenia, gdzie można by przyjąć gości, nie było, a na
spanie na sianie w stodole było jeszcze zbyt chłodno. Jedyne łoże było zajęte
przez chorego, a choć Halkatla zaofiarowała je wielmożnemu panu, ten stanowczo
odmówił, nie tylko ze współczucia, ale i z obawy, czy Tarald nie zapadł na
zakaźną chorobę.
Rycerza ogarniała
momentami senność, ale zdecydował się czekać nawet do późna w nocy, choć
chłopka uprzedzała, że Pwyll znikał zwykle na kilka dni i nigdy nie wiadomo
było dokładnie, kiedy powróci.
Jego cierpliwość została
wynagrodzona, gdy usłyszał kroki i ujrzał w drzwiach wysokiego, szczupłego
chłopaka.
Jaki on jest podobny do matki,
pomyślał Ingwald. Pwyll miał jej blond włosy, orzechowe oczy i białą skórę.
Stał przez chwilę, po czym bez słowa wkroczył do izby i pozdrowił go
młodzieńczym, łamiącym się trochę głosem:
– Witaj, panie.
I ukłonił się niezgrabnie.
Ingwald uspokoił się już
zupełnie. Chłopak nie był niemową i zachował się do rzeczy.
Rycerz potrząsnął
ramieniem pachołka. Geirmund zerwał się z zydla i nieco chwiejnie ukląkł na
klepisku. Ingwald podszedł do chłopaka, przyklęknął na jedno kolano, skłonił
głowę i wygłosił zwyczajową formułę:
– Witam cię, panie mojego
rodu. Ofiarowuję ci moje usługi. Przyrzekam bronić cię moim ramieniem i służyć
ci radą w każdej sprawie, jakiej tylko potrafię.
Odczekał chwilę, ale
zwyczajowa odpowiedź oczywiście nie nastąpiła, natomiast wszyscy wokół szeroko
otworzyli oczy. Halkatla, uznawszy zapewne, że tak należy, gwałtownie opadła na
kolana, aż zatrzeszczało.
Pwyll zapytał gniewnie:
– Czy to jakaś kpina?
Rycerz wstał, otrzepał
szatę i odparł swobodnie:
– Nie. Tak witają się szlachetni
panowie, gdy widzą pierwszy raz dziedzica rodowego zamku. Witaj, młody panie.
Nazywam się Ingwald z Rubinów. Jak sądzisz, kim jestem?
Pwyll obrzucił go nieufnym
spojrzeniem i zarumienił się. Rycerz czekał chwilę, ale chłopak milczał.
Halkatla, która również się podniosła, zawołała:
– Paniczyku mój kochany,
panowie tu ledwo co dotarli, aleście się zeszli! – I zwróciwszy się do
Ingwalda, zapytała: – Nie pytałam was, kto zacz, ale któż by to mógł być inny,
jak nie posłańcy? I jakie piękne urządziliście powitanie, jeszcze nikt takiego
nam nie pokazywał! Z podarkami przyjechaliście, jak to zwykle na wiosnę. Pani
Idun o nas pamięta. I cóż to w tym roku macie dla naszego panicza?
Ta bezpośredniość zbiła
Ingwalda z tropu, ale, zawsze uprzejmy, odpowiedział powściągliwie:
– Dobra kobieto, w
istocie, gdy zawiadomiłem panią Idun, że zamierzam się tu wybrać, przekazała mi
przez posłańca podarunki dla ciebie i twojego małżonka. Mam je w sakwie.
Geirmund!
Pachołek stanął na
baczność.
– Skocz no po dary dla
pracowitych Halkatli i Taralda oraz reszty domowników. Są w tej większej
sakwie.
Geirmund wyszedł na
zewnątrz. Ingwald ciągnął dalej:
– Dla młodego pana nie mam
nic, a to z tej przyczyny, że go zabieram ze sobą.
Zapadła cisza. Rycerz
zerknął na Pwylla, ciekaw jego reakcji. Chłopak cofnął się i oparł o ścianę.
Nie skomentował nowiny ani słowem.
– Jakie szczęście! Tyle
lat czekania! – wykrzyknęła Halkatla i wybiegła z izby. Usłyszeli jej głos, gdy
wołała do męża:
– Mężu, wielmożni
zabierają naszego panicza! Tug, Adelajda! Chodźcie no tu, czas zacząć wyprawiać
paniczyka w drogę!
Zostali więc z Pwyllem we
dwóch. Chłopak dalej nic nie mówił, Ingwald więc powiedział:
– Jestem rycerzem, krewnym
twojego ojca i stryja. Mieszkałeś tu wiele lat, ale czas już, byś wrócił do swoich.
Pwyll obrzucił go
badawczym spojrzeniem. W tej chwili bardzo przypominał swego ojca: przejawiał
tę samą małomówność i rezerwę.
– Czy nie jesteś ciekaw,
dokąd pojedziesz? – zapytał Ingwald surowo.
– Jestem – odparł chłopak
po chwili.
– Zabieram cię do matki.
Pwyll milczał. W
międzyczasie do izby weszli równocześnie Geirmund i zapłakana Halkatla. Zaczęło
się więc zamieszanie, wyrażanie radości, żalu z powodu odejścia panicza,
podziwu nad podarunkami, w czym mieli udział również parobek i dziewczyna, dla
których też przywieziono upominki. Idun hojnie wynagrodziła ludzi czuwających
nad jej synem. Ingwalda rozbolała głowa od tego hałasu, poprosił więc o świecę
i wraz z Geirmundem udali się na spoczynek. Ta wyprawa górską trasą bardzo ich
znużyła. Zanim postawił stopę na szczeblu drabiny, odwrócił się i powiedział
głośno do Pwylla:
– Młody panie, chciałbym,
abyś starannie przyszykował się do drogi. Wyruszymy za kilka dni, jak tylko
konie należycie wypoczną. Dobrze wykorzystaj czas, jaki ci pozostał.
Chłopak kiwnął głową i
zniknął w drzwiach do izby, w której na łożu spoczywał chory Tarald.
"Chłopak kiwnął głową i zniknął w drzwiach do izby, w której na łożu spoczywał chory Tarald." czyli podejrzewam że decyzja o wyjeździe pewnie nie będzie taka prosta😊
OdpowiedzUsuńZwłaszcza w takich okolicznościach...
UsuńDziedzic trzymany przez chłopów w szopie zakuty w łańcuchy to piękna wizja. Niestety nic z tego ... ;)
OdpowiedzUsuń